Kill The Dandies - I Saw White Fields
Czytano: 2944 razy
70%
Kill The Dandies! - na facebook'owym profilu określają swoją muzykę mianem psychodelic-garage-punk. Nie jest to jednak wystarczajaca charakterystyka. Potrafią łączyć rocka lat 60'tych z kultowym hammondem na czele, używają analogowych syntezatorów, a gitrzysta Richard Fischer wydobywa z instrumentu na zmianę riffy melodyjne i surowe. Mamy tu nawet Dziki Zachód, stworzony przez bębny Vratislava Placheta i marakasy Hanka J. Manchiniego. KTD! nie można zarzucić postawy regresywnej, ciekawe aranżacje wokalne, połączenie tego co stare i nowe stworzyło danie egzotyczne, może cięższe do strawienia i trudniejsze w odbiorze, ale jakże interesujące.
W kwieniu 2010 roku Kill The Dandies! pod szyldem własnej wytwórni wydał debiutancki album pod tytułem: I Saw White Fields. Pierwszym utworem jest Fuzz"N"Shake, tytuł doskonale oddaje jego atmosferę. Jest nieokiełznany, porywający, szalony. Trochę rockabilly, trochę surfrocka. Mocna gitara, głośna perkusja – dobre wejście to podstawa. Shooby i Sand na myśl przywodzą imprezę na kalifornijskiej plaży, to wrażenie przełamuje trochę subtelny, trochę dziwaczny kobiecy wokal, wtedy pojawia sie wrażenie, że gdzieś już to słyszałam. Zagadka się rozwiązuje przy Don't Let Me Fade Away i She Walks Down Town. Porównanie z Shonen Knife jest nieuniknione. Hangover Love jest hymnem gwiazd rocka z lat 60'tych i 70'tych, piszących ckliwe piosenki o miłości, a wieczorem poszukujących ukojenia swej dzikiej natury w grzesznych zakątkach, budzących się każdego dnia na ciężkim kacu, cuchnących przetrawionym alkoholem. Instrumentalny Mowhawk to ciekawy akcent, na chwilę przenosi nas w świat Dzikiego Zachodu. Jest też elementem dzielącym płytę na dwie części, słuchacz ma wrażenie, że kiedy w tej pierwszej części KTD! jeszcze puszczali do nas oko, to teraz zrobiło się poważniej. I Don't Wanna Die ma w sobie coś z klasycznego horroru, snuje się, tworzy psychodeliczną atmosferę, pełną erotyzmu, pomysł na duet jest zdecydowanie trafiony. Drug Me to kontynuacja poprzednika, choć tu wkrada się więcej groteski i akcji. Ciężką atmosferę na chwilę oczyszcza Girl Next Door, po to aby I Want It mógł zakończyć to wydawnictwo z wykopem i werwą, a przynajmniej tak powinno być. Kill Me według mnie powinien zostać umieszczony wcześniej, może po Mowhawk, stylistyka obu utworów doskonale by się uzupełniła.
I Saw White Fields jest albumem zaskakującym. Słuchając go przypominamy sobie całą historię rocka, porówniania do klasyków same cisną się na usta. Ale nie potrafię im zarzucić wtórności. Ponadto płyta jest niezwykle zróżnicowana, Kill The Dandies! bawią się gatunkami, stylistyką, pozornie nic do siebie nie pasuje, a jednak płyta tworzy pewną całość, nie jest to może concept album, ale blisko mu do tego. Wszyskim lubiącym zabawę z konwencją, poszukującym nowych doznań, ale i cierpliwym słuchaczom, mającym tendencje do drążenia w muzyce polecam I Saw White Fields, inni mogą dać sobie spokój.
Tracklista:
1) Fuzz "N" Shake
2) Shooby
3) Hangover Love
4) Don't Let Me Fade Away
5) She Walks Down Town
6) Sand
7) Mohawk
8) I Don't Wanna Die
9) Drug Me
10) Girl Next Door
11) I Want It
12) Kill Me
W kwieniu 2010 roku Kill The Dandies! pod szyldem własnej wytwórni wydał debiutancki album pod tytułem: I Saw White Fields. Pierwszym utworem jest Fuzz"N"Shake, tytuł doskonale oddaje jego atmosferę. Jest nieokiełznany, porywający, szalony. Trochę rockabilly, trochę surfrocka. Mocna gitara, głośna perkusja – dobre wejście to podstawa. Shooby i Sand na myśl przywodzą imprezę na kalifornijskiej plaży, to wrażenie przełamuje trochę subtelny, trochę dziwaczny kobiecy wokal, wtedy pojawia sie wrażenie, że gdzieś już to słyszałam. Zagadka się rozwiązuje przy Don't Let Me Fade Away i She Walks Down Town. Porównanie z Shonen Knife jest nieuniknione. Hangover Love jest hymnem gwiazd rocka z lat 60'tych i 70'tych, piszących ckliwe piosenki o miłości, a wieczorem poszukujących ukojenia swej dzikiej natury w grzesznych zakątkach, budzących się każdego dnia na ciężkim kacu, cuchnących przetrawionym alkoholem. Instrumentalny Mowhawk to ciekawy akcent, na chwilę przenosi nas w świat Dzikiego Zachodu. Jest też elementem dzielącym płytę na dwie części, słuchacz ma wrażenie, że kiedy w tej pierwszej części KTD! jeszcze puszczali do nas oko, to teraz zrobiło się poważniej. I Don't Wanna Die ma w sobie coś z klasycznego horroru, snuje się, tworzy psychodeliczną atmosferę, pełną erotyzmu, pomysł na duet jest zdecydowanie trafiony. Drug Me to kontynuacja poprzednika, choć tu wkrada się więcej groteski i akcji. Ciężką atmosferę na chwilę oczyszcza Girl Next Door, po to aby I Want It mógł zakończyć to wydawnictwo z wykopem i werwą, a przynajmniej tak powinno być. Kill Me według mnie powinien zostać umieszczony wcześniej, może po Mowhawk, stylistyka obu utworów doskonale by się uzupełniła.
I Saw White Fields jest albumem zaskakującym. Słuchając go przypominamy sobie całą historię rocka, porówniania do klasyków same cisną się na usta. Ale nie potrafię im zarzucić wtórności. Ponadto płyta jest niezwykle zróżnicowana, Kill The Dandies! bawią się gatunkami, stylistyką, pozornie nic do siebie nie pasuje, a jednak płyta tworzy pewną całość, nie jest to może concept album, ale blisko mu do tego. Wszyskim lubiącym zabawę z konwencją, poszukującym nowych doznań, ale i cierpliwym słuchaczom, mającym tendencje do drążenia w muzyce polecam I Saw White Fields, inni mogą dać sobie spokój.
Tracklista:
1) Fuzz "N" Shake
2) Shooby
3) Hangover Love
4) Don't Let Me Fade Away
5) She Walks Down Town
6) Sand
7) Mohawk
8) I Don't Wanna Die
9) Drug Me
10) Girl Next Door
11) I Want It
12) Kill Me