AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Castle Party 2010


Czytano: 18849 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Festiwalowa gorączka w przenośni, jak i ze względu na upalne, letnie dni, jak co roku zaraziła cały Bolków. To już XVII-sta edycja Castle Party. Choć parne powietrze dawało się we znaki, fani z całej Polski, jak i z zagranicy przybyli w liczbie ponad 5000.Trzeba dodać, że mowa tu tylko o tych, którzy wykupili bilety na zamek. W Bolkowie znalazło się także znaczne grono takich, którzy przyjechali dla samej atmosfery, nie dla muzyki, ale po to aby pobyć w krainie mroku, w którą przeradza się Bolków na te trzy magiczne dni.
W pierwszy festiwalowy dzień, w piątek, jak co roku, koncerty odbywały się na scenie małej. Choć wiele z zespołów, które prezentowały się tego dnia były godne uwagi, to niestety odbiór zakłócał brak miejsca dla publiki, która tłoczyła się, że nie sposób było wydostać się spod sceny. Szczególnie dało się to odczuć w godzinach wieczornych, kiedy nadszedł czas na największe gwiazdy. Niestety, wewnętrzny dziedziniec zamku, w którym umiejscowiona jest scena, jest zbyt mały czego organizacyjnie w żaden sposób nie da się przeskoczyć. Zapominając jednak o tych drobnych niedogodnościach czas skupić się na wykonawcach.

Pierwszy koncert okazuje się być niespodzianką. Grey/Scale nie dotarło do Bolkowa, a w zamian tego na pierwszy ogień idzie Gothika, czyli Japończyk z głosem rodem z anime. Widać było, że projekt niezmiernie ucieszył się z możliwości występu, publika również była zadowolona.

1 SE -Overture-
2 Gusano (featuring Selia)
3 Abattoir
4 Army march drawn sword police
5 Echolalia
6 Enola Gay (OMD)



The Violet Tribe:
Dziewczyny z Niemiec spisały się całkiem nieźle. Poza barwnymi strojami, niesamowitą choreografią sceniczną, tańcem brzucha, muzycznie wypadły także dobrze. Utwory, jakie zaprezentowały były zróżnicowane, a całość miała etniczne zabarwienie. Jedno jest pewne – koncert ten zostanie zapamiętany choćby ze względu na samą stronę wizualną. Niezwykle sympatycznie jest poznawać muzykę, której wcześniej się nie znało szczególnie, jeśli wywoła ona pozytywne wrażenie tak, jak w przypadku The Violet Tribe.

Intro
1 The donkey's fiddle machine
2 The steam song
3 Ministry of steel
4 Against constancy
5 Lamma bada yatathanna
6 Hurriya



Otto Dix:
Na scenę wkracza postać o białej twarzy i włosach. Przyodziana jest w czarny lackowy płaszcz. Pod tym kobiecym wizerunkiem kryje się Michael Draw, który włada niesamowitym, wręcz operowym głosem. W kompozycji z przyjemnym dark wave’em brzmi on naprawdę świetnie. Oczarowana publika wpatrywała się w Otto Dix, jak w obrazek. Było tu wszystko – począwszy od niebanalnego wokalu, poprzez melodyjne utwory, aż po ciekawą i przyciągającą oko stronę wizualną. Michael w perfekcyjny sposób opanował ruchy, które przypominać mogły manekina, czy też robota. Mimika jego twarzy była tak ekspresyjna, że albo wyuczył się jej na pamięć albo tak bardzo przeżywał muzykę. Ten projekt z Rosji zasługuje na jak największą pochwałę i brawa, które otrzymał także tamtego festiwalowego wieczoru.



Żywiołak:
Na ten koncert czekało wielu. Cała przestrzeń dziedzińca była zapełniona po brzegi. Trzeba przyznać, że nasz polski folk, jaki prezentuje zespół jest naprawdę na wysokim poziomie. Nie trzeba tu barwnych kreacji aby wywołać zachwyt. Gdyby zorganizować konkurs na najbardziej żywiołowy koncert, to niezaprzeczalnie nagroda powędrowałaby właśnie do nich. Wyraziste i silne kobiece wokale oraz przedziwne instrumenty tworzyły coś niesamowicie charakterystycznego. Wydać się mogło, że ich występ to opowieść przekazana przez starodawne ludy polskie. Być częścią tej historii to prawdziwy zaszczyt a zakończeniem mogą być tylko gromkie brawa.



Faith and the Muse:
Akustyczny występ projektu zachwycił niejednego. Charakterystyczny głos Monici Richards w połączeniu ze skrzypcami tworzył coś naprawdę dobrego. Jednak to bębny rodem z Japonii były tu największym atutem. Tworzyły mistyczny klimat, który idealnie wpasował się w piątkową noc. Fanów nie ubywało, cały występ wpatrzeni byli w scenę i co najważniejsze – wsłuchani w koncert.



Sobota:

Theatres des Vampires:
Klimatyczny projekt o wampiryczny image’u idealnie wpasował się w zamkowy styl. Specyficzny nastrój, który emanował od Theatres des Vampires aż unosił się w powietrzu. Nie zabrakło także mrocznych rekwizytów, jak np. księga, która stanęła w ogniu. Muzycznie wypadli naprawdę dobrze. Koncert odegrany został z pasją a niezapomniany klimat jeszcze długo pozostanie w pamięci publiki.

1 Intro
2 Kain
3 Pleasure and pain
4 Angel of lust
5 Unspoken words
6 Rain
7 La danse macabre du vampire
8 Blood addiction
9 Wherever you are

bis

In blood we lust



Alec Empire:
Zaczął z wykopem, można by rzec, iż w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zniszczony mikrofon i problemy techniczne nie przeszkodziły jednak w kontynuacji występu. Alec nadal szalał na scenie. Coraz więcej ludzi gromadziło się na dziedzińcu skuszonych Digital hardcorowym brzmieniem. Wszyscy fani tego projektu byli chyba usatysfakcjonowani. Nic dodać nic ująć.



And One:
Fani zebrani pod sceną oblegli cały główny dziedziniec zamku. Widać, że projekt zyskał ogromną popularność nie tylko w Niemczech. Będąc świadkiem ich występu na tegorocznym Amphi Festival mogę stwierdzić jedno - zagrali identycznie. Było tak samo dobrze. Nie zabrakło oczywiście największego przeboju "Military Fashion Show" oraz całej charakterystycznej dla And One atmosfery. Melodyjne, można by rzec, że nawet popowo. Steve wykonał ukłon w stronę polskiej publiki machając polską flagą, co zawsze jest miłym gestem ze strony występującego.



Niedziela:

Noisuf-X:
Jedyny w całości elektroniczny koncert, projektu znanego przede wszystkim z imprezowych przebojów, nie przyciągnął tylu fanów ile można by się było spodziewać. Ubrany na biało Jan L. przy pomocy laptopa udowodnił po raz kolejny, że muzyka może być także muzyką bez użycia instrumentów. Mimo wszystko nie przemawia to chyba do tradycyjnej gotyckiej widowni, której było pod sceną najmniej. Ku wielkiemu zdziwieniu koncert mógł wydać się statyczny pomimo energicznej muzyki. Jedno jest pewne – występ Noisuf-X nie jest porównywalny z żadnym innym, ponieważ w tym gatunku, jaki reprezentuje, był to jedyny taki koncert.

Intro+Last Dance
Jezebel
Please Hang Up
Orgasm
Deutschland braucht Bewegung
Hans Dampf
Hit Me Hard
Fucking Invective
Beats and Bass
I Am Watching You
Shut Up (4:51)



Faith and the Muse:
To już drugi koncert tego projektu na tej edycji festiwalu. Od razu nasuwa się chęć porównania występu piątkowego z tym niedzielnym. Drugi występ odbywał się już na dużej scenie i był znacznie bardziej żywiołowy. Tym razem nie było akustycznie. Tak samo barwnie, tak samo charakterystycznie. Gdybym miała wybierać pomiędzy dwoma występami, skłaniałabym się ku piątkowemu. Trzeba jednak uczciwie stwierdzić, że energiczna niedzielna wersja zasługuje na miano dobrej i godna jest tego aby zobaczyć koncert od samego początku do końca. Fanów oczywiście nie brakowało. Przestrzeń przed sceną była niemal tak samo wypełniona, jak było to podczas akustycznego występu. Należą się wielkie brawa dla projektu, za to że potrafił przyciągnąć taką rzeszą ludzi na dwa koncerty, których odstęp wynosił zaledwie 24 godziny i sprawić, że publika nadal wpatrywała się w scenę, jakby Faith and the Muse widzieli po raz pierwszy.



Clan of Xymox:
Projekt przygotował dla fanów niespodziankę. Oto właśnie na tym koncercie, w Bolkowie, zostało nagrane koncertowe DVD. Clan of Xymox już wiele razy miał okazję występować na poprzednich edycjach Castle Party i może właśnie to jest powodem, tego ukłonu w stronę Polski. Kultowy już projekt w subkulturze gotyckiej nigdy nie zawodzi na koncertach. Brzmią lepiej niż na płytach i mają w sobie nieopisany dar przyciągania, który sprawia, że fani tłoczą się niemal jeden na drugim. Choćby i grali co roku na festiwalu, wszyscy byliby tak samo oczarowani, jak za pierwszym razem. Do tego typowo gotycka, niezmienna charakteryzacja w połączeniu ze znakomitą stroną muzyczną sprawia, że nie można do niczego się przyczepić. O występie można mówić wyłącznie w samych superlatywach.



Behemoth:
Koncert spóźniał się już prawie godzinę. Na nic nie zdawały się okrzyki publiki, czy też głośne gwizdanie. Po długim oczekiwaniu w końcu wyszli na scenę, która już wcześniej udekorowana została w mikrofony z wijącymi się wokół wężami. Tak mrocznego koncertu chyba jeszcze nie było w całej historii Castle Party. Czy jest to plusem, tego nie sposób ocenić. Na pewno muzycznie Behemoth odbiegał od całej reszty. Death metalowe brzmienie wstrząsnęło chyba całym Bolkowem. Wizualnie nie można nic zarzucić – tradycyjne już umalowanie, kolce, skóry i pokaz pirotechniczny przygotowane były wzorcowo. Niestety, najwięcej "szumu" nie było wokół samej muzyki, ale w koło osoby "Dody" narzeczonej lidera Behemotha. Po trzech kawałkach publika zaczęła się powoli rozchodzić a mroczne porykiwania dało się słyszeć daleko od zamkowych włości.



Kiedy przychodzi czas na rozstanie zapomina się o doskwierającym słońcu, czy też o deszczu. Zapomina się o cierpieniach, jakie przysporzyło niewygodne obuwie, zapomina się o kacu, który pojawił się znienacka po festiwalowym biesiadowaniu. Wyjeżdżając z Bolkowa można mieć przed oczami tylko te radosne chwile, można odczuwać narastającą tęsknotę za tym, co musi pozostać, jako wspomnienie aż do następnego roku, do kolejnej edycji Castle Party.

Strony:
Autor:
Tłumacz: murd
Data dodania: 2010-10-20 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: