AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Tarja Turunen w Krakowie


Czytano: 2503 razy


W ramach trasy "Colours in the Road" fińska wokalistka Tarja Turunen zagrała w Polsce 4 koncerty, w tym 9.11 w krakowskim klubie Studio. Tarja z pełną klasą i w najwyższej formie doprowadziła publiczność do szaleństwa. Jeśli o publiczności mowa, to tłumu co nie miara. Kolejka do wejścia ciągnęła się w nieskończoność na długo przed koncertem, a co za tym idzie i w środku ciaśniutko.  Rozpiętość wiekowa zgromadzonych ogromna, przede mną jakiś dzieciak, obok studenci, za mną starsze małżeństwo. U wszystkich wyraz uwielbienia na twarzy. No ale po kolei. Zanim nastąpił punkt kulminacyjny, na scenie zaprezentowały się dwa suporty.
Jako pierwszy wystąpił zespół Nonamen promujący swoją płytę "Obsession". Kobieta z mikrofonem, skrzypce i kiepsko nagłośniony wokal, co prawda występ  nie powalił z nóg, ale jako początek wieczoru spełnili swoją rolę.
Jako drugi suport wystąpił zespół Crimson Blue. Fanom takich zespołów jak Evanescence czy Lacuna Coil z pewnością przypadną do gustu. Jeśli chodzi o całokształt to wypadli znacznie bardziej przekonywująco niż poprzednicy. Urocza wokalistka z naprawdę mocnym głosem i gitarowe granie, nie sposób było nie zauważyć, że świetnie czują się na scenie i że sprawia im to dużą przyjemność, co też udzieliło się publiczności.
Zupełnie nie widzę potrzeby przedstawiania Tarji jako ex-wokalistki pewnego dość znanego zespołu, ani definiowania jej poprzez jej udział w tymże. Artystka stanowi bowiem markę samą w sobie, czego wyraz dała krakowskim koncertem. Niesamowity i całkowicie rozbrajający jest jej kontakt z publicznością. Już samo jej pojawienie się na scenie doprowadziło publiczność do wrzenia. Tarja wielokrotnie dziękowała i podkreślała rolę fanów w swojej twórczości, również po polsku, ani nie kryła wzruszenia wobec entuzjazmu przybyłych.  Właściwie trudno stwierdzić czy bardziej ogłuszająca była potężna fala dźwięku ze sceny, czy wrzask publiczności.  Ktoś, kto wcześniej nie widział Tarjii na żywo i spodziewał się stonowanego, klasycznego koncertu zapewne był zdumiony. Tarja jest scenicznym wulkanem energii. Nic tylko czekać na iskry sypiące się ze sceny. Totalne szaleństwo.  Już od pierwszej nuty mogliśmy doświadczać świetnego brzmienia zespołu.  Od "In for a kill", "500 letters", "Little lies" po "I Walk Alone", "Mystique Voyage", "Die Alive" czy niesamowitą "Meduzę" tak Tarja czarowała publiczność a potężny dźwięk porywał w niewolę. Nie sposób się oprzeć. Dalej "Never Enough", który zakończył się instrumentalną burzą, kiedy to Tarja opuściła scenę w celu zmiany outfitu a każdy z muzyków miał okazję do małego popisu. Niezwykła moc wiolonczeli, a z nią Max Lilja, Christian Kretschmar – klawisze
Kevin Chown – bas, na gitarze Alex Schlopp i nowy perkusista zespołu Thomas Heinz. No i moment kiedy znikają ze sceny, ale to nie może jeszcze być koniec i nie jest. Jeszcze przecież "Victim of Ritual" paraliżujący utwór z najnowszej płyty. "I wish I had an Angel" – amok, ekstaza i totalne szaleństwo to za słabe słowa żeby opisać co się działo z publicznością. Uwodzicielski "Until my last breath" i niby pożegnanie i niby koniec, ale Tarja jakby ukradkiem pyta publiczności czy ma zagrać jeszcze jeden kawałek. Odpowiedź jest oczywista, a zatem powędrowaliśmy "Over the hills and far away" przez tą niezwykłą muzyczną krainę, którą Tarja przed nami otworzyła. Takie koncerty mogłyby trwać w nieskończoność. Tak, było mi smutno, że to już koniec i mam nadzieję zobaczyć ją znowu.
Autor:
Tłumacz: morrigan
Data dodania: 2014-12-16 / Relacje




Najnowsze komentarze: