AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wave Gotik Treffen 2009


Czytano: 16093 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Każdy zna rozmach niemieckich festiwali. Organizacja, porządek i przede wszystkim kultura- tym cechują się tego typu imprezy. Do największych w Europie, w kategorii dark independent, zaliczyć należy Wave Gotik Treffen, a 18-sta edycja tylko potwierdza powyższą tezę.

Muzycznie rozmachu także nie zabrakło. Takich wykonawców, jak Feindflug, Combichrist, Fabric C, czy też VNV Nation nie trzeba przedstawiać. Każdy dzień festiwalu dostarczał dużą dawkę muzycznej adrenaliny.

Dzień pierwszy - piątek:


Zaczęło się. Pierwsze kroki kierują do Agra halle. Na początek zaczyna się spokojnie

L'ame Immortelle:
Austriacka muzyka o gotycko elektronicznym brzmieniu w połączeniu z poetyckimi tekstami, czyli ładny koncert odegrany tak, jak "Nieśmiertelna Dusza" brzmieć powinna. Teatralne ruchy Sonji, plus kilka najbardziej znanych utworów, zagwarantowały pozytywny odbiór koncertu. A choć fanów było nie za dużo, to dało się zauważyć, iż koncert ich zadowolił. Niestety scena nie została dobrze oświetlona. Nazwałabym to wręcz brakiem światła, choć w przypadku tego zespołu można by przyjąć, iż efekt był trafiony, gdyż kreować to mogło złudzenie klimatycznego mroku, który idealnie wpasował się w patos L’ame Immortalle.



Tłum sugeruje zazwyczaj, iż dzieje się coś godnego uwagi, najczęściej z pobudek komercyjnych. Takie zbiorowisko ludzi kierowało się w kierunku Agry zaraz po L’ame Immortalle. Zespół, który miał zaraz wystąpić jest znany przez każdego i niemal przez każdego lubiany. Moim skromnym zdaniem, swoją niepodważalną sławę, zdobył właśnie dzięki tłumowi, a konkretniej dzięki zjawisku, którego szukać należy w psychologii pod hasłem "psychologia tłumu", które w dzisiejszych czasach kreuje nowe "gwiazdy". Drodzy Panie i Panowie! Przed Państwem

Combichrist:
Podejść pod scenę-rzecz niewykonalna. Obejrzeć koncert z daleka-prawie nie możliwe. Jeżeli się spóźniłeś, czekało na Ciebie urocze miejsce na uboczu (prawie przy wyjściu). Na pierwszy rzut oka widać już, że Niemcy dostają kręćka na Combiaku i tak, jak na niewielu koncertach można było zauważyć tańczących, tak tutaj pod sceną aż się kurzyło. Niestety, wizualna strona koncertu nie została do końca przemyślana. Oświetlenie nie było lepsze niż na L’ame Immortalle. Różnicą były tylko stroboskopy. Reszta natomiast pozostawia dużo do życzenia, choć zespół nadrobił to czymś innym, co zapewne bardziej zwróciło uwagę publiki - Andy wysmarowany był bliżej nieokreśloną ciemną mazią. Interakcji z fanami także nie zabrakło, choć raczej należało by stwierdzić, że nie zabrakło interakcji między fanami, a zespołem. Usłyszeć można było większość najbardziej znanych utworów, takich jak: "Elektrohead", czy też "Get Your Body Beat". Szkoda tylko, że Combichrist staje się niemieckim "Ich Troje" muzyki dark independent i skupia się bardziej na stronie wizualnej i wrzaskach Andy’ego niż na samej muzyce.



Dzień drugi - sobota:

Ranek na polu namiotowym wydaje się dziwnie spokojny. Tradycyjne już nocne wołania podchmielonych Niemców, które na myśl przywieść mogą okrzyki godowe, już się zakończyły. Gdzieniegdzie tylko słychać brzdęk butelek od piwa lub zauważyć można postać szykującą się do kolejnego dnia, który będzie niepospolitą rewią mody. Fantazyjne fryzury, skąpe stroje w zestawieniu z bogatymi sukniami sięgającymi ziemi, dziwaczne buty, parasolki, dodatki i sztuczne uśmiechy przyklejone do wypudrowanych twarzyczek – tak prezentuje się Agra – Gelände, główna alejka, przed salą koncertową, pełna przebierańców gotowych do pozowania dla stada fotografów. Ta komercyjna strona festiwalu niewiele wspólnego ma z muzyką, aczkolwiek cieszy oko i przyciąga swoją specyficzną mocą kolorów i infantylnym, plastikowym stylem.

W końcu jednak przychodzi czas na muzykę. Tak, jak w przypadku Combichrista, przed Agrą znów zbierają się tłumy. Każdy chce znaleźć się już w środku, każdy chce stanąć jak najbliżej sceny. Zaraz się zacznie. W hali jest coraz duszniej, wszystko dopięte na ostatni guzik, czas na koncert.

Feindflug:
Niemiecka grupa w swojej oryginalności pozostała niezmienna. Muzyka jeszcze nie umarła - to właśnie pokazał Feindflug. Profesjonalnie wręcz nawiązali kontakt z publiką nie wykazując praktycznie żadnej interakcji. Elementem łączącym obie strony była sama muzyka. Choć i tutaj można było zauważyć grupę podrygujących przebierańców, to również znalazło się dość sporo takich, na twarzach których rysował się wyraz euforii. Nie zbrakło także najbardziej znanych utworów takich, jak "Truppenschau", "Stukas im Visier", "Ak 47". Z całą pewnością może rzec, iż był to jeden z najlepszych koncertów na tegorocznym WGT.



Dwa renomowane zespoły jednego wieczoru, co daje w rezultacie dwa świetne koncerty. Organizatorzy pokazali, iż to możliwe. Po Feindflugu nadszedł czas na kolejną perełkę, na formację, która swoich fanów znajdzie zarówno w Niemczech, jak i w Stanach Zjednoczonych, czy tutaj, w Polsce.

VNV Nation:
Jeżeli widzisz chmarę ludzi śpiewających tekst piosenki, zapatrzonych z uśmiechem w futerpopowych wykonawców, to musi być VNV Nation. Tak było i tym razem. Ronan i Mark wiedzą, jak rozruszać tłum i zarazem przemówić do serc za pomocą słów zawartych w muzyce. Nic dodać nic ująć.



Dzień trzeci - niedziela:

Tym razem muzyka kieruje nas do Werk Halle II. To tutaj odbędzie się niepospolity pokaz industrialnej sztuki układania dźwięków. Jako pierwszy wystąpił:

FabrikC:
Stojąc pod samą sceną albo raczej koło sceny, gdyż była ona tak nisko postawiona, czuć było wibracje rozchodzące się po całym ciele. Kawałki takie, jak "Der zweite Tod", "Chinese Food" aż trzęsły salą. Mocne uderzenie Fabrik C spotkało się z entuzjazmem publiki, chyba aż zbytnim, gdyż niespodziewanie na scenie znalazły się majtki i to dość sporych rozmiarów. Lider przyjął owy dar bardzo humorystycznie, co było ciekawym zakończeniem koncertu.



S.A.M:
Daniel i Joe wiedzą, jak dać kopa. To była prawdziwa muzyczna adrenalina! Kontakt z fanami wzorowy, gdy jeden dawał popis na scenie, drugi prawie rzucił się w publikę. Chłopaki wyglądali, jakby przyjęli nadmierną dawkę kofeiny. Ich energia to było to, na co wszyscy czekali! Rewelacyjny DJ’s live action. Nie zabrakło także najbardziej znanych utworów, takich jak "24 Stunden", "Bull Fucking Shit", czy też "World of Shit" i pełen sukces zagwarantowany! Moim zdaniem był to jeden z najlepszych koncertów na tej edycji festiwalu.



Po niezapomnianych industrialnych wrażeniach czas na zmianę klimatu. W wielkim pośpiechu, prawie biegnąc, powrót do Agry na kolejny niezapomniany koncert.

Umbra et Imago:
Mozart lubi kobiety. Ludzie lubią to, co szokujące. Dwie nagie przedstawicielki płci żeńskiej, bawiące się w ostry sposób, to jest to, co zadowoli każdego, a już zapewne ucieszy oko każdego mężczyzny. Madeleine Le Roy, jedna z dziewczyn z całą pewnością nadała charakter koncertowi. Nie można zapomnieć także o specyficznym klimacie, który zawsze towarzyszy Umbrze et Imago. Zdecydowany styl Mozarta oraz jego wyrazisty głos urzekł publikę także na tym koncercie. Euforia plus pełna hala nucąca "Liber Gott", czy też "Amadeus". Co ciekawsze przedział wiekowy fanów był wysoce zróżnicowany, co pokazuje, że wszelkiego rodzaju styczność z subkulturami nie musi być tylko wybrykiem młodości.



Dzień czwarty - poniedziałek:

Zwijanie namiotu i wycieczka do Kohlrabzirkus na ostatnie koncerty. Kilka godzin czekania i wreszcie jedna z ostatnich Niemieckich gwiazd dark independent.

Agonoize:
Od razu widać, że wielu czekało na ten koncert. Ilość ludzi zebranych w hali była równie imponująca, co na Combichrist’cie. Od pierwszego utworu liczba tańczących już tylko wzrastała. Wizualnie niczego nie można zarzucić – pokazy ze sztuczną krwią tryskającą z żył, czyli piękne show. Muzycznie, także dobrze. Agonoize to jeden z tych projektów, który na scenie brzmi tak samo, jak na płycie. Nie zabrakło także takich znanych utworów, jak "Koprolalie" czy też "Femme Fatale". Publika szalała. Z całą pewnością Agonoize nie mógł prosić o lepszą zapłatę, niż wręcz niesamowicie spontaniczna reakcja tłumu zachwyconych ludzi i brawa rozbrzmiewające po całym Kohlrabzirkus.



Zaskoczeniem nie było, iż po koncercie nastąpiła rotacja. Ci najlepiej i najbardziej ekstrawagancko ubrani uznali chyba, że nadszedł czas na powrót do swoich legowisk, natomiast na hali pozostało, tudzież przybywał, tłum w bardziej codziennych strojach. Kolejny koncert i kolejna wyczekiwana gwiazda - KMFDM. Spodziewać się po nich można było porządnego występu. Niestety to, co pokazał zespół dalekie było od moich oczekiwań. Z żalem stwierdzam, że chyba trzeba pogodzić się z faktem, iż stare, dobre KMFDM umarło na zawsze.



To co dobre, w końcu się kończy. Nadszedł czas na powrót do domu. Zmęczona, aczkolwiek szczęśliwa wsiadłam do samochodu aby powrócić bogatsza o kilo nowych muzycznych doświadczeń i nieprzeciętnych wspomnień. Z sentymentem kończę relację, mając nadzieję, iż za rok również będzie mi dane wyruszyć na kolejne Wave Gotik Treffen, na kolejną niezapomnianą muzyczną podróż.

Strony:
Autor:
Tłumacz: Thalia
Data dodania: 2009-09-09 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: