Ultravox - Brilliant
Czytano: 3898 razy
100%
Napisanie w pierwszym zdaniu recenzji, że strasznie długo czekałem na tę płytę, byłoby banałem. Że z niecierpliwością i ciekawością wkładałem dysk do odtwarzacza, kolejnym. Że już pierwsze kilkadziesiąt sekund otwierającego album utworu "Live" poderwało mnie z fotela, następnym. Niestety, w jakiś sposób napisanie recenzji "Brilliant" bez powyższych banałów wydało mi się niemożliwe. Bo przecież jakby nie patrzeć, wszystko to najszczersza prawda, a i także swoisty pryzmat, przez który należy przysłuchać się najnowszemu dziełu Ultravox. Gdy to zrobimy, sam nasuwa się na myśl czwarty do kompletu, banał. Że jedyny, oryginalny i niepowtarzalny Ultravox, to Midge Ure, Billy Currie, Chris Cross i Warren Cann. Na inne konfiguracje po prostu spuśćmy zasłonę milczenia. Prawdziwy Ultravox brzmi tak, a nie inaczej i to wszystko, jeśli chodzi o banały, bo sama zawartość muzyczna płyty jest definitywnie niebanalna. To kolejny, po OMD i Duran Duran udany powrót "romantyków muzyki rockowej".
Słuchanie "Brilliant" to jak rozmowa z bliską niegdyś osobą, której nie widziało się kilkanaście lat - nie sposób ogarnąć w kilka minut wszystkiego, co się działo przez te lata. Trochę trwa, zanim przełamie się ten początkowy dystans, ale już podskórnie się czuje, że te dawne fluidy się nie zagubiły, czekały tylko, aby powtórnie je wyzwolić. Że zaraz będzie tak, jakbyśmy rozstali się raptem wczoraj i te same słowa będą znów znaczyć to samo. Ultravox tym albumem nie wyznacza nowych trendów, nie przełamuje barier. Ale czy naprawdę tego ktoś oczekiwał? Wątpię.
Za to w warstwie emocjonalnej jest to coś nie do opisania. Wspaniała, wręcz brawurowa serenada na wszystkich strunach serca. "Live" nie będzie nigdy hitem na miarę "Dancing with tears in my eyes" a "Brilliant" nowym "We came to dance", chociaż słychać wyraźnie charakterystyczne nawiązania i takie skojarzenia są nieuniknione. No i co z tego? Absolutnie nie ma to żadnego znaczenia, nowe utwory Ultravox są nowymi utworami, a nie starymi. Na marginesie, odszukiwanie w nowych utworach starych patentów i cytatów może być niezłą zabawą, zwłaszcza, że w niektórych fragmentach pojawia się ich trochę.
Przesłuchajcie uważnie choćby taki "Rise", czy "Satellite". Bez wątpienia, grupa ma jeszcze spory potencjał i w dalszym ciągu te same atuty, co kiedyś. Świetnie to na "Brilliant" słychać.
I tak, jak nie lubię rankingów i zestawień, tak nie mogę się oprzeć, aby niniejszym umieścić "Brilliant" w pierwszej trójce moich płyt roku. Póki co, na najwyższym stopniu podium. I jeśli nie jest to jednorazowy wyskok, to na kolejnych albumach można się spodziewać równie udanych, jeśli nie jeszcze lepszych utworów, czego Wam i sobie życzę z całego serca.
Tracklista:
01. Live
02. Flow
03. Brilliant
04. Change
05. Rise
06. Remembering
07. Hello
08. One
09. Fall
10. Lie
11. Satellite
12. Contact
Słuchanie "Brilliant" to jak rozmowa z bliską niegdyś osobą, której nie widziało się kilkanaście lat - nie sposób ogarnąć w kilka minut wszystkiego, co się działo przez te lata. Trochę trwa, zanim przełamie się ten początkowy dystans, ale już podskórnie się czuje, że te dawne fluidy się nie zagubiły, czekały tylko, aby powtórnie je wyzwolić. Że zaraz będzie tak, jakbyśmy rozstali się raptem wczoraj i te same słowa będą znów znaczyć to samo. Ultravox tym albumem nie wyznacza nowych trendów, nie przełamuje barier. Ale czy naprawdę tego ktoś oczekiwał? Wątpię.
Za to w warstwie emocjonalnej jest to coś nie do opisania. Wspaniała, wręcz brawurowa serenada na wszystkich strunach serca. "Live" nie będzie nigdy hitem na miarę "Dancing with tears in my eyes" a "Brilliant" nowym "We came to dance", chociaż słychać wyraźnie charakterystyczne nawiązania i takie skojarzenia są nieuniknione. No i co z tego? Absolutnie nie ma to żadnego znaczenia, nowe utwory Ultravox są nowymi utworami, a nie starymi. Na marginesie, odszukiwanie w nowych utworach starych patentów i cytatów może być niezłą zabawą, zwłaszcza, że w niektórych fragmentach pojawia się ich trochę.
Przesłuchajcie uważnie choćby taki "Rise", czy "Satellite". Bez wątpienia, grupa ma jeszcze spory potencjał i w dalszym ciągu te same atuty, co kiedyś. Świetnie to na "Brilliant" słychać.
I tak, jak nie lubię rankingów i zestawień, tak nie mogę się oprzeć, aby niniejszym umieścić "Brilliant" w pierwszej trójce moich płyt roku. Póki co, na najwyższym stopniu podium. I jeśli nie jest to jednorazowy wyskok, to na kolejnych albumach można się spodziewać równie udanych, jeśli nie jeszcze lepszych utworów, czego Wam i sobie życzę z całego serca.
Tracklista:
01. Live
02. Flow
03. Brilliant
04. Change
05. Rise
06. Remembering
07. Hello
08. One
09. Fall
10. Lie
11. Satellite
12. Contact