Therion + Luciferian Light Orchestra, Ego Fall, Imperial Age w Krakowie
Koncertowe przygody roku 2016 rozpoczęliśmy w krakowskim klubie Kwadrat, który 29.01 gościł na swojej scenie szwedzkich gigantów symfonicznego metalu, czyli Therion. Zespół Christofera Johnssona zagrał w Polsce 3 koncerty (Warszawa, Kraków, Gdańsk) w ramach European Tour 2016. Trzy supportujące zespoły plus dwugodzinny koncert gwiazdy wieczoru złożyły się na niebanalne doświadczenie muzyczne i dostarczyły naprawdę zróżnicowanych wrażeń słuchowych.
Jako pierwsi wystąpili Rosjanie z Imperial Age serwując wiązankę męskiego wokalu i dwóch sopranów, momentami tak kłująco ostrych i dominujących nad całością, że po kilku utworach stały się nieco przytłaczające. Nie można jednak odmówić muzykom talentów muzycznych, zwłaszcza powalających wokali frontmanki Alexandry. W skrócie masywne, wielo-warstwowe utwory, chóralny, operowy śpiew. Taki symfoniczny metal w rosyjsko imperialistycznej odsłonie, odrobine teatralny, odrobinę pompatyczny. W każdym razie zespół pokazał moc wprowadzając odpowiedni nastrój i podgrzewając atmosferę. W czasie koncertu klub wypełnił się publicznością i kiedy drugi suport wchodził na scenę było już całkiem ciasno.
A drugim zespołem tego dnia i niespodziewanym zaskoczeniem był mongolsko-chiński Ego Fall. Mimo że tego typu metalowe granie nie leży w kręgu moich muzycznych zainteresowań, to muszę przyznać, że udało im się rzucić na mnie czar. Zresztą uległa mu chyba cała publika. Połączenie ciężkiego grania z tradycyjnymi mongolskimi melodiami, instrumentami, gardłowym śpiewem dało naprawdę ciekawy efekt. Do tego ich wizerunek sceniczny i jakaś niezwykła energia sprawiały, że nie sposób było oderwać od nich oczu. Był to koncert pełen pasji i radości, wyraźnie widać, że granie sprawia im przyjemność a optymistyczne nastawienie szybko udzieliło się zgromadzonym. Polecam jako muzyczną ciekawostkę.
Za sprawą Luciferian Light Orchestra, trzeciego supportu, nastrój niestety nieco opadł. Zespół jest bocznym projektem dowódcy Theriona Christofa Johnssona i został założony, aby eksplorować zakątki retro rockowej krainy. Może i wzbudzają zainteresowanie złowrogą nazwą i intrygującym wizerunkiem scenicznym, szybko jednak okazuje się, że fajerwerków nie ma. Muzycznie bez rewelacji, spokojnie, melodyjnie, żeby nie powiedzieć nudno. Panowie w maskach, na wokalu, moim zdaniem, lekko zmanierowana Mari Karhunen. Całość trochę sztuczna. Może to wrażenie po energetycznym show Ego Fall, ale tutaj jakby zabrakło pasji.
W każdym razie supporty mamy za sobą i minuty dzielą nas od sprawców całego zamieszania. W klubie zrobiło się już naprawdę gorąco i nie chodzi tu tylko o napięcie związane z oczekiwaniem na gwiazdę wieczoru, ale o nie do końca sprawnie działającą klimatyzację, o ile w ogóle działała. Muzycy zjawiają się wreszcie na scenie, zajmują swoje miejsca i już po pierwszym kawałku zdejmują zbędne przyodzienie. Thomas Vikström stwierdził nieco później, że koncertu w tak gorącym miejscu jeszcze nie doświadczył. W każdym razie dwugodzinne show otwiera ‘Ginnungagap’ by rozpocząć niesamowitą przygodę z największymi hitami tego muzycznego giganta jakim jest Therion.
Sam koncert to swoisty spektakl. Muzycy pojawiają się i znikają ze sceny w różnych konfiguracjach. Trudno zdecydować na czym się skupić, bo przed naszymi oczyma odbywa się wielowymiarowe widowisko. Charyzmatyczny Thomas Vikström całkowicie panuje nad sceną jak na frontmana przystało. Damski wokal tym razem to urocza Chiara Malvestiti, która świetnie sprawdziła się w roli operowej divy. Nie sposób nie zauważyć różowowłosego wulaknu energii. Linnéa Vikström przełamuje nieco podniosły nastrój całości dodając występowi zadziorności i odrobinę buntowniczego charakteru. Nie przeszkodziło jej to, w pięknym The Siren of the Woods, śpiewanym w duecie z ojcem, zabrzmieć majestatycznie i dojrzale, co jedynie dowodzi wielkości wokalistki. Sam Thomas chyba najbardziej cieszył się z ‘Black Fairy’, bo jak sam stwierdził, do tej pory Johnnson nie zgadzał się, aby umieszczać ten kawałek w lineupie jakiejkolwiek trasy. Tym razem, ku uciesze publiczności udało się usłyszeć go na żywo. Nieco słabiej wypadła mini opera "Mon Amour, Mon Ami" z gościnnym udziałem Mari Karhunen. Ale za to przepiękna "Lemuria" na dobre zatopiła wszystkich w ciemnym oceanie dźwięków. Kiedy wybrzmiały ostatnie nuty "Sons Of The Staves Of Time" nikt nawet nie drgnął. Mimo że długi set już dostarczył niezwykłych wrażeń i zaspokoił oczekiwania każdego fana największymi hitami, to oczywistym było, że to jeszcze nie koniec. Zespół ponownie pojawił się na scenie i na zakończenie zaserwował "Rise Of Sodom And Gomorrah" i "To Mega Therion" wywołując absolutną ekstazę wśród zgromadzonych.
Był to jeden z tych koncertów, które utwierdzają w przekonaniu, że doświadczanie muzyki na żywo to czysta przyjemność. Zdecydowanie udany wieczór. Oby jak najwięcej takich w przyszłości.
Therion Setlist:
Ginnungagap
Schwarzalbenheim
Niefelheim
Vanaheim
Melek Taus
The Beauty In Black
Innvocation Of Naamah
Cults Of The Shadow
The Siren Of The Woods
Wine Of Alugar
Morning Star
Black Diamonds
Black Fairy
Mon Amour, Mon Ami
Kings Of Edom
Dreams Of Swedenborg
Lemuria
The Invincible
Sons Of The Staves Of Time
————
Rise Of Sodom And Gomorrah
To Mega Therion
Jako pierwsi wystąpili Rosjanie z Imperial Age serwując wiązankę męskiego wokalu i dwóch sopranów, momentami tak kłująco ostrych i dominujących nad całością, że po kilku utworach stały się nieco przytłaczające. Nie można jednak odmówić muzykom talentów muzycznych, zwłaszcza powalających wokali frontmanki Alexandry. W skrócie masywne, wielo-warstwowe utwory, chóralny, operowy śpiew. Taki symfoniczny metal w rosyjsko imperialistycznej odsłonie, odrobine teatralny, odrobinę pompatyczny. W każdym razie zespół pokazał moc wprowadzając odpowiedni nastrój i podgrzewając atmosferę. W czasie koncertu klub wypełnił się publicznością i kiedy drugi suport wchodził na scenę było już całkiem ciasno.
A drugim zespołem tego dnia i niespodziewanym zaskoczeniem był mongolsko-chiński Ego Fall. Mimo że tego typu metalowe granie nie leży w kręgu moich muzycznych zainteresowań, to muszę przyznać, że udało im się rzucić na mnie czar. Zresztą uległa mu chyba cała publika. Połączenie ciężkiego grania z tradycyjnymi mongolskimi melodiami, instrumentami, gardłowym śpiewem dało naprawdę ciekawy efekt. Do tego ich wizerunek sceniczny i jakaś niezwykła energia sprawiały, że nie sposób było oderwać od nich oczu. Był to koncert pełen pasji i radości, wyraźnie widać, że granie sprawia im przyjemność a optymistyczne nastawienie szybko udzieliło się zgromadzonym. Polecam jako muzyczną ciekawostkę.
Za sprawą Luciferian Light Orchestra, trzeciego supportu, nastrój niestety nieco opadł. Zespół jest bocznym projektem dowódcy Theriona Christofa Johnssona i został założony, aby eksplorować zakątki retro rockowej krainy. Może i wzbudzają zainteresowanie złowrogą nazwą i intrygującym wizerunkiem scenicznym, szybko jednak okazuje się, że fajerwerków nie ma. Muzycznie bez rewelacji, spokojnie, melodyjnie, żeby nie powiedzieć nudno. Panowie w maskach, na wokalu, moim zdaniem, lekko zmanierowana Mari Karhunen. Całość trochę sztuczna. Może to wrażenie po energetycznym show Ego Fall, ale tutaj jakby zabrakło pasji.
W każdym razie supporty mamy za sobą i minuty dzielą nas od sprawców całego zamieszania. W klubie zrobiło się już naprawdę gorąco i nie chodzi tu tylko o napięcie związane z oczekiwaniem na gwiazdę wieczoru, ale o nie do końca sprawnie działającą klimatyzację, o ile w ogóle działała. Muzycy zjawiają się wreszcie na scenie, zajmują swoje miejsca i już po pierwszym kawałku zdejmują zbędne przyodzienie. Thomas Vikström stwierdził nieco później, że koncertu w tak gorącym miejscu jeszcze nie doświadczył. W każdym razie dwugodzinne show otwiera ‘Ginnungagap’ by rozpocząć niesamowitą przygodę z największymi hitami tego muzycznego giganta jakim jest Therion.
Sam koncert to swoisty spektakl. Muzycy pojawiają się i znikają ze sceny w różnych konfiguracjach. Trudno zdecydować na czym się skupić, bo przed naszymi oczyma odbywa się wielowymiarowe widowisko. Charyzmatyczny Thomas Vikström całkowicie panuje nad sceną jak na frontmana przystało. Damski wokal tym razem to urocza Chiara Malvestiti, która świetnie sprawdziła się w roli operowej divy. Nie sposób nie zauważyć różowowłosego wulaknu energii. Linnéa Vikström przełamuje nieco podniosły nastrój całości dodając występowi zadziorności i odrobinę buntowniczego charakteru. Nie przeszkodziło jej to, w pięknym The Siren of the Woods, śpiewanym w duecie z ojcem, zabrzmieć majestatycznie i dojrzale, co jedynie dowodzi wielkości wokalistki. Sam Thomas chyba najbardziej cieszył się z ‘Black Fairy’, bo jak sam stwierdził, do tej pory Johnnson nie zgadzał się, aby umieszczać ten kawałek w lineupie jakiejkolwiek trasy. Tym razem, ku uciesze publiczności udało się usłyszeć go na żywo. Nieco słabiej wypadła mini opera "Mon Amour, Mon Ami" z gościnnym udziałem Mari Karhunen. Ale za to przepiękna "Lemuria" na dobre zatopiła wszystkich w ciemnym oceanie dźwięków. Kiedy wybrzmiały ostatnie nuty "Sons Of The Staves Of Time" nikt nawet nie drgnął. Mimo że długi set już dostarczył niezwykłych wrażeń i zaspokoił oczekiwania każdego fana największymi hitami, to oczywistym było, że to jeszcze nie koniec. Zespół ponownie pojawił się na scenie i na zakończenie zaserwował "Rise Of Sodom And Gomorrah" i "To Mega Therion" wywołując absolutną ekstazę wśród zgromadzonych.
Był to jeden z tych koncertów, które utwierdzają w przekonaniu, że doświadczanie muzyki na żywo to czysta przyjemność. Zdecydowanie udany wieczór. Oby jak najwięcej takich w przyszłości.
Therion Setlist:
Ginnungagap
Schwarzalbenheim
Niefelheim
Vanaheim
Melek Taus
The Beauty In Black
Innvocation Of Naamah
Cults Of The Shadow
The Siren Of The Woods
Wine Of Alugar
Morning Star
Black Diamonds
Black Fairy
Mon Amour, Mon Ami
Kings Of Edom
Dreams Of Swedenborg
Lemuria
The Invincible
Sons Of The Staves Of Time
————
Rise Of Sodom And Gomorrah
To Mega Therion