AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Ulver + Zweizz


Czytano: 4288 razy


Wykonawca:

Galerie:

Bywalcy poznańskiego Eskulapa wiedzieli mniej więcej czego można się spodziewać po warunkach dźwiękowych tej lokalizacji. Jak zwykle technicy dźwiękowi byli bezlitośni i podkręcili maksymalnie maszynerię, przez co głośność wygenerowaną przez występujących artystów można było wchłaniać całym ciałem.
Tym razem na kultowej scenie zaprezentowali się Norwedzy.

Na początek wystąpił niszowy Zweizz, witający przybyłych ustawionym w centrum sceny sedesem, grający swoistą mieszankę black metalu, czyli sporo różnorakiego odrzucającego muzycznego harmidru wydobywającego się z dziwacznego ustrojstwa. Ubikacja zresztą okazała się niezwykle istotnym elementem tego dziwnego pokazu. Od początku ten performer kokietował publiczność swoim tyłkiem, wygrywając utwory m.in. za pomocą elektrycznych szczoteczek do zębów. Wśród urządzeń wykorzystywanych przez tego muzyka znalazł się też instrument w kształcie pokręconej trąbki i wspomniany już sedes, z którym zarówno rozmawiał jak i używał do komunikacji ze słuchaczami. W tle rozbrzmiewały odgłosy remontowo – budowlane, z przodującym dźwiękiem wiertarki, młota pneumatycznego, przeplatane grą na rogu. W momencie kulminacyjnym artysta dął w niego, siedząc gołym tyłkiem na muszli klozetowej, prezentując tym samym zgromadzonym, w niczym nieskrępowany sposób, własny zwieracz. Z muzyką występ ten nie miał za wiele wspólnego, za to był to udany performance, który dosłownie wprawił w konsternację zgromadzonych. Podejrzewam, że każdy kto by po nim wystąpił byłby muzycznie dobry. Na scenie wyświetlało się prawie przez cały czas logo stworzone z odwróconych krzyży i pentagramu, kwestią sporną pozostaje, czemu było one wściekle różowe. Facet gadający przez ubikację do publiczności jest co najmniej niesmaczny, z drugiej strony była to dobra okazja do zapoznania się ze sztuką okołosedesową.
Całość stanowiła niejednolity misz masz połamanych dźwięków, przeplatanych pojękiwaniami i odgłosem maszynowych szumów. Eklektyczny hałas dla muzycznych ortodoksów takiego grania.
Muszę nadmienić, że niekoniecznie odczuwam silną wewnętrzną potrzebę aby oglądać czyjś zwieracz, jak również nie mogę zgodzić się ze sporą częścią publiczności, z której komentarzy wynikało, że uznała ten występ za rodzaj wspomnienia na całe życie.
Pomimo różnych kontrowersji, Zweizz od początku zbudował specyficzną atmosferę wspólnoty, zjednując w sobie tylko znany sposób audytorium, z którym autentycznie chciał się podzielić tym co ma najlepszego. Część ludzi była wyraźnie zdegustowana, nie wiedziała za bardzo o co chodzi i desperacko starała się w całej sytuacji odnaleźć. Dla jednych sztuka totalna, przemawiająca za pomocą dźwięku i obrazu, z pewnością zadowoliła fanów programów typu Jackass. Było ekspresyjnie, wyjątkowo i malowniczo, a co najważniejsze - cel został osiągnięty, gdyż twórca przyciągnął w pełni uwagę publiczności, a skuteczny efekt wart jest przecież użycia każdych kontrowersyjnych środków.



Potem zagrał zespół, na który wszyscy czekali, będący wciąż traktowany jako koncertowe kuriozum, jako że Ulver do niedawna był zespołem studyjnym, nagrywającym wyłącznie albumy i nie występującym na żywo. Muzycy stanowczo odżegnywali się od grania koncertów przez kilkanaście lat swojej działalności, co dla wielu fanów było zawsze decyzją dość niezrozumiałą. Informacja z 2009r o zagraniu pierwszego z koncertów zelektryzowała rzesze wiernych. Muzyka Ulver wprost idealnie nadaje się do grania na żywo. Co jak co, ale przestrzenne kompozycje z wykorzystaniem urokliwych sampli i dźwiękowych ekstrawagancji są niezwykle pociągającym daniem, o czym niestety nie do końca mogli się przekonać przybyli 5 kwietnia wielbiciele ich twórczości.
Ulver zaserwował potężną dawkę mrocznej muzyki eksperymentalnej, opartej na brzmieniu syntezatorów. Znajdujące się na scenie elektroniczne ustrojstwa stworzyły niepokojące sekwencje tonów, zmieniając w płynny sposób partie rwanych rytmów na kojące stany medytacyjnego wyciszenia. Wciąż zaskakując, kolejne wygrywane utwory budowały za każdym razem inny nastrój, będący ilustracją dla muzycznych poszukiwań.



Jednak użycie różnych środków ekspresji w żaden sposób nie mogło ukryć faktu, że zespół ten na żywo wypada raczej średnio. Po tym koncercie mieszane odczucia związane z tym, czy po tak długim okresie nie wychodzenia poza mury studia, muzycy odnajdą się na scenie zupełnie się skrystalizowały – zachowanie artystów mówi samo za siebie – lepszy kontakt mieli ze sobą niż ze zgromadzoną publicznością. Widać było pewien rodzaj frustracji członków grupy związany z samym faktem występowania. Nie wiadomo co zaważyło, czy była to wina napiętego harmonogramu, czy zmęczenia w ogóle, wyraźnie odczuwalny był lekceważący stosunek do publiczności. Nienajlepsze brzmienie, problemy z baterią, wokalista walczący z odsłuchem i tekstami utworów, nie są najlepszą rekomendacją dla osób chcących usłyszeć Ulver na żywo. W pewnym momencie Garm zwrócił się do części słuchaczy zgromadzonych przy barierkach z pytaniem, czemu nie biorą udziału i się nie angażują w występ i czy im się tu nie podoba.
Nie pomogły ciekawe wizualizacje i zapał audytorium, chcącego uczestniczyć w tym szczególnym misterium, gdyż zabrakło większego kontaktu grupy ze słuchaczami i profesjonalizmu, jakim cechują się grający koncerty starzy wyjadacze. Mimo szczerych chęci, odnoszę wrażenie, iż czegoś zabrakło. Kilka utworów, niespełna godzina muzyki, w przypadku artystów tej klasy to zdecydowanie za mało. Może nie zadziałał klimat tego miejsca, lub zwyczajnie zwyciężyło zmęczenie ekipy. Nie pomogło żywe przyjęcie przez publikę ani momenty w których subtelny głos Garma brzmiał dobrze w połączeniu z niezwykłą mieszanką elektroniki. Muzykom nie udało się w pełni wyczarować tajemnego świata z najnowszego wydawnictwa "War of the Roses" tuż przed zmysłami zgromadzonych. Stworzyć dobry studyjny album to jedno, jednak zagrać go tak, iż słuchający zostaną zahipnotyzowani za pomocą dźwięku, to już wyższa szkoła jazdy. Wprawienie w trans kilkusetosobowej publiki jest prawdziwą sztuką. Pozostaje mieć nadzieję, że grupie uda się to jeszcze kiedyś osiągnąć.
Na koniec zespół przypomniał wszystkim o swoich metalowych korzeniach, żegnając się słowami "a teraz się odpieprzcie, idziemy pić".

Strony:
Autor:
Tłumacz: murd
Data dodania: 2011-04-20 / Relacje




Najnowsze komentarze: