AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Combichrist + Mortiis


Czytano: 8400 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Combichrist, zespół dobrze znany wszystkim miłośnikom dźwięków druzgocących i nad wyraz przezeń ubóstwiany, po raz kolejny zaszczycił Polskę swoją wizytą, tym razem wybierając Gdynię na miejsce odprawienia sobie tylko właściwej muzycznej destrukcji. 24 lutego klub Ucho stał się niemym świadkiem inwazji grupy muzyków-potworów, na czele których tradycyjnie stanął charyzmatyczny Andy La Plegua. W roli supportu dane nam było ujrzeć norweską formację Mortiis, której członkowie charakteryzowali się niemniej monstrualnym wizerunkiem scenicznym. Pokrótce - przedsiewzięcie o wdzięcznej nazwie "Monsters On Tour" na jeden wieczór nawiedziło Kraj Nad Wisłą celem dokonania calkowitej muzycznej zagłady umysłu każdego, kto odważył się w nim uczestniczyć.

Z pewnością ku uciesze organizatorów, śmiałków przybyło wielu; klub niebywale szybko wypełnił się jednostkami klasycznie odzianymi w czerń, z niecierpliwością wyczekującymi pojawienia się na scenie nieposkromionych monstrów z Combichrist. Jak wcześniej nadmieniono, zadanie rozgrzania publiczności do granic pryzwoitości przypisano grupie Mortiis, w ramach trasy promującej swój ostatni album "Perfectly Defect". Muzycy niemal szturmem wkroczyli na scenę, rozpoczynając swój show od nader pobudzającego The Ugly Truth. Aby całkowicie zawładnąć atencją zgromadzonych, niemal zmusić ich do oderwania się od rzeczywistości i upajania się momentem energetyzującej fuzji dźwięków, zespół uciekł się do wykorzystania swoich największych muzycznych asów w postaci Way Too Wicked, Doppleganger czy też Decadent & Desperate. Wielbicieli nowego wydawnictwa z pewnością uradowała obecność Closer to the End oraz tytułowego Perfectly Defect - utworów, które udowadniają, że Mortiis wciąż znajduje się w ścisłej czołówce reprezentantów gatunku. Ich aparycja, demoniczne makijaże, niesamowita żywiołowść oraz nieokiełznane, dzikie wręcz zachowanie wokalisty zespołu, który niezrażenie i w sposób wielce gwałtowny stawiał swe stopy na barierkach oddzielających publiczność od sceny, nieraz ku zgrozie poszczególnych osób, stanowiły potwierdzenie założenia, iż Mortiis tak muzycznie, jak wizualnie i behawioralnie idealnie wpasowuje się w stylistykę reprezentowaną przez Combichrist. Swój występ zamknęli wymownym Demons Are Back, ostatecznie dowodząc, że konstytuują integralną część "Monsters On Tour", równocześnie będąc jej doskonałym dopełnieniem.



Mortiis - setlista:
The Ugly Truth
Way too Wicked
Gibber
Doppleganger
Closer to the End
Perfectly Defect
Decadent & Desperate
Scalding the Burnt
Demons Are Back

Uwerturą do występu gwiazd wieczoru był, stanowiący niemal już tradycyjną zapowiedź ich show, humorystyczny utwór zespołu Cornbugs - Dust'n'Bones. Tuż po nim, w nieprzyzwoicie dusznym od napięcia i podniecenia powietrzu, uniosły się pierwsze dźwięki Reclamation, będącego właściwą introdukcją do niezywkłego spektaklu, na scenie zaś pojawiło się czworo ludzi, którzy na oczach rozhisteryzowanej niemal publiczności, przepoczwarzyli się w demony bezlitośnie obezwładniające swoimi przemyślanymi zestawieniami dźwięków. Na początek grupa uraczyła nas Just Like Me - utworem wprowadzającym, swoistą rozgrzewką przed miażdżącą i bezwględną muzyczną maszynerią, na którą złożyło się szereg kolejnych sonicznych dzieł sztuki w swojej klasie, mianowicie Follow the Trail of Blood, Today I Woke to the Rain of Blood oraz Electrohead. Prawdopodobnie nie trzeba podkreślać faktu, iż Andy bezustannie utrzymywał żywy kontakt z publicznością, co wywoływało uczucie niepomiernej egzaltacji wśród zgromadzonych, mobilizując ich do pełnego przeżywania i doświadczania wydarzenia. Odrębną kwestią, acz koniecznie wartą wspomnienia, jest fenomenalna gra perkusistów zespołu - Joe Letza oraz Trevora Friedricha; gra, która ociera się o sztukę performatywną, obfituje w teatralne gesty, jest równocześnie przesadzona i wyważona, ot, z założenia nastawiona na przyciąganie uwagi każdego, co oczywiście Panowie perkusiści zdołali uczynić, polewając swoje instrumenty wodą, na przykład. Na uwagę zasługuje również pieszczotliwie, niewykluczam tez, ze błędnie, przeze mnie ochrzczony - "rzut bębnem" - nietypowa dyscyplina praktykowana od jakiegoś czasu przez Letza, który z zapałem ciska pewnym elementem swojego instrumentu w kolegę po fachu, tudziez na oślep, oczywiście ku uciesze ludu. Osobliwość, lecz bezsprzecznie widowiskowa. Atmosfera w klubie stawała się coraz bardziej gorąca, coraz bardziej przesycona energią, którą zresztą bezlistośnie poddawano procesowi eskalacji między innymi za sprawą najnowszego singla Throat Full of Glass, wyjątkowo chwytliwego i popularnego Get Your Body Beat, czy klasycznie niepokojącego Deathbed. Muzyczny chaos rozpętały z nową mocą Slave to Machine oraz Fuckmachine - utwory nader godnie reprezentujące najnowsze wydawnictwo gurpy, "Making Monsters", zaś przytłaczająco pulsujące, mechaniczne beaty Blut Royal w połączeniu z żywiołową ich interpretacją La Plegui, ostatecznie wyzwoliły publiczność z oków wszelkich zahamowań, krępacji. Combichrist zniknęli ze sceny zaraz po odegraniu They i Never Surrender, lecz rozbudzona publika domagała się ukoronowania koncertu dodatkową porcją stymulujących dźwięków, dając wyraz swemu pragnieniu poprzez zgodne, gromkie skandowanie nazwy zespołu. 'Monsters on tour' tradycyjnie nie zawiedli swoich polskich fanów, pojawiając się na scenie dwukrotnie, na koniec zostawiając największe hity: Fuck That Shit oraz What the Fuck Is Wrong With You?, uwieńczając swe dzieło zniszczenia spektakularną, niemal całkowitą destrukcją sceny.



Combichrist - setlista:
Reclamation
Just Like Me
Follow the Trail of Blood
Today I Woke to the Rain of Blood
Electrohead
Throat Full of Glass
Get Your Body Beat
Deathbed
Slave to Machine
Fuckmachine
Blut Royale
They
Never Surrender
Encore:
Scarred
Fuck That Shit
What the Fuck Is Wrong With You?

Bestię Combichrist zwaną na żywo ogląda się i słucha wyjątkowo, wręcz hedonistycznie przyjemnie, chociaż przyjemność ta może czasem bywać niebezpieczna, a nawet bolesna. Panowie swoim występem dokonali wszystkiego, czego od nich oczekiwano; image sceniczny był, ozdobniki w postaci wody pryskającej z instrumentów perkusyjnych - jak najbardziej; pojawiły się czynniki destrukcyjno-prowokacyjne, przełamywanie barier i konwenansów, zgiełk, harmider; ujmując ogólnie - totalne szaleństwo dopełnione mnogością utworów, które śmiało mogą pretendować do miana klasyków sceny dark independent. Również Mortiis świetnie sprawdził się jako support, prawdopodobnie zyskując nową grupę fanów w Polsce. Mam jedynie cichą nadzieję, że Combichrist nie popadną w schematyczność, pewnego rodzaju rutynę, i nie będą uciekać się do sprawdzonych scenariuszy, jesli chodzi o przebieg ich występów, i w przyszłość zdołają mnie zaskoczyć.

Strony:
Autor:
Tłumacz: murd
Data dodania: 2011-03-02 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: