AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Depeche Mode - Tour Of The Universe


Czytano: 8306 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

25.06.2009 Praga

Już jako nastolatka na szkolnych disco stawałam z grupą wybrańców w kółku i tupaliśmy wybijając jedną nogą rytm Personalki… Przez lata DM było obok mnie, raz bliżej raz dalej - ale zawsze. Jedni słuchają chłamu, inni zaś szukają piękna. Depeche Mode nauczyło mnie tego, że muzę trzeba czuć… Czy mogłam pozostać obojętna na fakt, iż mistrzowie będą tak blisko? NIGDY.
Na praski stadion Slavia wbiliśmy się około godz. 18.00. Po zajęciu w miarę wygodnego miejsca blisko sceny patrzyłam jak ludzie lubujący się w talencie Depechów zapełniają stadion w tempie lejącej się z kranu wody. Wszyscy byliśmy członkami wielkiej platformy, którą stworzyli już lata temu kusiciele rozpoznawalnej na całym świecie czarnej róży…
Najpierw na scenę wjechali z supportem Mr.No i Bryan Black, czytaj - MOTOR. Zaprezentowali swój techno-elektroniczny materiał i w końcu odjechali. Szczerze? Zabrakło mi tam Agressivy 69, na którą miałam ochotę w Warszawie. Kiedy już miałam lekko zMOTORyzowane zmysły, na scenie niespodziewanie zrobiło się ciemno, element scenografii naszprycowana dymem obracająca się kula, tłum skandujący: ‘Depeche Mode’ godzinę wcześniej niż planowano wyciągnął na powierzchnię trójkę Wspaniałych. Momentalnie ustał leniwie padający deszcz…
Martin G. podarował sobie tym razem wyskok w jakiejś zawodowej czapce, spośród ‘świętej trójcy’ wyróżniał się srebrną marynarką, Andy F. i Dave G. oczywiście w nieśmiertelnej eleganckiej czerni…
Moja ciekawość w jakiej formie jest Dave osiągnęła apogeum. Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam - że stanie za mikrofonem spokojny, grzecznie uczesany i śpiewający z playbacku tylko wolne numery, zero ognia?
Nie doceniłam cudów dzisiejszej medycyny. Dave urodził się na scenie i gdyby nie odwołany majowy warszawski koncert wydawać by się mogło, że problemy zdrowotne wokalisty to tylko jakiś starannie przemyślany chwyt marketingowy. Przypomniało mi się, jak ostatnio w kamiennym kręgu moich przyjaciół rozegrała się żywa dyskusja na temat "w czym faceci są lepsi od kobiet?" i dowiedziałam się, że panowie są lepszymi kucharzami, lepszymi stylistami mody i są wrażliwsi muzycznie, co pozwala im więcej osiągnąć również w tej dziedzinie. "No jasssne" – pomyślałam… Ale jeżeli chodzi o sceniczne wyczyny, muszę z pokorą przyznać rację, nawet mega-wyrobiona istota płci pięknej nie jest w stanie przebić widowiskowego Gahanowego pląsu ze statywem mikrofonu. Uwielbiam sceniczną eksplozję tego pana i po prostu brakuje mi słów, ja bym musiała to pokazać ;D Poważne elektroniczne konstrukcje, zmienne rytmy - klasyczne Depeche Mode wciąga bez reszty. Martin nie potrafi pisać popowej papki (chwała mu za to!), Dave w swoim zawodowstwie papkami się nie para…
Koncert zaczął "In Chains", po nim usłyszałam pierwsze takty "Wrong" i jak dotarliśmy do kwestii Martina - Too Long…, którą zaczęliśmy śpiewać wszyscy razem, poczułam lekkość bytu w kolanach. Następnie piosenki, "Hole To Feed", "Walking In My Shoes" i "It’s no good", podczas której Dave pomylił słowa refrenu, co tak widocznie go rozśmieszyło, że na telebimie ukazał się zdradzający go wszystko mówiący uśmiech…
Już w trakcie trzeciego utworu Dave stał w całej swojej okazałości, tzn. w ‘standardowej’ czarnej kamizelce. Widać było, że na scenie jest gorąca atmosfera, świadczył o tym błyszczący pot, nie oszczędzający artystów, pot lał się również z nas – publiki. Polacy z biało-czerwonymi flagami, zagłuszaliśmy tam wszystkich – Czechów, Niemców, Rosjan i pewnie jeszcze z jakieś trzy inne narodowości. Nikt nie wydał poradnika pod tytułem ‘Jak być Depechem’, tego nie można nauczyć się z książki, to się po prostu ma… Nie mogę powiedzieć nic złego na temat solidarności, wśród publiczności zaczęły krążyć kubki z wodą, dla każdego przydzielony był łyk x2, to było piękne… (międzynarodowy wirus świńskiej grypy nie był w tej chwili problemem).
Technicznie cudo, rewelacyjne nagłośnienie, zależnie od piosenki na telebimach ukazywały się wiele mówiące wizualizacje, przebojowy przekrój piosenek, od wyrobionych szlaków: "Home", "I Feel You", "Never let me down again", "Enjoy The Silence" przez wypasioną wersję "Master and Servant" zagraną podczas pierwszego bisu i prze-kozackie nowe piosenki "Wrong", "Peace", "Miles Away", podczas której dotarło do mnie, że nie mam powietrza i nie mam już głosu… To był ten moment, kiedy Guru pokazuje palcem i prosi zebranych o współpracę, a zaślepiony tłum w tym przypadku my - 38.000 ludzi - jak jeden robiliśmy wszystko, by poczuć, że nasze ‘oddanie’ jest ważne, szczere i bezinteresowne. Napis ściągnięty z murów ‘DM Pany’ znów zyskał na wartości. Pokazali, na co ich stać. Martin parę razy zmieniał swoje gitarki, Andy skoncentrowany był na ‘robieniu’ paluszkami w swojej elektronice, a Dave, który twierdzi, że nie można wciąż i zawsze zachowywać się asekuracyjnie, jak powiedział tak zrobił - był… odjechany.
Bis nr 1 przyniósł "Stripped", wspomnianą "Master and Sevant" i "Strangelove", drugi bis, stawiającą na nogi, "Personal Jesus" i "Waiting For The Night". W sumie 22 utwory, 2 godziny grania, dziękuję sobie że mogłam tam być. Było warto…
Pełna kultura, około 22.00 Dave wszystkim ładnie podziękował za wspólną zabawę, wyraził chęć ponownego spotkania, i skończyła się bajka, zgasły światła. "Tour Of The Universe" mimo wcześniejszych kłopotów ma wszechświat w kieszeni, tego jestem pewna.

After-party zrobiliśmy sobie już sami w samochodzie w drodze powrotnej i jak się okazało nie byliśmy jedyni, co chwilę mijaliśmy jakieś półprzytomne, rozśpiewane auto lub więcej – autobusy…

Czech, Polak, Aborygen to bez znaczenia – hasło ‘DM’ i jesteśmy w DOMU.
Autor:
Tłumacz: Schizev
Data dodania: 2009-07-20 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: