AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wave Gotik Treffen 2007


Czytano: 27026 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Po przybyciu do Lipska i załatwieniu wszelkich spraw organizacyjnych mogliśmy pomknąć w teren, by cieszyć nasze uszy muzyką a oczy widokiem zarówno tłumów bardzo widowiskowo ubranych ludzi, jak i oprawą wizualną samych koncertów.

Pierwszym koncertem, który zobaczyłam na WGT w Werk II, był występ Pzychobitch. Nie było to rozpoczęcie festiwalu w wielkim stylu, gdyż jakkolwiek na płytach formacja ta wypada całkiem nieźle, to scenicznie nie zachwyca. Wokalistce udało się jednak porwać publiczność swoją energią. Kawałki, które między innymi mogliśmy usłyszeć, to "Go pussy go", "Pussy gang" oraz "Electrolicious".

Kolejne na scenę wkroczyło In Strict Confidence. Koncert do złych nie należał. Publiczność była zachwycona, a artyści wykonali między innymi utwory "Promised land", "Closing eyes" oraz "Heal me". Po tym koncercie postanowiłam opuścić Werk II i czekać na najważniejsze dla mnie wydarzenie tego dnia – występ The Retrosic.

Przed godziną pierwszą w nocy tłumy zebrały się w Agra Halle, aby czekać w napięciu na pierwszy koncert The Retrosic zarówno na WGT, jak i w ogóle na świecie. Na wielkim ekranie trwało odliczanie…o pierwszej na scenę wkroczyli dwie postacie na szczudłach i w lateksowych kostiumach przywodzących na myśl dawne stroje do nurkowania. Przez parę minut wymachiwali flagami z logiem zespołu, po czym zeszli ze sceny oddając ją wyjątkowo energetycznym muzykom z The Retrosic, którzy zafundowali nam prawdziwą ucztę dla ucha i oka. Trudno w tym momencie nie przyznać, że był to po prostu najlepszy koncert na całym WGT. Na scenie wciąż coś się działo – świetne wizualizacje (ciekawe użycie dwóch ekranów z lustrzanym odbiciem tych samych scen), towarzyszące muzykom tańczące dziewczyny (Natasha de Viant i Miss Omega z grupy Wicked Trinity), a nawet podwieszony na hakach wbitych w skórę jegomość. Wszystko to było bardzo widowiskowe i nie raził nawet tak strasznie fakt, że cały show był wręcz przesadzony pod względem efekciarstwa. Kawałki, które mieliśmy przyjemność usłyszeć to między innymi "Grodnu Zero", "Antichrist", "Desperate youth", "Revolution".

Sobotę rozpoczął dla mnie muzycznie koncert Angels and Agony. Jak na każdym koncercie na WGT, znalazła się spora grupa osób bawiących się wyśmienicie, ale nie jestem w stanie sklasyfikować tego koncertu inaczej, niż jako przeciętny. Jedynym ciekawym elementem, było wkroczenie na scenę Darrina Hussa z zespołu Psyche i wykonanie przez niego w duecie z wokalistą utworu "Traveller".

Absurd Minds, które widziałam jako kolejne, dało w moim odczuciu bardzo słaby koncert. Kawałki takie jak "Essence" czy "Depence", rozruszały jednak ludzi na dobre. WGT zdecydowanie rozprawiło się z wmawianym mi stereotypem stojącego nieruchomo pod sceną Niemca.
Ze względu na fakt, że EBM jest muzyką całkowicie dla mnie niestrawną, nie może dziwić fakt, że koncert Orange Sector był dla mnie ciężkim przeżyciem. Przeczekałam go jednak, bo kolejny na scenie miał być Rotersand. OS zagrali między innymi utwory "Dynamite", "Sick.sick.sick" oraz "Tanzbefehl".

Pierwszym z dwóch najlepszych koncertów tego dnia był występ Rotersand. Wprawdzie w porównaniu z tym, co zaprezentowali grając w Krakowie na mniejszej scenie, poczułam się nieco rozczarowana, ale i tak było świetnie. Muzycy jak zawsze pełni charyzmy, szalejący po scenie do utraty tchu, zaprezentowali głównie materiał ze swojej ostatniej płyty "10Hz". Nie zabrakło jednak na szczęście i starszych kawałków z "Welcome to goodbye". "Exterminate, annahilate, destroy", "The last ship", "Merging oceans" – koncert nie mógł być nieudany!

Bardzo dobry koncert dał Psyclon Nine, czym byłam mile zaskoczona. Choć wizerunek wszystkich panów, a złaszcza wokalisty Nero Bellum z tatuażem "Übermensch" na klatce piersiowej, jest nieco przerysowany, nie zmienia to faktu, że są naprawdę dobrymi muzykami i showmanami. Ich ostro zahaczające jeszcze o blackmetalową stylistykę electro-industrialne granie porwało publikę. Jedyne, do czego jeszcze miałabym zastrzeżenia, to straszne głupoty gadane przez wokalistę, z obrażaniem publiczności włącznie. A co zargali? Między innymi "Resurrect", "Rape this world" oraz swój chyba najbardziej znany kawałek "Divine Infekt".

Zmęczona po tym koncercie, poczekałam jeszcze jednak na osławiony Front 242, który ponoć nawet zagorzałemu przeciwnikom EBM-u przypadnie do gustu na koncercie…Mnie jednak nie przypadł zupełnie i postanowiłam opuścić budynek Agry w jego trakcie. Kawałki takie, jak "Body to Body" czy "Modern Aniel" nie zachwycają ani na parkiecie ani na scenie.

Niedziela obfitowała w koncerty świetnych zespołów i niestety trzeba było dokonywać bolesnych wyborów… Dotarcie na koncerty ambientowe w UT Connewitz zakończyło się dla nas odbiciem się od ściany gorącego powietrza i murem stojących ludzi – miejscówka zdecydowanie za mała i kompletnie niewentylowana.

Nieco tym faktem przygaszeni podążyliśmy do Werk II i załapaliśmy się na rewelacyjny koncert Heimstatt Yipotash. Występ był dopieszczony technicznie, a muzycy zaprezentowali nam naprawdę doskonały noise i power noise.

Później mieliśmy nieprzyjemność obejrzeć występ Muller of Death. Pomijając fakt, że zespół kompletnie nie wybronił się muzycznie, to na dodatek dwaj wyjątkowo nieatrakcyjni muzycy zaczęli się w pewnym momencie całować. Widownia rozproszyła się gdzieś tymczasem…

Na otarcie łez na scenę wkroczył Architekt, który bardzo przypomina swoim graniem Haujobba, ale z początku wydawało mi się, że są znacznie lepsi. I owszem – muzycznie wypadają znakomicie, niestety wszystko popsuło się wraz z pojawieniem się naprawdę marnego wokalu.

Najdziwniejszym występem tego dnia i chyba na całym WGT był koncert Warren Suicide. Muzycy wyraźnie nawiązujący imagem oraz tekstami piosenek do ideologii dzieci kwiatów zaprezentowali nam naprawdę…wesoły koncert. Wizualizacje złożone z animacji rodem z 4FunTV, do tego zabawne zachowanie na scenie – to wszystko powodowało, że zadawałam sobie pytanie, co ten zespół robił wśród kapel nastawionych głównie na electro i industrial.

Ostatecznie doczekałam się, tego, co bardzo chciałam zobaczyć i usłyszeć na żywo – koncertu Somana. W zasadzie trudno nazwać koncertem coś, co stanowi bardziej set didżejski. Soman "puszczał" muzykę z komputera i czasami towarzyszył mu przy tym śpiew wkraczającej na scenę i przyciągającej uwagę wokalistki. Czy jednak źle to wypadło? W żadnym wypadku, bo Soman zaserwował nam naprawdę znakomitą dyskotekę. Szaleństwo pod sceną było większe, niż na jakimkolwiek koncercie. Dodatkową atrakcję stanowiło pojawienie się na scenie czterech tancerek, w tym Divy Izazelli i Natashy de Viant z krakowskiego duetu DevilAngels.

Po koncercie Somana, Werk II nieco opustoszał. A tymczasem na scenę wkroczyła This Morn' Omina, która była naprawdę rewelacyjna… Tak energicznych muzyków dawno nie widziałam. Widać było, że granie koncertu to także dla nich rewelacyjna zabawa. Wizualizacje, brzmienie bębnów, dopracowanie techniczne koncertu – to naprawdę zachwycało! Nie mogło się oczywiście obyć bez kawałka "One Eyed Man", a poza tym usłyszeliśmy jeszcze chociażby "Mainomai" i "Dublelionrouti"

Niezbyt przyjemnym powrotem do rzeczywistości był po tym koncercie występ Grendel. Na pewno lepszy niż ten w Bolkowie, ale nadal nie zachwycał. Na scenie było czterech panów i muzycznie naprawdę dopracowano każdy szczegół, ale jednak materiał prezentowany przez grupę nie jest zbyt ciekawy, a na dodatek wokal kwalifikuje się do wymiany…Usłyszeliśmy takie hity jak "Zombie nation", "Soilbleed" i "Pax Psychosic" oraz oczywiście materiał z nowej płyty. Ten koncert odebrał mi siły witalne tak bardzo, że na tym zakończyła się moja niedziela koncertowa.

W poniedziałek nie działo się już zbyt wiele. Dotarcie do hali Kohlrabzirkus okazało się nie być tak prostym zadaniem, lecz ostatecznie udało się przybyć na drugą połowę koncertu Tamtrum. Muzycznie było naprawdę dobrze, ale po raz kolejny szwankował wokal. Panowie jednak poszaleli ile mieli sił prezentując nam takie utwory jak "Datura Dream", "Abort the pope" i "Paranoic".

Kolejnymi dwoma zespołami były Proceed i Dive, których temat pozwolę sobie jednak przemilczeć, bo były to koncerty, które raczej przeczekiwałam, a do gustu też mi nie przypadły. Świetnie natomiast zagrało Heimataerde! Czymś niesamowitym jest obserwowanie muzyków w strojach średniowiecznych rycerzy, grających mocne electro, a niekiedy sięgający po dziwne instrumenty dęte "z epoki"… zaryzykowałabym określenie medieval-electro, dla przyczepienia panom jakiejś metki. Zagrali dla nas między innymi utwory "Endlos", "Gib Mir" oraz "Morituri Salutant". To było coś, co warto było zobaczyć!

Czekałam też na koncert Dismantled i niestety tu się mocno rozczarowałam…Były jakieś usterki związane z dźwiękiem, który ulegał dziwnym zniekształceniom. Do tego wokal nie brzmiał tak ładnie, jak na płycie i naprawdę świetne kawałki traciły przez to swój klimat. Zagrali dla nas między innymi "Thanks for everything", "Exit" oraz "Get It Through".

Tym koncertem zakończyło się dla mnie WGT, bo z występu Fixmera i McCarthy’ego zostałam w tempie natychmiastowym wypłoszona utworem Nitzer EBB…

Festiwal Wave Gotyk Treffen to naprawdę niesamowite przeżycie. Pomimo niesprzyjających warunków życia obozowego warto pojechać i pomęczyć się tych parę dni dla tej niesamowitej atmosfery i dla muzyki! Wspomnienia i wrażenia nie do zatarcia.

Strony:
Autor:
Tłumacz: Ultima
Data dodania: 2007-07-02 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: