AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Pyrkon 2013


Czytano: 5877 razy


Galerie:

Festiwal fantastyczny PYRKON przerósł w tym roku najśmielsze oczekiwania zarówno uczestników, jak i organizatorów. Już pierwszego dnia konwentu liczba przybyłych przekroczyła sumę wszystkich wejściówek z ubiegłego roku, by pod koniec było ich już dwa razy więcej. Łącznie teren Międzynarodowych Targów Poznańskich zapełniło ponad 12 500 osób! To jeden z najbardziej imponujących wyników w historii polskich konwentów fantastycznych. Wydaje się również, że to dobitny dowód, iż konwent zorganizowany był dobrze i sprawnie.
Przyjrzyjmy się zatem, co w tym roku zaoferował nam PYRKON.

PIĄTEK
Dzień zaczął się jak co roku – nieomal kilometrowe kolejki ustawiały się tym razem z obydwu stron MTP, cierpliwi fantaści dzielnie znosili niewygody wielogodzinnego stania i przejmującego zimna. Wiedzieli jednak, na co czekają – w tym roku, jak nigdy dotychczas program przepełniony był ofertami wykraczającymi daleko poza zwykłe prelekcje, bitewniaki i games room. Co więcej, otwarto specjalny blok anglojęzyczny dla osób, które przybyły spoza kraju (lub ewentualnie chcących podszkolić swój angielski) oraz blok warsztatowy, pozwalający na mniej lub bardziej twórczą ekspresję z wykorzystaniem materiałów wszelakich i o tematyce również urozmaiconej.
Już pierwszego dnia mogliśmy podziwiać absolutnie przebogatą ofertę fantastycznych sklepów przeplatanych wystawami, gdzie można było znaleźć nieomal wszystko – biżuterię (głównie w najmodniejszym ostatnimi czasy stylu steampunk), koszulki z nadrukiem wszelakim, książki, gry, figurki, kości, poduszki, przypinki i inne rzeczy, wobec których trudno było przejść obojętnie i zostawić sumę mniejszą niż czterocyfrowa... Zainteresowaniem cieszył się bardzo punkt wypożyczenia strojów o szerokiej ofercie, jak i niesamowite w swej dokładności makiety najsławniejszych pojazdów z Gwiezdnych Wojen. Wykonanie ich zajmowało konstruktorowi kilka lat codziennej pracy – aż dziw, że odważył się wystawić je ku uciesze szerszej publiczności bez żadnego zabezpieczenia typu gablotka lub chociaż taśma wyznaczająca linię, której nie należy przekraczać.
Dzień zwieńczyły pokazy na Placu oraz koncert zespołu Percival Schuttenbach, który... no właśnie. Muzycznie i energetycznie jak zwykle pokazał poziom, jednak jak wszystkie rzeczy pokazywane na Scenie – padł ofiarą Panów Dźwiękowców, przez których ciężko było wysiedzieć na którymkolwiek z eventów. Być może to wina niezbyt dostosowanej akustycznie sali, może sprzęt ciężko było ustawić, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że gdyby zmniejszyć ilość serwowanych decybeli, mogłoby być ciut lepiej w odbiorze. Nie nam to oceniać, za to płacą Panom Dźwiękowcom – tym razem jednak naprawdę średnio popisali się swym kunsztem.

Przez cały konwent najwytrwalsi bywalcy mogli korzystać z dobrodziejstw Pyrkonu 24h – przez cały czas trwania konwentu można było pograć w games roomie, ale również oferta programowa w prelekcjach przewidywała wykłady do wczesnych godzin porannych. I cieszyła się niegasnącym zainteresowaniem uczestników!



SOBOTA
Widok na dzień dobry był niezapomniany – wszędzie, jak okiem sięgnąć, mrowie fantastów i trudno było znaleźć jedno miejsce, jedną salę czy korytarz, gdzie nie trzeba było się przepychać przez napierające tłumy. To oczywiście miało swą ciemną stronę – o ile nie stanęło się przynajmniej kwadrans przed salą, w której miała się odbyć wymarzona prelekcja, wejście do środka lub chociaż przejście tym korytarzem było praktycznie niemożliwe. Na szczęście ci, którym się nie udało i obchodzili się smakiem, wciąż mieli mnóstwo opcji do zwiedzenia/oglądnięcia/posłuchania/zobaczenia. Tu jednak wyłania się kolejna niedogodność - bardzo dużym zainteresowaniem cieszyły się prelekcje w bloku naukowym, jednak sale, w których się odbywały, nie grzeszyły przestrzennością. W każdej z nich mieściło się ok 50, może 60 osób "na wścieku", siedzących w każdym wolnym miejscu na podłodze. Zainteresowanych było co najmniej dwa razy tyle... Z kolei pisarze polskiej fantastyki, którym na spotkania autorskie zarezerwowano naprawdę duże aule, nie cieszyli się aż tak wielką popularnością. Tu pojawia się pytanie – dlaczego? Czy to przez grzeczność i szacunek dla twórczych, wydających swoje dzieła ludzi postanowiono umieścić ich w takich a nie innych salach, czy może ego polskich pisarzy jest tak wielkie, że gdyby umieścić ich w nieco mniejszej byłaby obraza, foch, masakra i w ogóle już nigdy nigdzie się nie pojawimy? Pozbawiając jednak wypowiedź swoistej dramaturgii, spieszę z wyjaśnieniem – prawdopodobnie po prostu było ciężko przewidzieć, co-gdzie-kto będzie cieszył się taką, a nie inną popularnością i stąd ten swoisty dysonans. Pisarz pisarzowi nierówny – u niektórych było więcej, u innych zaś mniej fanów, jednak kolejki do autografów zawsze były duże i to stanowi miernik prawdziwej popularności dziełotwórcy.
Spotkanie z zagraniczną gwiazdą, światowej sławy pisarzem Grahamem Mastertonem przebiegło sprawnie i ciekawie, nie obyło się bez ponad półgodzinnej rozmowie z seksem w roli głównej. Nic dziwnego, Masterton ze swoją książką "Magia seksu" jest uznawany za jednego z "budzicieli" polskiej świadomości seksualnej po zmianie ustroju politycznego (dyskusyjnym się wydaje, czy w ogóle należy łączyć jedno z drugim, ale skoro to tak ujęli, nie nam się z tym kłócić).

Jednym z głównych punktów programu, a przynajmniej cieszącym się ogromnym zainteresowaniem i dobrze wypromowanym była Maskarada – Wielki Konkurs Strojów, podczas którego mogliśmy podziwiać szeroką gamę przebrań wszelakich. Były i klasyczne manga/anime, i uniwersum Star Wars, postacie z gier i filmów maści wszelakiej, słowem - dla każdego coś miłego! Dobra konferansjerka dopełniała wydarzenie, wszystko szło całkiem sprawnie, gdyby nie... no właśnie. Nagłośnienie. Nie znalazło się zbyt wiele osób poza najbardziej zainteresowanymi uczestnikami, którzy byliby w stanie wysiedzieć bez obawy o utratę słuchu. Plamy dźwiękowe nakładały się jedna na drugą, w pewnym momencie nawet konferansjer był słabo słyszalny... Mimo to wygrały lub zostały wyróżnione naprawdę wiernie i umiejętnie wykonane stroje.

Wymienienie wszystkich ciekawych punktów programu zajęłoby naprawdę dużo miejsca i czasu. Nie wolno nam zapomnieć, że Pyrkon stworzył przestrzeń, gdzie każdy znalazł swoje miejsce i miał możliwość pokazania rzeczy ciekawych i dla innych osób. Odbywały się pokazy walk, podczas których rycerze występowali w autentycznie ciężkim i wiernie odtworzonym rynsztunku, a gdy dochodziło do starcia – wcale nie udawali swoich ciosów, pokazywali autentyczny pojedynek... Podobnie fireshow – artyści dzielnie radzili sobie bez koszulek przy minusowej temperaturze, żeby tylko uzyskać zamierzony efekt. Można było również pouczyć się walki kataną w specjalnie zaadaptowanej części korytarza w głównym holu... Mnogość ofert przerastała przeciętnego uczestnika. Dopiero rezygnując z większości konkretnych zajęć można było spokojnie pochodzić i ogarnąć, co i gdzie się odbywa, a i tak nie było gwarancji, że dojdziemy wszędzie.
Sobota była również dniem ciekawych koncertów. Zaczęło się od artystki, która niejednokrotnie pojawiała się na wielu różnych konwentach w kraju – zaprezentowała zbiór pieśni z akompaniamentem wczesnej harfy celtyckiej. Cóż można powiedzieć... Podziwiam i kłaniam się w pas za determinację i konsekwencję obranej ścieżki życiowej. Jednak dobór garderoby był dosyć nietrafiony – nie mówię o "stylówie", bo wyglądała naprawdę pięknie, tylko GORSET. Gorset blokuje przeponę, w gorsecie NIEMOŻLIWE jest dobrze śpiewać! I niestety, to właśnie wyszło. Emisja była słaba, zamiast fajnie podpartego dźwięku było klasyczne, suche pianie. A szkoda! Barbara Karlik naprawdę potrafi śpiewać i robi to umiejętnie, o czym świadczy chociaż liczba i rodzaj eventów, na które jest zapraszana... Tym razem jednak od strony muzycznej nie było tak dobrze, jak mogło być.

Kontynuując wątek pyrkoncertów, występ Deriglasoff Band zaczął się z naprawdę ciężko akceptowalnym, ponad czterdziestominutowym opóźnieniem. Znów można się tłumaczyć "ale przecież dwie kapele się podpinały, jakieś problemu były...". Hola hola! Nas, uczestników, wcale nie musi to obchodzić. A obeszłoby, gdyby ktokolwiek wyszedł na scenę i powiedział "przepraszamy was, mamy problemy techniczne, bądźcie cierpliwi..." - od razu byłoby inaczej.
A tak, gdzieniegdzie dało się usłyszeć swojską przyśpiewkę "ku*wa mać, ile mamy stać"...
Tym niemniej sam koncert wypadł baaardzo dobrze – była energia, moc i potęga, porywająca do skakania. Niesamowity głos wokalisty robił niepowtarzalny klimat, a skoczne, punkowe rytmy tylko wzmagały doznania. Nagłośnienie było jakie było, ale zabawa przednia!

Następnie nadszedł czas na Power of Trinity i ich wejście było w miarę płynne – muzycy tylko przepięli instrumenty i koncert zaczął się praktycznie jeden po drugim. Jak wpadli? Cóż, to zależy ilu fanów było pod sceną i jak oni to odebrali. Z jednej strony świetna sprawa i dobra promocja dla Pyrkonu, zaprosić radiową gwiazdę – z drugiej jednak przeciętny słuchacz może nie docenić muzyki Power of Trinity chociażby ze względu na jej... hmm, powtarzalność? Zespół nie wnosi nic konstruktywnego w historię polskiej muzyki rockowej, w dodatku specyficzny głos wokalisty nie każdemu musiał się spodobać. Nie było tej energii, którą widzieliśmy wcześniej – ot, taki sobie koncercik absolutnie przepromowanego zespołu.

Najwytrwalsi znów ubezpieczali całodobowe punkty programu, część uczestników udała się zaś na nocleg w przepotężnej hali MTP oraz szkole – im również nie można odmówić wytrwałości, gdyż spanie wraz z setkami innych fantastów to niemały wyczyn... Trzeba było jednak zebrać energię na niedzielę.

NIEDZIELA
Niedziela to bardzo specyficzny dzień dla każdego konwentu. Wszystkie topowe wydarzenia koncentrują się w sobotę, bo wtedy przychodzi najwięcej osób – dzień później zaś, po zawiłościach i intensywności soboty, obserwuje się swoistą "zjazdówkę". Niewielu konwentowiczów jest w stanie podnieść się na poranne prelekcje (co dla tych, którym się udało, było niebywałym plusem – gdziekolwiek chcieli, tam mogli się dostać). Również oferta prelekcyjna jest dosyć zubożona, ale – nie na Pyrkonie, jak się okazuje. Widać, że organizatorzy przyjęli za punkt honoru utrzymanie poziomu do samego końca. Oczywiście, w niektórych blokach trzeba było robić rozwiązania konkursów, to wynikało z ich specyfiki – jednak pozostałe bloki i pokazy broniły się ofertą programową. Tu też nadszedł czas na zebranie opinii konwentowiczów.
Większość z nich przyznawała, że są stałymi bywalcami Pyrkonu od kilku lat i wielkość konwentu nie dziwi, aczkolwiek aż tak dużej ilości osób nie nawet oni się spodziewali. Inni, którzy byli po raz pierwszy mówili, że ogrom wydarzeń i liczba ludzi przeraża, ponadto ciężko im było wejść na upatrzone w programie prelekcje. Znów pojawił się argument zbyt małych sal naukowych i filmowej, aczkolwiek zapytani, czy i w przyszłym roku pojawią się w Poznaniu mówili zdecydowane TAK.

Jak widać, mimo kilku niedogodności konwent PYRKON 2013 można zaliczyć do jak najbardziej udanych. Być może uczestników było aż za dużo, ale czy można winić organizatorów za to, że zrobili "zbyt dobrą" imprezę? Raczej nie. Kadrze należą się głębokie ukłony za tak sprawnie zorganizowane wydarzenie, a to, jak uczestnicy czuli się w tak dużym gronie i co z tym fantem zrobią za rok, to już ich prywatna sprawa.

Brawo Poznań!

Strony:
Autor:
Tłumacz: kantellis
Data dodania: 2013-04-29 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: