Breakdown Of Sanity
Ta relacja jest dla wszystkich tych, którzy na słowo "metalcore" wzdrygają się i zmieniają temat. Ponieważ nie taki metalcore straszny jak go malują. I koncert Breadown of Sanity w klubie Pod Minogą w Poznaniu dnia 29.09.2015 zdecydowanie to udowodnił.
Clawerfield
Pierwszy zespół zawsze ma najtrudniej, takie przynajmniej panuje przekonanie. Szwajcarzy z Clawerfield jednak nie mogli narzekać na brak reakcji ze strony publiczności. Fakt, większość ludzi równomiernie rozłożyła się wzdłuż ścian sali i uparcie je podpierała. Nie mniej jednak, czwórka bardzo energicznych fanów efektywnie zapełniła całą wolną przestrzeń pod sceną - kocioł na całego. I trudno im się dziwić: energia jaka płynęła ze sceny była zdecydowanie zaraźliwa i ostatecznie cały zebrany tłum podrygiwał mniej lub bardziej zauważalnie.
Muzyka sama w sobie była dość jednolita, mocna, dosadna. Burzę gitarowo-perkusyjną urozmaicały elementy elektroniki (niestety z playbacku), growlujący wokal czasami był zastępowany melodyjnym śpiewem.
Ogólnie, bardzo pozytywne wrażenie.
Vitja
Niemcy na poznańskim koncercie wystąpili zamiast wcześniej zapowiadanego australijskiego Dream on, dreamer (problemy zdrowotne wokalisty wykluczyły zespół z europejskiej trasy). Czy publiczność była zawiedziona tą zmianą? Nawet jeśli, to nie dali tego po sobie poznać. Już od pierwszych dźwięków, jakie popłynęły ze sceny, spory i gęsty tłum wypełnił salę po brzegi. Nie było trzeba specjalnie zachęcać publiczności do starcia w kotle, który zajął większą część pomieszczenia. Pomimo to, ci, który nie mieli ochoty na przepychanki, mogli raczej spokojnie i bezpiecznie stać wzdłuż ścian i słuchać zespołu, podrygiwać w rytm muzyki.
Wokalista nawiązał bardzo dobry kontakt z publicznością, zagadując między piosenkami czy inicjując różne akcje grupowe. Co chwila przypominał, że ludzie mają podejść jak najbliżej sceny, gdyż niekończący się kocioł rozluźniał nieco tłum. Oczywiście, nie musiał długo namawiać.
Muzycznie było znacznie ciężej jak na wcześniejszym występie. Tutaj już nie było miejsca na dodatkowe efekty łagodzące czy śpiew. Było czysto gitarowo-perkusyjne z mocnym growlowaniem niepozornego wokalisty. Bardzo mocna energia.
Breakdown of Sanity
Gwiazda wieczoru nie musiała czekać na zebranie się tłumu. W momencie, gdy pojawili się na scenie, publiczność wypełniła każdy dostępny centymetr sali, nie zostawiając najmniejszej wolnej przestrzeni. I z pierwszymi nutami, które zagrzmiały w klubie, rozpętało się istne szaleństwo.
Zespół nie dawał publiczności nawet chwili na wytchnienie. Przerwy między piosenkami były tak krótkie, że ledwie dało się zaczerpnąć powietrza i już na publiczność spadała nowa fala agresywnej, nieokiełznanej muzyki. Każdy utwór był gorąco przyjmowany, a kocioł zatrzymywał się jedynie od czasu do czasu gdy tempo utworów nieznacznie spadało. Nie trwało to jednak nigdy długo. Nawet ludziom, który nie uczestniczyli w tym szale, trudno było ustać w miejscu. I nie ma co się dziwić: energia płynąca ze sceny była ogromna, porywająca.
Muzycznie było bardzo podobnie jak na poprzedzającym koncercie: gitary, perkusja, growling. Nie było miejsca na lżejsze uderzenia, wszystko było zagrane z maksymalną mocą, a publiczność odwzajemniała tę energię w pełni.
Zespół zakończył koncert mniej lub bardziej planowo i zszedł ze sceny, ale fani nie chcieli dać za wygraną. Trochę to trwało, ale muzycy dali się w końcu namówić na mały bis i jeszcze raz rozpętali istne szaleństwo w klubie, porywając całą publiczność jeszcze na kilka minut.
Podsumowując: koncert należy uważać za jak najbardziej udany. Zespoły dały z siebie wszystko, publiczność dopisała i odwzajemniła otrzymaną energię z nawiązką. Wieczór w klubie Pod Minogą, w rytmie metalcore minął bardzo aktywnie i zdecydowanie zachęcił do lepszego zapoznania się z twórczością Breakdown of Sanity, Vitja i Clawerfield. Gorąco polecam!
Clawerfield
Pierwszy zespół zawsze ma najtrudniej, takie przynajmniej panuje przekonanie. Szwajcarzy z Clawerfield jednak nie mogli narzekać na brak reakcji ze strony publiczności. Fakt, większość ludzi równomiernie rozłożyła się wzdłuż ścian sali i uparcie je podpierała. Nie mniej jednak, czwórka bardzo energicznych fanów efektywnie zapełniła całą wolną przestrzeń pod sceną - kocioł na całego. I trudno im się dziwić: energia jaka płynęła ze sceny była zdecydowanie zaraźliwa i ostatecznie cały zebrany tłum podrygiwał mniej lub bardziej zauważalnie.
Muzyka sama w sobie była dość jednolita, mocna, dosadna. Burzę gitarowo-perkusyjną urozmaicały elementy elektroniki (niestety z playbacku), growlujący wokal czasami był zastępowany melodyjnym śpiewem.
Ogólnie, bardzo pozytywne wrażenie.
Vitja
Niemcy na poznańskim koncercie wystąpili zamiast wcześniej zapowiadanego australijskiego Dream on, dreamer (problemy zdrowotne wokalisty wykluczyły zespół z europejskiej trasy). Czy publiczność była zawiedziona tą zmianą? Nawet jeśli, to nie dali tego po sobie poznać. Już od pierwszych dźwięków, jakie popłynęły ze sceny, spory i gęsty tłum wypełnił salę po brzegi. Nie było trzeba specjalnie zachęcać publiczności do starcia w kotle, który zajął większą część pomieszczenia. Pomimo to, ci, który nie mieli ochoty na przepychanki, mogli raczej spokojnie i bezpiecznie stać wzdłuż ścian i słuchać zespołu, podrygiwać w rytm muzyki.
Wokalista nawiązał bardzo dobry kontakt z publicznością, zagadując między piosenkami czy inicjując różne akcje grupowe. Co chwila przypominał, że ludzie mają podejść jak najbliżej sceny, gdyż niekończący się kocioł rozluźniał nieco tłum. Oczywiście, nie musiał długo namawiać.
Muzycznie było znacznie ciężej jak na wcześniejszym występie. Tutaj już nie było miejsca na dodatkowe efekty łagodzące czy śpiew. Było czysto gitarowo-perkusyjne z mocnym growlowaniem niepozornego wokalisty. Bardzo mocna energia.
Breakdown of Sanity
Gwiazda wieczoru nie musiała czekać na zebranie się tłumu. W momencie, gdy pojawili się na scenie, publiczność wypełniła każdy dostępny centymetr sali, nie zostawiając najmniejszej wolnej przestrzeni. I z pierwszymi nutami, które zagrzmiały w klubie, rozpętało się istne szaleństwo.
Zespół nie dawał publiczności nawet chwili na wytchnienie. Przerwy między piosenkami były tak krótkie, że ledwie dało się zaczerpnąć powietrza i już na publiczność spadała nowa fala agresywnej, nieokiełznanej muzyki. Każdy utwór był gorąco przyjmowany, a kocioł zatrzymywał się jedynie od czasu do czasu gdy tempo utworów nieznacznie spadało. Nie trwało to jednak nigdy długo. Nawet ludziom, który nie uczestniczyli w tym szale, trudno było ustać w miejscu. I nie ma co się dziwić: energia płynąca ze sceny była ogromna, porywająca.
Muzycznie było bardzo podobnie jak na poprzedzającym koncercie: gitary, perkusja, growling. Nie było miejsca na lżejsze uderzenia, wszystko było zagrane z maksymalną mocą, a publiczność odwzajemniała tę energię w pełni.
Zespół zakończył koncert mniej lub bardziej planowo i zszedł ze sceny, ale fani nie chcieli dać za wygraną. Trochę to trwało, ale muzycy dali się w końcu namówić na mały bis i jeszcze raz rozpętali istne szaleństwo w klubie, porywając całą publiczność jeszcze na kilka minut.
Podsumowując: koncert należy uważać za jak najbardziej udany. Zespoły dały z siebie wszystko, publiczność dopisała i odwzajemniła otrzymaną energię z nawiązką. Wieczór w klubie Pod Minogą, w rytmie metalcore minął bardzo aktywnie i zdecydowanie zachęcił do lepszego zapoznania się z twórczością Breakdown of Sanity, Vitja i Clawerfield. Gorąco polecam!