AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Koncert ROME, Luksemburg


Czytano: 4937 razy


Wykonawca:

Galerie:

To nie będzie zwykła relacja z koncertu. Nie. Spodziewajcie się bałwochwalczego peanu na cześć zespołu, który ostatnimi czasy pochłonął mnie bez reszty.

Po dość przyjemnej podróży w powietrzu i na lądzie, dotarłam do kraju wielkości chusteczki do nosa, a mianowicie do Luksemburga.
Swoje przygody w trakcie pobytu przemilczę, przejdźmy do rzeczy.

Koncert miał miejsce w drugim co do wielkości mieście Luksemburga - Esch sur Alzette (uwaga, uwaga... aż 30 tys. mieszkańców!), w starej fabryce zaadaptowanej na coś w rodzaju domu kultury. Industrialne wnętrza, łańcuchy, elementy różnych dziwnych, bliżej nieokreślonych urządzeń.
Sama sala nieduża, kameralna, wypełniona fanami z różnych stron świata.. Sącząca się z głośników melorecytaja po niemiecku tylko zwiększała napięcie towarzyszące oczekiwaniu na pojawienie się na scenie Jerome'a i ekipy.
ROME na płytach już sam w sobie brzmi świetnie, jednak na żywo - po prostu wbija w ziemię. Dzięki dodatkowym instrumentom, głównie perkusyjnym, zyskuje to, czego jej brakuje w studyjnych wykonaniach - czyli przysłowiowego pierdolnięcia i niesamowitej energii, co słychać było bardzo dobrze w wykonaniu choćby Pact of blood czy Brandtaucher. Rytm, przenikający do kości, aż miało się ochotę dać mu się ponieść, odpłynąć razem z nim, gdzieś daleko, poza granice świadomości.
W końcu nadszedł wyczekiwany moment i zespół pojawił się na scenie. Bez zbędnych słów poleciały pierwsze takty Like lovers. Nieco surowe, chropowate, nieco hipnotyczne, przerywane okrzykami Jerome'a- Compromise is not possible!
Potem, już nieco łagodniejszy z początku, kołyszący Spanish drummer, który z czasem przerodził się w istny sztorm bębnów.

W połowie koncertu, po sybolicznej przerwie, Jerome wrócił na scenę sam. Zrobiło się intymnie - tylko on, gitara i my.
Koncert z założenia miał promować nowy album zespołu, jednak w setliście znalazły się raptem trzy utwory z Hell Money -The beast pain, Silverstream i Silvercoil, zagrane właśnie teraz. Może to i dobrze. Nowa płyta jest dość specyficzna, trudna i, według mojej opinii - "niekoncertowa". Dobrze, że Jerome skupił się na prezentacji swoich wcześniejszych dokonań, które w wykonaniu na żywo brzmią naprawdę świetnie.

Po ostatnim solowym utworze na scenie pojawił się specjalny gość wieczoru - Andre Mergenthaler. Z początku byłam nieco zdziwiona pojawieniem się łysego faceta w dresie z trzema paskami, trekkingowych butach i hipsterkich okularach. Myślałam, że to ktoś z obsługi. Ku mojemu zdziwieniu, ten nieco dziwny jegomość zasiadł na krzesełku obok Jerome'a i wziął do rąk wiolonczelę. Zagrali razem kilka kawałków i od tej chwili jego wygląd przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Poleciały pierwsze nuty To die among strangers, w zupełnie innej aranżacji, niż ta na płycie. Wolniejsza, smutniejsza. Jakby bardziej przemyślana i głębsza. Stałam, słuchałam, a łzy same płynęły. Dźwięki, które wydobywał Andre wwiercały się w duszę, głos Jerome'a - głęboki, aksamitny i kojący. Cudowne combo. Dla takich fanatycznych wielbicieli ROME, jak ja, było to na pewno przeżycie niemal mistyczne.
Następnie poleciało In cruel fire - kolejne małe arcydzieło na gitarę i wiolonczelę, pomimo piękna - sprawiało, że miałam ochotę podciąć sobie żyły. Wtedy też na scenę wrócili panowie z zespołu. Nastąpiło zgrabne przejście do następnego utworu - wspomnianego wcześniej Pact of blood. Energetyczny i z przytupem zagrany kawałek, który rozruszał widownię, zamyśloną i wyciszoną nieco po poprzednich balladach.

Cały koncert był dla mnie naprawdę wielkim przeżyciem. Niestety, będąc "w pracy" nie mogłam zrobić tego, na co miałam wielką ochotę - klęknąć, złożyć ręce jak do modlitwy, pochylić głowę i tak trwać, pozwalając, żeby muzyka przenikała przeze mnie i krążyła we krwi.

Dobrze, że Jerome'owi udało się w końcu skompletować zespół, z którym dobrze i pewnie czuje się na scenie. Widać wyraźnie, że w tym składzie, wśród przyjaciół, czuje się zupełnie swobodnie, zauważalna jest duża poprawa w stosunku do poprzednich występów. Co zaskakujące, patrząc na jego raczej poważną twórczość - na scenie Jerome jest naprawdę sympatycznym i dowcipnym gościem. W trakcie koncertu niestety posługiwał się praktycznie cały czas luksemburskim, z małym wyjątkiem - kiedy zapewnił nas - obcokrajowców, że taki język rzeczywiście istnieje i nie jest tylko mitem, a potem przeprosił za "not understanding a fucking thing":)

Po koncercie, jak zwykle, Jerome z chłopakami zasiedli na stoisku z merchem, podpisując płyty, rozmawiając z fanami i pozując do zdjęć. Potem przewidziane było afterparty, które raczej było sączeniem piwa w podgrupach, niemniej jednak rzadko ma się okazję wzniesienia toastu z ukochanymi artystami, osobiście bardzo się cieszę, że mnie się udało:)

Setlista:
1.Intro
2.Like lovers
3.Spanish drummer
4.The consolation of man
5.Der Erscheinungen Flucht
6.Das Feuerordal
7.Die Nelke
8.Death of longing
9.Merchant fleet
10.Seeds of liberation
11.Hope dies painless
12.To teach obedience
13.Silverstream
14.Silver Coil
15.The beast pain
16.To die among strangers
17.L'Assassin
18.In cruel fire
19.Pact of blood
20.Sons of Aeeth
21.Little rebel mine
22.Ballots and bullets
23.Birds of prey
24.Der Brandtaucher
25.Querkraft
26.Neue Erinnerung
27.The torture detachment
28.Reversion
29.Swords to rust
Autor:
Tłumacz: Lady Dragon
Data dodania: 2013-02-03 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: