AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
W okowach wydawniczej niemocy


Czytano: 5218 razy


Katalog płyt:
Ostatnie tematy na forum:

Rekin jest rybą na tyle osobliwą, że musi pływać, aby żyć. Nie jest w stanie pompować wodę przez skrzela, więc przepływ musi odbywać się samoczynnie, kiedy rekin płynie. Nie posiada on też pęcherza pławnego, zatem dłuższy bezruch kończy się opadaniem na dno. Innymi słowy - kiedy rekin przestanie pływać, śmierć jest nieunikniona. Dokładnie tymi samymi prawami rządzą się rekiny 'estradowe', które chcąc funkcjonować, muszą zapewnić sobie ciągłość wydawniczą w postaci kolejnych albumów. Dlaczego więc, mimo ciągłego postępu technologicznego w dziedzinie fonografii, nowe wydawnictwa pojawiają się zdecydowanie rzadziej, niżbyśmy sobie tego wszyscy życzyli?

Wydawałoby się, że problem leży głównie po stronie 'uwiądu twórczego', na który większość artystów zapada cyklicznie na okres przynajmniej roczny, jednak historia pokazuje, że nie jest to regułą. W czasach największej świetności brytyjskiego rocka przypadającego na przełom lat 60 i 70, popularni skądinąd Beatlesi byli w stanie bezproblemowo nagrywać i po dwa albumy rocznie, większość z których do dziś ma status kultowych. Jeszcze bardziej płodni artystycznie byli ich amerykańscy koledzy spod nazwy "Blue Oyster Cult", którzy w przeciągu pierwszych szesnastu lat działalności (1972-1988) wydali łącznie 11 długogrających albumów. To samo można powiedzieć o tuzach gatunku pokroju Led Zeppelin, The Doors, Black Sabbath i Iron Maiden, którzy w pierwszych latach działalności przypominali się fanom niemalże rokrocznie. Absolutny rekord twórczy należy jednak do Boba Dylana, który w pierwszej połowie lat 60 tworzył niemalże nieustannie, po półtorarocznej przerwie w karierze estradowej nagrywając w trakcie jednej dłuższej sesji 113 pełnoprawnych utworów (co stanowi materiał na około 7-8 albumów). Swoistym fenomenem jest także artysta Aphex Twin, który tworzy kolejne albumy z taką częstotliwością, że tak naprawdę nikt za nimi nie nadąża. W obliczu powyższego pozostaje jedynie zadać pytanie: dlaczego dzisiejsi artyści cechują się taką oszczędnością wydawniczą, podczas gdy ich starsi koledzy z branży w czasie kilku lat stworzyli i wydali więcej niż średnio przypada na całkowity okres działalności przeciętnego zespołu? Odpowiedzi można poszukiwać na dwóch płaszczyznach, które są na tyle przeciwstawne, że wymagają osobnego opisu.

Jeśli chodzi o artystów młodych, zdolnych, pełnych pasji i radości tworzenia, ale jednocześnie dopiero przebijających się do świadomości odbiorców, sprawa klaruje się bezlitośnie przyziemnie - jak zwykle wszystko rozbija się o fundusze. Paradoksalnie, wraz z niewiarygodnym ułatwieniem technologicznym które pozwoliło utalentowanym muzykom tworzyć praktycznie w domowym zaciszu przy kubku kawy, przemysł muzyczny wpada coraz to bardziej w kleszcze zawirowań natury prawniczej. Niestety, wyjątkowo mało jest twórców, którzy tuż po wydaniu debiutanckiego krążka mogą poszczycić się uplasowaniem na czołowych miejscach w rankingu Billboard, zapewniając sobie przynajmniej grunt na którym można oprzeć dalszą egzystencję formacji. Zdecydowanej większości artystów pozostaje nierówna walka z anonimowością, stale rosnącymi kosztami działalności scenicznej, zaciskającymi się niczym pętla na szyi zobowiązaniami wobec wytwórni, słowem - nieustannie pustoszejącym portfelem.

Samo wydanie upragnionego krążka teoretycznie nie stanowi większego problemu - całkowity koszt fizycznego wydania płyty w ilości, powiedzmy, 1000 egzemplarzy wraz z tłoczeniem, pudełkiem i okładką (nie uwzględniając kosztów projektowania i przy założeniu, że materiał jest już gotowy) wynosi około 9-12 tys. złotych, w zależności od tłoczni/drukarni. Jest to więc suma, która choć wysoka, jest do zaakceptowania – oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę artystę, który może pochwalić się już przynajmniej jednym albumem w dorobku, w miarę regularnie koncertuje i udziela wywiadów – nawet w mediach lokalnych i niszowych. Niestety, należy tu pamiętać, że tworzenie muzyki nie jest już tylko aspektem wyłącznie artystycznym, ale także - a może i przede wszystkim - wiąże się z szeregiem zagadnień biznesowo-prawnych. W związku z tym jeśli chcemy, aby na płycie widniał label legalnie działający i zarejestrowany (a tylko takie wydawnictwo ma prawo być wprowadzone do obrotu czy też dystrybuowane), sprawy przybierają o wiele bardziej zawiłą postać. Do całego kieratu z walką o zaistnienie w świadomości słuchaczy dochodzą nieustannie piętrzące się problemy związane z prawami autorskimi, które zazwyczaj są przejmowane w niemal całości przez wytwórnię. Innymi słowy - początki działalności artystycznej niosą ze sobą wiele wyrzeczeń i wymagają takich nakładów finansowych, że nawet jeśli debiutancki album odniesie umiarkowany sukces a artysta zyska sławę na szczeblu lokalnym nie można zagwarantować, że zwyczajnie nie utonie w gąszczu przepisów, licencji, pozwoleń i że w ogóle będzie w stanie dysponować sensownie materiałem który mimo, że stworzył samemu, należy już do kogoś innego.

Odmiennie z kolei przedstawia się sprawa twórców uznanych, popularnych, o ugruntowanej pozycji w świecie muzyki, słowem - starych wyjadaczy. Chyba każdy z nas jest wstanie przywołać z pamięci przynajmniej jednego wykonawcę, który zaczynał od zera (jak większość młodych kapel), osiągnął spektakularny sukces komercyjny przynoszący miliony fanów na świecie, utrzymywał się przez kilkanaście ładnych lat na fali i nagle, bez ostrzeżenia… zniknął. Oczywiście, nie całkowicie - pojawia się co jakiś czas czy to pod postacią płyty spod znaku 'the best of', jako gość popularnego talk show, bohater skandalu obyczajowego lub po prostu jako spektakularny wpis w nekrologu. Czasem, w przerwie między wyżej wymienionymi czynnościami zdarza mu się popełnić jeden długogrający album, czym wywołuje powszechne zdziwienie i, nierzadko, zniesmaczenie obecnie prezentowanym poziomem. Pytanie jakie ciśnie się na usta wydawałoby się logiczne: dlaczego grupa, która osiągnęła już chyba wszystko co tylko możliwe w swojej kategorii, nie ma problemów ani finansowych (chyba, że z powodu stałego zapotrzebowania na dobrych prawników) ani wydawniczych, skazuje się dobrowolnie na niebyt artystyczny? Niestety, tu właśnie pojawia się muzyczny Uroboros, który bez przerwy pożera siebie samego i odradza raz za razem. Ta czynność, choć uchodząca za paradoks - właściwie jest jedynym uzasadnieniem jego istnienia.

Wydawać by się mogło, że kapele będące w stanie spoczynku scenicznego zachowują ciągłość przynajmniej poprzez aktywność poszczególnych członków zespołu. Wszak ilość wolnego czasu, którym niewątpliwie dysponują w połączeniu z prestiżem macierzystej formacji pozwala dokonywać rzeczy wielkich. Może więc realizują projekty solowe? W pocie czoła opracowują nowy, genialny materiał? Albo choć współuczestniczą w działaniach innych wykonawców? Przykro to stwierdzać, ale w większości przypadków pojawi się odpowiedź przecząca, a rzeczywistość maluje się w szarych barwach. Muzycy niechętnie angażują się w projekty poboczne, bo taki mógłby zaszkodzić grupie-matce i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby albumy jakie prezentują po latach przerwy okazywały się kamieniem milowym gatunku, tak samo jak w zamierzchłych czasach gdy było się na szczycie. Nadzieje zazwyczaj okazują się nad wyraz płonne, a z chwilą gdy nowy krążek zainauguruje w odtwarzaczu trudno oprzeć się wrażeniu, że oto obcujemy jedynie z cieniem dawnej świetności, nierzadko ocierającym się o autoplagiat. Dodatkowo, przemysł muzyczny rządzi się bezlitosnymi prawami i zwykle każda kolejna wydana płyta torpeduje znacząco sprzedaż poprzedniej. A jeśli, nie daj Boże, nowy album zdobędzie mało przychylne noty status grupy może zostać poważnie nadszarpnięty. To z kolei przekłada się na spadek frekwencji na koncertach i sprzedaży najróżniejszych wypełniaczy pokroju składanek, wydawnictw koncertowych i gadżetów, a na to żadna szanująca się legenda pozwolić sobie zwyczajnie nie może.

Chciałoby się rzec, że opisane tu przypadki stanowią ledwie 2 skrajności, tzn. choroby wieku dziecięcego i starczego jakie mogą pojawić się w okresie działalności artystycznej. Przecież jest mnóstwo wykonawców którzy od lat nie rozczarowują, stale zaskakując fanów regularnym i przede wszystkim wysokim poziomem oferowanej muzyki. Oczywiście, to prawda bezdyskusyjna i jej podważanie byłoby wysoce niesprawiedliwe. Jednak można jedynie domniemywać jak wiele muzycznej euforii nas ominęło z powodów zewnętrznych bądź ideologicznych, ile wspaniałych wydawnictw utonęło w natłoku korporacyjnych prawideł lub tez nigdy nie ujrzało światła dziennego za sprawą zblazowania samych twórców. Pozostaje tylko życzyć wykonawcom i nam wszystkim, aby ci którzy chcą i nie mogą mieli takie możliwości jak ci którzy mogą i nie chcą, a świat muzyczny na pewno wzbogaci się o nowe, wielkie rzeczy.

Strony:
Autor:
Tłumacz: rhapthorne
Data dodania: 2011-03-05 / Artykuły




Najnowsze komentarze:


Wendy Troy

Wendy Troy
Napisano: 2011-03-05 16:16:27
Podoba mi się sposób porównania praw rządzących światem wytwórni do rekinów. Dużo tłumaczy zwykłemu laikowi, który o podstaw chciałby się zagłębić w tę tematykę.