AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Suicide Commando i H.exe na Mord=X=Fabrik


Czytano: 5056 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Kolejna edycja cyklicznej wrocławskiej imprezy Mord=X=Fabrik odbywającej się w klubie Liverpool, tym razem w sobotę, 29 marca, przyciągnęła tłumy. Trudno się dziwić. 2014 rok dzięki niej w koncertowej historii Polski zapisze się jako data, kiedy po raz pierwszy odbył się w kraju klubowy występ Suicide Commando. I choć światowa legenda electro-industrialu występowała już w państwie nad Wisłą na festiwalach, to jednak specyfika tego koncertu obiecywała wiele.

Wejście na występ, na który bilety zostały w całości wyprzedane, miało rozpocząć się już o 19:00, jednak doświadczenie z poprzednich edycji pokazywało, że fani mają jeszcze jakieś dwie godziny do właściwego rozpoczęcia, dlatego w klubie pojawiłem się dopiero ok. 20:30. Otwarta dodatkowa szatnia sugerowała tłumy – jednak dopiero za kilka minut miało zacząć się prawdziwe oblężenie. Zanim ok. 21:00 rozpoczął się występ H.exe, pozostało sporo czasu na przejrzenie oferty sklepiku (oprócz m.in. najnowszych i starszych płyt Suicide Commando wydawnictwa tworów pokrewnych, np. Heimataerde), wypicie piwa, rozmowę ze ze znajomymi, jeśli takowi się pojawili.

Koncert H.exe od pierwszych taktów okazał się rewelacją. Przyciśnięci do barierek fani całkowicie zostali pochłonięci przez bezkompromisowe harsh electro zespołu, który, choć tego wieczoru tylko supportował, pokazuje prawdziwą koncertową klasę. Ożywcze, energiczne show okazało się przekrojowe. Promocja nowej płyty była, oczywiście, obowiązkowa, ale w secie znalazło się miejsce również dla starszych utworów – jak zagrany na zakończenie "Venom" lub zaprezentowane wcześniej wraz ze Steffanem z gothrockowego Digital Angel (który do growlu Oda dodał swój czysty wokal) "Infinity". Największe wrażenie robiło, obecne na najnowszym albumie "Human Flesh Recipes", agresywne i niepokojące "300",  mające szansę zostać kolejnym hitem polskiego zespołu na scenie dark electro. Zachęcani przez lidera do żywiołowego udziału i tańca fani nie musieli być jednak do tego w żaden sposób namawiani. Fakt, że sam pod koniec czułem się zdecydowanie bardziej wykończony niż po kilkugodzinnym treningu judo i nie obyło się bez butelki wody przed główną atrakcją wieczoru.

Pierwsze dźwięki "Bind, Torture, Kill" otwarły występ Suicide Commando. O ile H.exe rozgrzało publiczność do czerwoności, to w tej chwili zeszła ona w sam środek piekła. Pod sceną się zagotowało. Johana charakteryzują niesamowite zaangażowanie  i energia, które z łatwością zostają przyswojone przez zebranych pod sceną i zwielokrotnione. Mimo że dzień wcześniej doznał urazu kostki, zdecydował się pojawić na scenie i, zapewniam, gdyby nie informacja o lekarskiej interwencji przekazana przez Oda, nikt by się jej nie domyślił. Odwaga, entuzjazm czy obłęd, to szaleństwo widoczne w oczach, gdy lider występuje na scenie? Nie wiem, w każdym razie dał niezapomniane, po prostu fenomenalne show. Wyjątkowy kontakt z publicznością, przelewana żywiołowość, rzucane od czasu do czasu po polsku "Dziękuję", możliwość kilkukrotnego uściśnięcia dłoni Belga przez stojących najbliżej sceny – to wszystko tylko jeszcze bardziej sprawiało, że słuchacze ochoczo wykrzykiwali kolejne frazy utworów, tańcząc przy tym zapamiętale.  Już samo zagranie moich ulubionych "God Is In The Rain" oraz przytłaczającego "Death Cures All Pain" mnie usatysfakcjonowało. Energiczny, diaboliczny, wyjątkowy set. Dlaczego wyjątkowy? Bo oprócz prezentacji ostatniej płyty (tytułowe "When Evil Speaks", "Attention Whore", "Unterwelt", "Time (Rewind)") składał się z kompozycji z rodziny "the best of": "Love Breeds Suicide", "Hellraiser", "Dein Herz, meine Gier", zagranego miażdżąco "Cause of Death: Suicide". Po zapowiedzianym jako ostatni "Die Motherfucker Die" przyszedł jednak czas jeszcze na uzupełniające set "See You In Hell". Co jak co, ale gdyby w piekle grali Suicide Commando, poszedłbym tam z ochotą.
Warto wspomnieć też o wydarzeniu, które potwierdziło klasę i doświadczenie zespołu. Gdy w pewnym momencie z jakiegoś powodu przerwano granie "Attention Whore", całą sytuację uratowano zgrabnie i z gracją, w czym zasługa perkusisty i samego wokalisty, który rozbawiony sytuacją, obrócił wszystko w żart, pytając, czy zebrani raz jeszcze życzą sobie właśnie tego utworu. Nie dano odczuć publiczności, że popełniono błąd, a "Attention Whore" po raz drugi wypadło dwa razy bardziej żywiołowo.

Taki występ to niezapomniane przeżycie. O jego jakości mogą świadczyć obolałe ciało, niemal zerwane struny głosowe, zniszczone buty i drobna kontuzja. Na tym mógłbym przerwać relację, pisząc w samych superlatywach, ale Mord=X=Fabrik to jeszcze afterparty. O ile na początku trzymało wyrównany poziom (na pochwałę zasługuje obecność Rotersand w secie), to druga część od pewnego momentu zaczęła przeradzać się we wrocławską edycję "Obciach Party". Choć miejscami grano też rzeczy, które można kojarzyć w jakiś sposób z dark independent (np. Icon of Coil, Depeche Mode, Ladytron, za które plus ode mnie), to na ogół były podane w formie jednakowych, beznadziejnie nijakich miksów techno/house. Muzyka rodem z "Human Traffic", szkoda tylko, że bez LSD podawanej na tacach. Niech znamienna dla całości będzie obecność "The Bad Touch" Bloodhound Gang. Ci nie pijani w sztok byli na ogół zażenowani i zniesmaczeni, w końcu wychodzili, choć kuszące wydawało się honorowe samobójstwo.

To jednak nie jest w stanie zamazać w pamięci dwóch wyjątkowo dobrych koncertów. Ci, których nie było, niech żałują.
Autor:
Tłumacz: hellium
Data dodania: 2014-04-05 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: