AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Nine Inch Nails - Hesitation Marks


Czytano: 4801 razy

92%


Wykonawca:

Galerie:

Katalog płyt:
Ostatnie tematy na forum:

Twórczości Trenta Reznora, założyciela i lidera formacji Nine Inch Nails, prawdziwym fanom klimatów industrialnych przedstawiać nie trzeba. Tym niemniej najnowsza propozycja, Hesitation Marks, może przynieść kilka niespodzianek... Zdobywca Oskara z 2011 dzięki muzyce do filmu Social Network mógłby spocząć na laurach, bo niewielu twórców jest w stanie zagrozić jego pozycji. Czy jest takie ryzyko? Przyjrzyjmy się bliżej.

Pierwsze, na co wypada zwrócić uwagę to spójność z poprzednim dorobkiem – klimat, przesłanie, duża ilość nałożonych na siebie synthowych warstw... To, co znamy i lubimy, żadnych niespodzianek. Dokładając charakterystyczny wokal Reznora, którego ciężko pomylić z kimkolwiek innym i stanowi markę samą w sobie, dostajemy kolejną porcję geniuszu zaklętą w czternastu utworach. Myślą przewodnią tej płyty zdaje się być: A dlaczego nie?
Czego brakuje? Żywej muzyki. Żywej nie pod względem energii, a użycia naturalnych, akustycznych instrumentów, jak to się działo np. we Fragile z 1999r. z wykorzystaniem sekcji smyczkowej. Bez unikatowego opracowania i przenikania się linii melodycznych syntetycznych z naturalnymi, Reznor niechcący i bardzo niebezpiecznie przechyla się na stronę tysięcy innych projektów, z których na pewno większość dotychczas miała go za wzór. Ewolucja nie działa wstecz, panie Reznor. Ale niech utwory mówią za siebie, a nuż niekonieczne było kombinowanie z żywym instrumentem akurat na tej płycie?

Pierwsza pozycja, The Eater of Dreams, jest czysto...chciałoby się powiedzieć, instrumentalna. Poniekąd na pewno tak – wszak tysiące przycisków też możemy traktować jako instrument, parę widelców na talerzu tak samo... Kilka warstw melodyczno-rytmicznych, nakładanych pozornie bez ładu i składu, tworzą chaotyczny miks urywany nagle. Wydają się mniej więcej tak bardzo bez sensu jak poprzednie zdanie, jednak tego typu zabiegi wydają się sztandarową pozycją Nine Inch Nails.
W drugiej kompozycji, Copy of A, serwują nam podobny zabieg – po kilku dźwiękach wręcz znienacka pojawia się bit, który przez kilka chwil wydaje się dosyć niedopasowany. Znów celowy zabieg... Co więcej, w kulminacji tego utworu można doświadczyć aż siedmiu osobnych warstw zgranych tak dobrze, że są ledwo odróżnialne. Do tego czysty głos Reznora, dobry tekst, niezbyt wyszukana melodia wokalu – kwintesencja NIN. Czego raczej nie doświadczymy w tym utworze, to dopasowania tekstu do muzyki – melodia jest radosna, tekst niekoniecznie.
Zupełnie inaczej jest z Came Back Haunted – wydaje się zdecydowanie bardziej emocjonalny, momentami wręcz monumentalny, zdecydowanie lepiej wpisujący się w konwencję NIN, jakiego znamy. Co odważniejsi mogliby się pokusić do tańczenia... Jak to tylko dzieci alternatywy potrafią.
Czwóreczka na liście, Find My Way, to drastyczne zejście z jakiekolwiek formy tanecznego klimatu. Melodia wokalu znów niezbyt zróżnicowana, piosenka broni się tekstem i tym, co dzieje się w tle. Pod względem warstw słychać wiele, utwór nadaje się do świetnych słuchawek i chwili wolnego czasu z zamkniętymi oczami... Oprócz kilku dźwięków fortepianu i bitu reszta przybiera formę szerokich plam barwnych rodem z dark ambientu.
Początek All Time Low z kolei przypomina klasyczne zabiegi eksperymentalne z początku lat '90, potem nagle... właśnie. Nagle. Kompletna zmiana klimatu, dużo dosadności – w tekście, muzyce, klimacie – kto Reznorowi zabroni? Niejasna harmonia, wielowarstwowość efektów, falsety... Oj dużo tego, dużo. Wciąż jednak nie ma efektu przeładowania, co jest dobre. I charakterystyczne dla NIN.
Później mamy Dissapointed. Lekka i przyjemna kompozycja, chociaż efekty zastosowane na wokalu i jego emocjonalność przypominają, o czym ma być ta piosenka. Tym niemniej bit typu "klaskanie" na pewno wywoła w fanach zgromadzonych pod sceną możliwą do przewidzenia reakcje. Cóż – tak chciał, tak ma. Byleby nie był rozczarowany rytmicznym klaskaniem fanów!
Everything rozpoczyna się od suchego bitu i gitarki, która niebezpiecznie kojarzy się z nurtem american punk, a jak sami wiemy – albo american, albo punk. Później wchodzi więcej skomplikowanych warstw i "efekt Offspringa" na szczęście ulega zatarciu, chociaż przez cały utwór ma się wrażenie, że to kompozycja bardziej przypominająca produkcje Franz Ferdinand niż Trenta Reznora. Po raz kolejny więc nasuwa się konkluzja – kto mu zabroni? Jest Trentem Reznorem. Brzmienie wokalu trudno pomylić, choć wartość muzyczna akurat tej pozycji jest dosyć dyskusyjna, biorąc pod uwagę dotychczasowy dorobek twórcy.
Na szczęście Satelite przypomina nam, o co chodzi. Przynajmniej na początku... To niesamowite, jak Reznor bawi się gatunkami, stylami, klimatem. Pierwsze przesłuchanie warstwy śpiewanej kończy się wnioskiem: Ojej! Michael Jackson żyje! Naprawdę, sposób śpiewania przywodzi na myśl Billie Jean czy inne Black and White. Po chwili oczywiście orientujemy się, że to celowy zabieg... Jak zwykle. Niesłychany, momentami wręcz niebezpieczny eklektyzm.
Various Methods of Escape zaś odwołuje się do klimatu i konstrukcji Find My Way – spokojne, a jednocześnie wprowadzające niepokój, emocjonalne, ale nienachalnie. Zadziwiająco szeroka skala wykorzystana w warstwie wokalu. Co więcej, pojawia się... sugestia naturalnych instrumentów? Jedna z warstw brzmi jak ksylofon, inna zaś – kontrabas pizzicato (granie palcami, zamiast smyczkiem). Zbyt nieśmiałe, by być pewnym, gdyby jednak to była prawda – brawo! Jeśli nie, brawa i tak, że tak to brzmi.
Running – chaotyczne, pełne niepokoju, stabilizowane plamami dźwiękowymi. Dużo dziwnych rzeczy dzieje się tuż za wokalem, dopóki nie wejdą stanowcze, powtarzające się w kółko dwa mocne dźwięki gitary. Kwintesencja NIN w NIN. Zupełnie inaczej jest w I Would For You – powolne, niskie dźwięki, konsekwentny bit, hipnotyzujący wokal, od czasu do czasu wejścia wysokich dźwięków i brawurowy refren o dużym zagęszczeniu warstw i dźwięków, którego nic nie zapowiadało. Za drugim wejściem nawet zupełnie urwał muzykę, wstawił pauzę i grał dalej – to robi niesamowite wrażenie na koncertach.
In Two – klasyczne, mroczne, niepokojące, oczywiście dopóki nie pojawi się wokal i obróci koncepcję o 180 stopni, wnosząc gwałtowność, żeby nie rzec – agresję. Cyfrowo obrobiony wokal w pierwszej części refrenu idealnie wpisuje się w klasyczny industrial, druga zaś – przypomina temat z popularnego w latach '90 serialu "Przyjaciele"... Mózg wybucha. Geniusz Reznora w całej okazałości.
While I'm Still Here... znów, suchy bicik i prostota głosu wokalisty. Bardzo powoli wprowadzane kolejne warstwy electro. Jedna, skromna, ledwo różnicowana, ambientowa plama dźwiękowa. Naturalna gitarka i prawdopodobnie syntetyczny saksofon. Spokój. Niezauważalne przejście do Black Noise. Noise tak, początkowo nie aż taki black. Rośnie. Jest co raz mroczniej, lecz dalej spokojnie.
Koniec.

W historii muzyki panuje przekonanie, że kompozytor nieśmiertelny to taki, który zawiera w swych utworach specyficzne, wręcz magiczne COŚ, co nie pozwala pomylić ich z żadnym innym, skomponowanym przez kogoś innego. Był to najczęściej zabieg harmoniczny lub metrorytmiczny... We współczesnych czasach zaś wielu myśli, że skoro muzyka przeszła fazę odejścia od harmonii i formy, wszystko już zostało wymyślone, zagrane, opracowane. Wtedy trzeba kombinować klimatem, ulubionymi efektami, synkretyzmem (lub jego brakiem) słowo-muzyka.

Trent Reznor opanował tę sztukę jak mało kto. Hesitation Marks to dziecię godne swego ojca.

Tracklista:

01. The Eater of Dreams
02. Copy of A
03. Came Back Haunted
04. Find My Way
05. All Time Low
06. Dissapointed
07. Everything
08. Satelite
09. Various Methods of Escape
10. Running
11. I Would For You
12. In Two
13. While I'm Still Here
14. Black Noise
Autor:
Tłumacz: morrigan
Data dodania: 2014-02-19 / Recenzje muzyki


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: