AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Relacja z Open Mind Festival 2010


Czytano: 7211 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Open Mind Festival, czyli "zapchajdziura" po Hunterfeście przeniesiony ze Szczytna do Warszawy, wystartował 12 sierpnia 2010 r. w klubie Stodoła. Choć finalnie nie odbył się na świeżym powietrzu, organizatorzy zapewnili uczestnikom ogródek, a w nim możliwość posilenia się grillowanym jedzonkiem (karkówka okazała się warta swojej ceny!).

Pierwszy dzień festiwalu, choć wypadł w czwartek czyli w środku tygodnia, zgromadził największą rzeszę widzów. Był to dzień bardzo rozmaity muzycznie. Rozgrzewkę przed występem gwiazd zapewnił jako pierwszy zespół Stray. Tym, którzy lubią grandżowe granie z bardzo fajnie brzmiącym wokalem, zespół mógł przypaść do gustu. Mnie się ich występ bardzo spodobał, mam słabość i ogromny sentyment do takich dźwięków, więc było to dla mnie mocne rozpoczęcie i dobra zapowiedź festiwalu.



Kolejnymi wspaniałymi dźwiękami uraczył wszystkich zespół The Boogie Town. Tak się składa, że był to mój drugi koncert tego zespołu, więc wiedziałam czego się spodziewać. Rewelacyjna wokalistka, świetni muzycy, bardzo dobre kompozycje. Zespół, który stworzony jest na wielkie sceny i duże międzynarodowe festiwale. Piosenki wpadają w ucho, nie będąc banalnymi; piękne, "klasyczne" podejście do utworów – zwrotki, refreny, bridże, narastanie napięcia i jego rozładowanie na koniec. The Boogie Town nie zostało jednak przyjęte tak jak na to zasłużyli. To "nie ich" festiwal.. metalowcy bardzo często boją się wszystkiego, co choć trochę brzmi popowo i przez przyklaśnięcie takiemu zespołowi mogliby może stracić nieco ze swojego twardego image’u, a na to pozwolić nie można! Zwłaszcza, że za chwilę mieli usłyszeć zespół, który kochają od lat.



Corruption - co tu dużo pisać - kto był choć raz na koncercie tego zespołu wie, na jakim poziomie dają swoje show. Był rockandroll, były skąpo odziane diablice, było nawet picie zdrowia za Nergala. Ludzie pieli z zachwytu, więc zespół może zaznaczyć sobie w notesie kolejny udany występ.



I w końcu przyszedł czas na koncert, który spokojnie można nazwać The Best of The Cult. Setlista wygladała następująco: Lil' Devil, Electric Ocean, Phoenix, Rain, Sweet Soul Sister, The Witch, I Assassin, Edie (Ciao Baby), Every Man And Woman Is A Star, Nirvana, Spiritwalker, Rise, Dirty Little Rockstar, Fire Woman, Wild Flower. Zgodnie z przewidywaniami zespół zagrał koncert perfekcyjnie, w dodatku ktoś z tłumu pod sceną może się teraz szczycić tamburynem Iana! Publiczność dopisała zarówno liczebnością jak i żywiołowością i, co oczywiste, domagała się bisu i dostała go w postaci "She Sells Sanctuary" i "Love Removal Machine".




W piątek 13 sierpnia ludzi było znacznie mniej niż poprzedniego dnia. Na występ zespołu CARNAL niestety nie zdążyłam, choć słyszałam o nim pozytywne opinie, natomiast NONE szczerze mówiąc nie przekonało mnie i dlatego nie będę się wypowiadać na temat obcych mi klimatów muzycznych.



Napisze natomiast coś więcej o The 69 Eyes które, o ile "oczy" mnie nie zmyliły, zgromadziły większą liczbę publiczności niż gwiazda tego dnia - Orbituary. Pod sceną kręciły się fanki, w tłumie było też widać wymalowanych fanów grupy i flagę z nazwą zespołu. Koncert był niezwykle żywiołowy, a od Jyrkiego trudno było oderwać wzrok – robił takie show, jakiego dawno nie widziałam - tańczył jak szalony, a krwawo-czerwone róże, które dostał od stojących pod sceną dziewcząt, o ile dobrze pamiętam, próbował nawet zjeść ;) Z całego festiwalu właśnie na tym koncercie bawiłam się najlepiej – koncert "oczu" to świetna rozrywka!



Tak jak pisałam, gwiazdą drugiego dnia festiwalu była grupa Orbituary. Koncert nie obył się bez małych wpadek – problem z bębnami udało się opanować dopiero po kilku pierwszych utworach, ale zanim to nastąpiło było trochę zamieszania na scenie i lekkiej konsternacji na sali. Nawet po ogarnięciu problemów z perkusją, zespół robił niepotrzebne przydługie przerwy między utworami. Pierwszym jaki zagrali był List of Dead, następnie Blood To Give. Poza tym usłyszeliśmy połączone Chopped In Half i Turned Inside Out, The End Complete, Dying, Final Thoughts, cover Celtic Frost - Dethroned Emperor oraz Evil Ways i Slowly We Rot.


Sobota 14 sierpnia była ostatnim festiwalowym dniem i chyba jak dla mnie najbardziej zaskakującym. Rozpoczął go występ zespołu Ciryam, który ku memu zaskoczeniu przypadł mi do gustu. Choć spodziewałam się raczej metalowo-gotyckiego wycia lub zawodzenia jak z ballad Closterkellera, wokalistka z energią i pazurem Małgorzaty Ostrowskiej śpiewała całkiem zgrabne rockowe utwory, w których słychać było wprowadzenie jakiejś "świeżej nutki" w gatunku, który zwykle brzmi mało nowocześnie. Jako kobieta pochwalić muszę również cały image frontmanki (sukienka i buty - rewelacja), choć fryzura akurat może nazbyt kojarzyła się z latami 80-tymi:)



Jako drugi zagrał zespół Proghma-C. Nie znałam go wcześniej, a tak bardzo mi się spodobał, że po koncercie kupiłam płytę, a przemiłe chłopaki z zespołu zaoferowali mi nawet swoje autografy. Największe wrażenie zrobił na mnie wokalistka, który pokazał, że scream, growl, wrzask i melodyjny śpiew da się wydobyć na tak samo dobrym poziomie z jednego gardła. Podoba mi się też muzyczna ambicja chłopaków, którą widać w skomplikowaniu utworów – przede wszystkim łączenie gatunków i nutka progresji w postaci łamania rytmów. Moje serce zdobyli ostatecznie, kiedy ze sceny dobiegły mnie dźwięki "Army of Me" Björk – co za wspaniały pomysł na cover, szacunek za gust i odwagę!



Po koncercie Proghmy nadszedł czas na gwiazdy wieczoru. Pierwszą był latino-nu-metalowy zespół Ill Nino. Z powodu ogromnego hałasu (w końcu na scenie były dwa zestawy perkusyjne) większość tego koncertu wysłuchałam z ogródka i mam wrażenie, że było tam nawet lepiej słychać niuanse muzyczne (np. przeszkadzajki) niż stojąc w tłumie pod sceną. Ludzi znów było dużo, w końcu sobota, w końcu dwie duże gwiazdy, w końcu Il Niño grało w "pięknym kraju, jakim jest Polska" (słowa Cristiana) po raz pierwszy. Publiczność więc dopisała i bardzo entuzjastycznie ich występ przyjęła, a setlista prezentowała się następująco: If You Still Hate Me, When It Cuts, This Is War, Lifeless...Life..., Unreal, Finger Painting (With the Enemy), I Am Loco, My Resurrection, God Save Us, Corazón of Mine, Te Amo...I Hate You, How Can I Live, Liar.



Ostatnim koncertem festiwalu był występ doskonałej pod względem urody i talentu wokalnego Simone Simmons i jej zespołu Epica. Pierwszy raz widziałam ich na żywo w Belgii podczas Metal Female Voices Fest 2009, gdzie promowali swój nowy album i z tegoż występu nagrywali koncertowe DVD. Byłam więc bardzo ciekawa czy polski koncert uznam za równie udany co tamten. Zespół, wśród pirotechnicznych efektów ogni i fontann iskier, zagrał pięć utworów z promowanej płyty: Samadhi, Resign to Surrender, Unleashed, Martyn of the world, Kingdom of Heaven oraz sporo utworów z ich poprzednich krążków: The Obsessive Devotion, Quietus, The last crusade, Cry for the moon, Sensorium oraz Seif al din, natomiast na bis usłyszeliśmy Sancta Terra i Consign to Oblivion. Mi osobiście zabrakło najpiękniejszego utworu "Tides Of Time" który paraliżuje słuchacza swoją magicznością i żal mam, że go nie zagrali, zwłaszcza że utwór ten jest z ich ostatniej płyty, której grafika z okładki prezentowała się w tle za muzykami. Cały koncert zagrany był bardzo dobrze, a wyśpiewany, jak można było przypuszczać, znakomicie. Występ dostarczył więc publiczności niezapomnianych wrażeń i wspaniałych doznań muzycznych. Wspomnieć muszę też pewnego chłopaka, który w romantycznym geście chciał obdarować Simone różami, co niestety mu się nie udało. I choć Simone chyba tego nie widziała, wszystkim innym zostanie on w pamięci z tymi kwiatami i niezwykłym zaangażowaniem w śpiewanie utworów z balkonu – każdemu zespołowi należy życzyć tak oddanych fanów!



Podsumowując tegoroczny festiwal Open Mind, muszę wyrazić swoje pozytywne zaskoczenie. Brawa należą się organizatorom za ogródek z grillem oraz brak problemów z wnoszeniem alkoholu na sale (mimo naklejek na drzwiach nikt tego w inny sposób nie egzekwował, a ułatwiało to przemieszczanie się z klubu do ogródka i z powrotem), zespoły grały bez dużych opóźnień, był gotycki sklepik z ciuchami, miejsce na kupowanie koszulek i płyt, a zespoły dobrane zostały ciekawie, bardzo rozmaicie gatunkowo, dzięki czemu bez znudzenia słuchało się wszystkich koncertów. Jestem też pozytywnie zaskoczona polskimi zespołami, których wielu z występujących wcześniej nie znałam, a które pokazały bardzo fajny poziom, godny takiego festiwalu.

Strony:
Autor:
Tłumacz: murd
Data dodania: 2010-12-02 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: