AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wywiad z Tyske Ludder


Czytano: 5006 razy


Wykonawca:

Galerie:

Katalog płyt:
Ostatnie tematy na forum:

Lucy: Hej! Wielkie dzięki, że znaleźliście czas na udzielenie wywiadu. Co tam u was?

Olaf: Cóż, nadal czujemy się nieco zmęczeni po występie na Wave Gotik Treffen. Mamy swoje lata, więc dojście do siebie trochę nam zajmuje. A poza tym, nie możemy się doczekać opinii o naszej nowej płycie.

L: Nie jestem pewna, kiedy zaczynaliście. Obchodzicie dwudziestą rocznicę w tym, czy w następnym roku?

Albert: Początki Tyske Ludder sięgają 1989 roku. Już wtedy ja i Olaf od jakiegoś czasu zajmowaliśmy się muzyką. Tworzyliśmy coś w stylu klasycznego wave’a – gitary, bas, automat perkusyjny i mroczny wokal. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że warto zainteresować się bardziej elektronicznymi brzmieniami i kupiliśmy syntezator. Nieźle się bawiliśmy, ucząc się go obsługiwać. W końcu, w 1990 postanowiliśmy na poważnie postawić na elektronikę. Nagraliśmy swoje pierwsze utwory na czterościeżkowym mikserze i sprzedaliśmy je wytwórni. Zatem można powiedzieć, że Tyske Ludder założyliśmy w 1989, ale pierwsze kawałki powstały dopiero w 1990.

L: W piątek wystąpiliście na żywo na Wave Gotik Treffen w ramach WerkII. Jak wam się podobało? Wciągnęliście publiczność?

Z 67: Atmosfera na WerkII jest świetna i zawsze udziela się publiczności. Spodobały się nawet kawałki z naszego nowego albumu. Podsumowując, to był bardzo udany wieczór. Niestety, jak dowiedzieliśmy się po występie, zabrakło miejsca dla wszystkich chętnych. Szkoda. Jednak wystąpimy jeszcze na Summer Darkness i M’era Luna, więc nic straconego.

L: W porządku. Może opowiecie naszym czytelnikom o Tyske Ludder? Ktoś się czym zajmuje w waszym zespole?

Albert: Olaf robi za mózg zespołu. To on komponuje utwory, ma najwięcej pomysłów na motywy i zajmuje się produkcją. Podczas występów na żywo gra na klawiszach i stara się pozostawać w cieniu. Z zajmuje się perkusją i ogólną rytmiką utworów, a ostatnio nawet napisał parę kawałków zupełnie sam. W trakcie występów na żywo gra na perkusji i wspomaga główny wokal. Ja zajmuję się pisaniem tekstów. Zazwyczaj płyną one prosto z serca, choć przyznaję, że czasem bywam inspirowany tym, co uda mi się wyszperać. Generalnie, każdy zna swoją rolę w zespole, a gdy utwór jest skończony, wspólnie zajmujemy się masteringiem. Choć nie zawsze zgadzamy się co do ostatecznego brzmienia.

L: Cofnijmy się nieco wstecz. Jak wyczytałam w waszej biografii, z początku zamierzaliście tworzyć w klimatach wave i new romantic. Co was skłoniło do przerzucenia się na EBM?

Olaf: Nasza trójka zna się praktycznie od zawsze. Chodziliśmy nawet do tej samej szkoły. Z i ja przez pewien czas tworzyliśmy muzykę w klimatach niemieckiego punka, później przerzuciliśmy się na wave i new romantic. Przez jakiś czas działaliśmy osobno. Z robił za perkusistę w kilku zespołach, a ja zacząłem wave’owy projekt z pewnym basistą. Nie mając wielkiego wyboru, zatrudniliśmy Alberta, by był naszym frontmanem. Daliśmy parę koncertów, a nawet zrobiliśmy kilka nagrań w studiu, ale nadal czegoś nam brakowało. Basista w końcu opuścił zespół, a my udaliśmy się na koncert Front242 w Bremie. To był punkt zwrotny w naszej karierze. Właśnie wtedy zdecydowaliśmy się przerzucić na EBM. Swoją drogą, naprawdę spodobało nam się bycie częścią tego nurtu.

L: "Tyske Ludder" to po norwesku "niemiecka dziwka". Skąd taka nazwa dla zespołu?

Albert: Szukaliśmy nazwy wpadającej w ucho, która jednocześnie miałaby jakieś tło historyczne. Zainspirował nas pewien film dokumentalny o Norwegii i drugiej wojnie światowej. Kobietom, które sypiały z Niemcami, obcinano wtedy włosy, po czym przepędzano je ulicami miast. Ponadto, wszystkie musiały nosić tabliczki z napisem "Tyske Ludder", czyli "niemiecka dziwka". Odbierano im też dzieci, którym nadawano później nowe nazwiska.

L: Przybraliście pseudonimy skandynawskiego pochodzenia, a w utworach nieraz słychać szwedzki czy nawet fryzyjski język. Czujecie silną więź z kulturą nordycką?

Z 67: Jesteśmy dumni z bycia Fryzyjczykami. To naród, który kocha pokój i wolność, który na przestrzeni wieków walczył z wieloma najeźdźcami i zawsze dbał o swoją niepodległość. Jednak pomimo wielu stoczonych wojen, Fryzyjczycy nigdy nie byli okupantem. To właśnie stąd wzięło się nasze przywiązanie do Europy Północnej. Obecnie żyjemy w bardzo spokojnej okolicy. Dla wielu to dziwne, ale jakoś sobie radzimy z dala od zgiełku miast.

L: Czy moglibyście powiedzieć, jak Ralf (Z 67) stał się waszym perkusistą?

Olaf: Z od czasu do czasu bywał naszym krytykiem i doradcą. W końcu poprosiliśmy go, aby dołączył do nas jako perkusista i shouter. Tak czy inaczej, jest naszym przyjacielem niemal od zawsze.

L: Czy coś się zmieniło w waszej muzyce, kiedy dołączył do zespołu?

Albert: Generalnie rzecz biorąc, wszyscy się rozwinęliśmy i poczyniliśmy postępy na przestrzeni lat, więc trudno uznać, że tylko jedna osoba kryje się za zmianami w muzyce. Jednak, co by nie mówić, Z zawsze był naszym najlepszym krytykiem.

L: Przez pewien czas było całkiem cicho o Tyske Ludder. Skąd ta przerwa w muzykowaniu?

Z 67: Zdecydowaliśmy zrobić sobie przerwę już w 1996, po wydaniu EP-ki "Creutzfeld". Wyjaśnijmy sobie na wstępie – powodem przerwy nie były jakieś tam nieporozumienia wewnątrz zespołu. Zdaliśmy sobie po prostu sprawę, że grając EBM nie zarobimy na życie i musimy znaleźć sobie normalną pracę. Tak też zrobiliśmy. W międzyczasie nagraliśmy kilka kawałków, które trafiły na różne składanki. Zdecydowaliśmy się wrócić na scenę, gdy spotkaliśmy się po latach na Electric Tremor w Dessau, w Niemczech. Trochę to trwało, zanim wydaliśmy w końcu "Sojus", nasz kolejny album, ale nie siedzieliśmy bezczynnie. Trochę koncertowaliśmy, dla przykładu, na Wave Gotik Treffen w 2005. Tak naprawdę nigdy nie straciliśmy kontaktu ze muzyką. Zazwyczaj byliśmy po prostu słuchaczami, a nie wykonawcami. Okazuje się, że nie była to taka zła decyzja. Tak twierdzą nasi fani i krytycy, i w pełni się z nimi zgadzamy.

L: Czy to właśnie ta decyzja stoi za zmianą stylu? Gdy porównać waszą obecną muzykę do tej tworzonej w latach dziewięćdziesiątych, można odnieść wrażenie, że skupiliście się na muzyce, przy której można nieźle potańczyć.

Olaf: Komponowanie utworów uległo gruntownym zmianom, głównie za sprawą rozwoju technologicznego. Każdy z nas ma odpowiedni sprzęt, więc mogliśmy sobie odpuścić męczące sesje w jakimś wynajętym studio. Kiedyś, podczas występów na żywo, korzystaliśmy z telewizora, by dodać wizualizacje do naszych utworów. Ciągle trzeba było zmieniać kasety, aby uzyskać choć minimum synchronizacji obrazu z dźwiękiem. Na szczęście czasy się zmieniły. Z naszego punktu widzenia, po prostu przenieśliśmy Tyske Ludder do nowego milennium. Przy tworzeniu albumu "Anonymous" zatrudniliśmy nawet dodatkowego producenta – Sebastiana z Wertstahl. Dzięki niemu nasze utworu bardziej nadawały się do tańczenia, a jednocześnie nadal brzmiały eksperymentalnie. Nigdy jednak nie przestaliśmy kochać tego brudnego brzmienia, co, mam nadzieję, udowodniliśmy, masterując kawałki Noisuf-X.

L: Czy w tekstach waszych utworów również nastąpiła jakaś zmiana? Pamiętam, że śpiewaliście o takich rzeczach jak wszechwładza technologii, wojna w Jugosławii czy polityka USA. O czym śpiewacie teraz?

Albert: Niewiele się zmieniło. Staramy się, by nasze teksty ukazywały społeczeństwo, w którym żyjemy. Nawet obserwacja codziennego zachowania innych ludzi może być dla nas inspiracją. Bez względu na to, czy obserwujemy za pośrednictwem mediów, czy naocznie, niejeden raz przekonaliśmy się, że codzienna rutyna potrafi być cholernie interesującą, innowacyjną i nieprzewidywalną bestią. Ludzka pomysłowość nie zna granic. Szczególnie, gdy w grę wchodzi krzywdzenie drugiego człowieka. Zatem to ludzkie zachowania dostarczają nam tematów. Czasem podchwytujemy tylko ogólny koncept, ale zdarza się też, że śpiewamy o pewnych konkretnych wydarzeniach, jak np. na EP-ce "Scientific". Staramy się wytknąć społeczeństwu jego niedoskonałości, ale nie robimy tego z ambony i nie proponujemy żadnych alternatyw. Staramy się jak najlepiej ująć ducha naszej epoki, choć nie wahamy się też śpiewać o rzeczach zupełnie banalnych.

L: Przed 2007 daliście zaledwie parę koncertów. Potem nastąpiła wyraźna zmiana pod tym względem. To skutek podpisania kontraktu z wytwórnią Black Rain?

Z 67: Zgadza się. Po rozpoczęciu współpracy z Black Rain sporo koncertowaliśmy. Ruszyliśmy też w trasę z Feindflug. Wsparcie wytwórni naprawdę nam pomogło. Tym bardziej, że bardzo przyjemnie nam się współpracowało z Geraldem. Na początku tego roku podpisaliśmy kontrakt z WOD, co zaowocowało wspólną trasą z DAF. Ponadto, mamy w planach wiele innych koncertów, między innymi w Berlinie, Kopenhadze i Szczecinie. Czas pokaże, co jeszcze uda nam się zrealizować.

L: Gdzie grywaliście do tej pory?

Z 67: W 2007 koncertowaliśmy w Skandynawii, Szwajcarii i Belgii. W zeszłym roku odwiedziliśmy Anglię i południe Europy.

L: A gdzie wam się najbardziej podobało?

Albert: W Polsce było naprawdę fajnie. To był nasz pierwszy występ w Europie Wschodniej. Środowisko nie jest tam może tak liczne, jak w Niemczech, ale ci ludzie naprawdę wiedzą, jak się dobrze bawić. Byliśmy pod sporym wrażeniem. Poza tym spotkaliśmy się z niesamowitą gościnnością w Szczecinie. Naprawdę było miło. Ogólnie rzecz biorąc, daliśmy wiele koncertów, które pozostawiły sporo miłych wspomnień, czy to w Skandynawii, Anglii, czy gdziekolwiek indziej w Europie.

L: Wróćmy do "Anonymous", waszego najnowszego albumu, który trafił do sklepów 5 czerwca. Będzie go można kupić w dwóch różnych wydaniach, zgadza się?

Olaf: Jak w przypadku poprzednich albumów, planujemy wydać również limitowaną edycję digipaków z wieloma bajerami. To takie podziękowanie dla naszych fanów, którym pragniemy dać coś naprawdę wyjątkowego. W przypadku albumu "Sojus" była to dodatkowa płytka z remixami. Teraz w limitowanej edycji znajdzie się karta z autografami, plakat i plakietka. Planujemy wydać tylko 1000 takich specjalnych egzemplarzy.

L: Mówiliśmy wcześniej o fryzyjskich tekstach piosenek. Intro "Frya Fresena" zdaje się mieć wiele wspólnego ze starofryzyjskim kodeksem "Eala Frya Fresena". Czym dla was osobiście jest "fryzyjska wolność"?

Albert: Fryzyjska wolność to synonim prawa międzynarodowego. Utwór "Frya Fresena" to wyraz naszej czci dla prawa każdego narodu do wolności i niepodległości. Brzydzimy się wszelką formą okupacji.

L: Odnoszę wrażenie, że utwory z waszego nowego albumu kierowane są głównie do ludzi, którzy lubią bawić się na parkiecie.

Olaf: Fakt, część utworów łatwiej wpada w ucho i lepiej nadaje się, by przy nich tańczyć, ale to zupełnie niezamierzony efekt. To rezultat naszej współpracy i zmieniających się gustów muzycznych członków zespołu.

L: Utwór "Bastard" w dość wulgarny sposób stawia kilka pytań, ale również przywołuje uśmiech na usta słuchacza. Czy inspiracją dla tego typu tekstów są jakieś autentyczne wydarzenia z waszego życia?

Z 67: "Bastard" ukazuje najskrytsze myśli przestępcy seksualnego, którego brutalne fantazje w końcu czynią z niego gwałciciela. Nazwa albumu, "Anonymous", jest dla nas synonimem anonimowego przestępcy. Anonimowość sprawia, że naprawdę straszne rzeczy mogą wyrosnąć na gruncie samotności, rodziny, jakiejś grupy czy nawet całego narodu. Powstaje zatem pytanie – gdzie powinna leżeć granica anonimowości? Uważamy, że przyszło nam żyć w naprawdę przerażających czasach. Dopóki rodzaj ludzki istnieje, z pewnością będziemy mieli o czym śpiewać.

L: Nagraliście cover utworu "Panzerlied". W oryginale wykonują go wasi kumple z wytwórni, Jesus and the Gurus. Co skłoniło was do sięgnięcia akurat po ten konkretny kawałek?

Albert: Nasza przyjaźń z Gurus wykracza poza muzykę. Kiedy tylko mamy czas, udajemy się do Szwajcarii i wspólnie imprezujemy. W zeszłym roku, kiedy Gurus skończyli pracę nad swoją płytą, Gabriel puścił mi "Panzerlied" i byłem pod wrażeniem. Kiedy zaproponowałem, abyśmy nagrali cover i dodali go do naszego krążka, wszyscy od razu się zgodzili. Dodam jeszcze, że Gurus nagrali też cover jednego z naszych kawałków – Pädophil. Może w przyszłości ta współpraca rozwinie się jeszcze bardziej. Póki co, zagramy dwa wspólne koncerty tej jesieni.

L: Utwór "March" kojarzy się z wojskowymi kawałkami. Jestem pewna, że gdzieś już słyszałam tą melodię.

Z 67: Oczywiście. Bazą była stara, amerykańska piosenka z czasów wojny secesyjnej. Zmieniliśmy nieco tekst, aby bardziej pasował do współczesnych czasów.

L: Poza występami na trzech wielkich festiwalach, jakie są wasze plany na 2009?

Olaf: Jesienią wyruszamy w krótką trasę. Będziemy grywać głównie w klubach. Mamy już zaklepane terminy w Berlinie i Szczecinie. Reszta terminów z pewnością pojawi się już wkrótce.

L: Wielkie dzięki za udzielenie wywiadu. Życzymy wam wielu sukcesów z waszym nowym albumem i świetnej zabawy podczas występów na żywo. Czy jest coś, co chcielibyście dodać od siebie dla naszych czytelników?

Tyske Ludder: Harmonia to koniec kreatywności.
Autor:
Tłumacz: SiNiC
Data dodania: 2009-08-07 / Wywiady


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: