AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wrocław Tattoo Konwent 2012


Czytano: 4753 razy


Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Wrocław kreatywnymi imprezami stoi!
Nie od dziś wiadomo, że stolica Dolnego Śląska ściga się (i powoli dogania) inne polskie i europejskie miasta w organizacji eventów maści wszelakiej. Zarówno wielkie festiwale (teatralny Dialog, "klasyczne" Wratislavia Cantans czy Musica Electronica Nova, filmowe Nowe Horyzonty), jak i mniejsze wydarzenia (Podwodny Wrocław, koncerty w chwilowo nieczynnym CRK, konwenty i spotkania fantastyczne typu Gratislavia, Dni Fantastyki etc...) cieszą się niegasnącym, a wręcz co raz to większym zainteresowaniem. Nic więc dziwnego, że organizatorzy wybrali właśnie to miasto na ruszenie z projektem Tattoo Konwentu – może nie pierwszym w kraju, ale pierwszym we Wrocławiu. Czym wydarzenie to mogło się pochwalić, a co można byłoby poprawić?

Po pierwsze, miejscówka. Trudno o bardziej klimatyczną przestrzeń niż hale i zakamarki Browaru Mieszczańskiego, na co dzień funkcjonującego jako miejsce spotkań i działalności różnych grup artystycznych (teatr Ad Spectatores, sale prób lokalnych kapel, biura małych firm...). Surowe mury, wybrakowane, naznaczone wojennymi dziurami po kulach, wnętrze chłodne i ciemne... wszystko to robiło niesamowite tło dla konwencji imprezy i przybyłych ludzi – barwnych, niebanalnych, niezapomnianych. Sala sceniczna może nie oszałamiała wielkością, ale sama scena zamontowana była na tyle umiejętnie, że kto chciał, mógł spokojnie zająć pod nią miejsce i obserwować, co się dzieje.
Znakomita część przybyłych oddawała się pod artystyczne ręce tatuażystów – właściwie przy każdym stoisku można było zobaczyć ich w akcji, a niektóre projekty były naprawdę imponujące. Pozostawię otwartym pytanie, czy warunki były odpowiednio sterylne – niezbyt orientuję się w temacie, jak to dokładnie powinno wyglądać, ale odpowiednio zabezpieczone maszynki i wylewane litrami płyny sterylizujące raczej zapewniały je w optymalnym stopniu, bo gdyby było inaczej, pewnie ludzie odpowiedzialni za wydarzenie zareagowaliby odpowiednio.

W hali wystawców (tatuażystów) trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że wchodzimy do wielkiego ula. Zewsząd dobiegały odgłosy pracujących maszynek, za to sami zainteresowani dzielnie zaciskali zęby, znosząc bóle pojawiających się na ich nogach/plecach/palcach/brzuchach wymarzonych mini-dzieł.
Wszystkie sale i stoiska były dobrze ulokowane, chociaż budowa Browaru wymuszała krążenie po labiryncie. Po kilku godzinach błądzenia lub z mapką w ręce można było spokojnie trafić tam, gdzie się chciało.

Oprócz wystawców znalazło się również kilka stoisk z odzieżą alternatywną, równie cieszących się niemałym zainteresowaniem. Prócz działalności internetowej naprawdę trudno znaleźć większość z proponowanych rzeczy na półce w jakimkolwiek sklepie, więc wreszcie można było dotknąć materiału, zobaczyć sposób szycia, przymierzyć bez zagrożenia odsyłania lub przerabiania – zwłaszcza, że ubrania tego typu ze względu na oryginalne projekty do najtańszych nie należą, więc jakakolwiek forma ingerencji zazwyczaj boli aktualnego posiadacza.

Na deser zostawiłam sobie opowieść, co działo się na zamontowanej scenie. Najważniejszym punktem programu samego eventu były oczywiście konkursy tatuaży, tak przynajmniej twierdzili organizatorzy i dobitnie podkreślał pan prowadzący. Przyjemne wydarzenie – piękny body art oceniany przez profesjonalne jury, w rolach modeli i modelek występowali klienci wystawców.
I paradoksalnie ci klienci wystawców, ludzie kochający tatuaże, radzili sobie znacznie lepiej na wybiegu niż niejedna modelka, którą można było zobaczyć podczas pokazów mody i fryzur, jakich wydarzenie zaproponowało aż trzy.



Jestem świadoma, że to nie były profesjonalne modelki, tylko młode i ładne dziewczęta, koniecznie wytatuowane. Ale organizatorzy pokazu powinni zadbać o odpowiednie przygotowanie ich na tę okazję, nawet od strony... psychologicznej. Dziewczyny były spięte, chodziły szybko – zbyt szybko, by dało radę zrobić im porządne zdjęcie, część z nich na niebotycznie wysokich butach sprawiała wrażenie, jakby walczyły, by się nie wywrócić... A wystarczyłoby, by pochodziły chwilę po domu, powoli, nóżka za nóżką. Scena była solidnie zamontowana, nie było nierówności, więc nie było również szans, by się wywrócić. Idąc odpowiednio wolno byłby czas na wszystko – skupienie na rytmicznym kroku, czas dla fotografów i odpowiednia ekspozycja tego, co chciało się pokazać – stroju, fryzury, tatuaży. Większość z nich wyglądała na przestraszoną, nic zresztą dziwnego, bo nie ma chyba mocniejszej sytuacji tzw. ekspozycji społecznej niż przemarsz po wybiegu. Być może bały się naturalnie występującej w takich wypadkach oceny swojej osoby, więc mała rada na przyszłość – dziewczyno, jesteś wieszakiem na koncepcję artysty, którego dzieło pokazujesz, a nie "Anią Nowak", czy jak tam masz w dowodzie napisane! Wyluzuj, a wszystko wyjdzie tak, jak ma wyjść. Trzymam mocno kciuki, większość dziewczyn nawet mogłaby zainwestować czas w modeling alternatywny i wyszłoby im to bardzo, bardzo dobrze.

Oprócz pokazów było również kilka koncertów z muzyką wszelaką, z każdej strony Mocy. I jakaś alternatywka, i rock-metal, znalazła się nawet jedna pocieszna kapela, w której muzycy bawili się na tyle dobrze, że zdawali nie zwracać uwagi na to, co dzieje pod sceną (głęboki ukłon w stronę Ziggie Piggie). Dla każdego coś miłego, kto chciał, posiedział, kto nie chciał to... i tak wiedział, co dzieje się na scenie, bo telebimy i nagłośnienie znajdowały się w sali wystawców. Odpowiednio bogate zaplecze gastronomiczne umożliwiało przesiedzenie na konwencie przez całe dwa dni bez konieczności wynurzania się poza obiekt, co dla przyjezdnych mogło być szczególnie ważne – ul. Hubska nie cieszy się umiejscowieniem aż tak w centrum, by można było wyjść i wrócić za chwilę, spędzając czas w innej knajpce czy po prostu na mieście. Podejrzewam, że podobna lokacja cieszy organizatorów i firmy z nimi współpracujące, czy nas, bywalców – to już inna sprawa.

Na sam koniec opowiem o niesamowitym wydarzeniu, które już chyba zawsze będzie robiło wrażenie na tych, którzy go doświadczają – nieważne ilekroć, bo za każdym razem chyba bałabym się człowieka, który stwierdzi, że to "nic takiego". Grupa "The Hooked Friends" zaprezentowała pokaz suspension – podwieszanie do stalowo-linowych konstrukcji ludzi z hakami zamontowanymi bezpośrednio na ciele. Wszystko w konwencji mrocznego teatru, w tle najsławniejsze tematy (czy wręcz: szlagiery) muzyki klasycznej: Sonata cis-moll "Księżycowa" Beethovena, "W grocie króla gór" z suity Peer Gynt Edvarda Griega, "Cwałowanie Walkirii" z tetralogii Wagnera, "O Fortuna" z Carmina Burana Carla Orffa... Wszyscy znamy, a potęga nagłośnienia wzmagała doznania.
Pierwszy podwieszony model prawdopodobnie był już doświadczony, haki wczepiono w skórę jeszcze przed pokazem, ale dziewczyna występująca jako druga... Wszystko montowano na żywo i naprawdę chciałabym wierzyć, że pokaz był wyreżyserowany, a ona była po prostu dobrą aktorką – ale organizmu nie da rady oszukać, z zasłoniętymi oczami trzęsła się ze strachu, każdym mięśniem swojego ciała. Chodziły słuchy, że podwieszano ją po raz pierwszy. Haków miała sześć lub osiem, pod sufit podciągnięto ją w pozycji siedzenia "po turecku" i hakami przy kostkach, na udach, ramionach i plecach. Potem huśtali, dla lepszego efektu. Wciąż się trzęsła, krew z ran w miejscu podpięcia ściekała po nogach...

No, Wrocławiu, oby tak dalej. Tyle rozmaitych atrakcji w tak niedługim czasie to domena każdego dobrego zgromadzenia. Chcemy więcej! Liczę, że kolejna edycja Tattoo Konwentu odbędzie się za rok, również w tym samym miejscu.

Strony:
Autor:
Tłumacz: kantellis
Data dodania: 2012-05-28 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: