AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wave Gotik Treffen 2013


Czytano: 7283 razy


Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Trzeci majowy weekend to dla niektórych Zielone Świątki (tak, to kościelne wydarzenie, które poza nazwą nadającą się na zabawę dla harcerzy niewiele mi mówi), dla kolejnych to po prostu kolejny weekend przed TV, zaś dla nas to zesłanie czarnego ducha na Lipsk, czyli Wave Gotik Treffen.
Podczas 22 edycji tego festiwalu malownicze i pełne urokliwych zakamarków miasto zmieniło się w stolicę muzyki od średniowiecznych brzmień poczynając na industrialu kończąc. Nawet najbardziej wybredny słuchacz znajdzie tam coś dla siebie. Nie na darmo jest to największe wydarzenie tego typu na świecie.
Tyle tytułem wstępu, pora na konkrety. Po dotarciu na miejsce, przebiciu się na pole namiotowe, odebraniu wszystkich niezbędnych atrybutów festiwalowicza pojawił się pierwszy orzech do zgryzienia – selekcja koncertów z programu, który w wersji kompaktowej przypomina niedzielne wydanie Wyborczej. Osiągnąwszy względny konsensus ruszamy na zwiedzanie miasta, które szczególnie wieczorem kusi ilością zabytków, klubów, uliczek do spacerowania.
Tym sposobem zawitaliśmy do Moritzbastei, gdzie na rozgrzewkę zagrali: Radioaktivists, Kartagon, Amnistia oraz najbardziej wyczekiwany przeze mnie tego wieczoru Controlled Collapse. Kr-lik na scenie dał z siebie wszystko ku uciesze publiczności, wychodząc z budynku obiły mi się o uszy opinie, iż był to jeden z lepszych koncertów zespołu.


Piątek

Koncerty rozpoczynają się dość późno, słońce robiące z namiotu piekarnik skutecznie nas z niego wygnało, więc korzystając z luki w rozkładzie jazdy ruszyliśmy na fotograficzne łowy. Pomysłowość uczestników WGT nie zna granic i to jest ogromnym plusem. Od klasycznych mroczno-koronkowych kreacji przez steampunkowe wdzianka, gorsety, lateks lateksem poganiany oraz wszelkiego rodzaju mieszanki wszystkiego w tym ekipa zombie na smyczach;)
Okej, bywały kreacje, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego czy przez wzgląd na osobę odzianą czy ogólną kompozycję, jednak, co się rzucało w oczy, ludzie się tam po prostu dobrze czują. Swoboda, kreatywność, otwartość, świetna atmosfera, jaką zastałam ogromnie mnie urzekła, czego zdecydowanie brak na niektórych polskich imprezach.
Alejka z najbardziej wystylizowanymi i lansującymi się gotami zaliczona, zatem zmierzamy do Kohlrabizirkus. Pierwszy na scenie pojawia się Pokemon Reaktor. Wcześniej wiele o nich słyszałam, jednak dopiero po obejrzeniu i wysłuchaniu ich występu zostałam "kupiona". Muzycznie to zbitka ebm, electropunku wstrząśnięta humorem, przebijającym się zarówno w brzmieniu jak i w tekstach. Zresztą jak się nie zainteresować grupą, która biega po scenie z pokemonami?!




Chwila przerwy i swoja godzinę zaczyna Tyske Ludder. Krótko dla fanów gatunku, wnioskując po tym, co widziałam pod sceną jest ich nie mało ;). Kolejna pauza a po niej wkraczają Decoded Feedback. Kanadyjski duet poza charakterystyczną dla siebie, zróżnicowaną i melodyjną mieszanką industrialu z ebm zaserwował publiczności tło wizualne. Intrygujące sceny rodem ze starego, psychodelicznego kina w połączeniu z ich brzmieniem złożyły się na udany występ, który przez stworzony klimat zapadł mi w pamięć, mimo, że na samej scenie Yone i Marco nie są zbyt dynamiczni.



Pod barierkami robi się coraz gęściej, znakiem tego zbliżamy się do głównych atrakcji bieżącego wieczoru. Kolejni artyści na scenie to Bruderschaft. Jest to futurepopowy projekt stworzony przez nowojorskiego DJ’'a Rexxa Arkanę, którego nazwa jest adekwatna do założeń i działań twórcy. Warto dodać, że koncert podczas WGT był europejskim debiutem zespołu. Ku mojemu zaskoczeniu najbardziej spodobał mi się nowy utwór "Falling" z Danielem Myer’em na wokalu, zapowiadający nowe EP "Return".
Wisienką na torcie piątkowego wieczoru był koncert In Strict Confidence, którego publiczność nie chciała wypuścić ze sceny. Na brak atrakcji nie można było narzekać; ulubione piosenki np. "Set Me Free", "Seven Lives" czy "Zauberschloss" plus dynamiczna choreografia i świetny kontakt z widownią. Poza czarującymi uszy wokalami Dennisa Ostermanna i Niny de Lianin, nie mogłam oderwać wzroku od cudownej kreacji Niny, w której się absolutnie zakochałam. Pora zawijać się do namiotu, a że ciepła noc w pięknym mieście, to postanowiliśmy część trasy pokonać pieszo.


Sobota

Pogoda rano postraszyła, ostatecznie postanowiła się poprawić, zatem przed głównymi atrakcjami dnia dzisiejszego, a były konkretne! Nie tracąc wolnego czasu dreptamy do wioski pogańskiej, gdzie zabawa trwa w najlepsze i o dziwo nic nas tam nie zjadło ;) część koncertową w Agrze otworzyli - Aslan Faction, czyli brytyjski duet aggro-industrialny, w składzie; Anthony Mather i Lee Lauer. Jak na zespół poznany w trakcie występu całkiem pozytywnie się tego słuchało, tymczasem zagranie taktyczne- wbijanie się pod barierki by być jak najbliżej na kolejnym koncercie.




Zanim Velvet Acid Christ pojawili się na scenie trzeba było uzbroić się w cierpliwość, przez wzgląd na problemy techniczne start opóźnił się o 20 minut, o które niestety występ został skrócony. Bryan Erickson lepiej zacząć nie mógł na dzień dobry zagrali "Pretty Toy". Na set liście pojawiły się jeszcze takie kawałki jak:"Evoked", "Inhale Blood", "Phucking Phreak" i na koniec "Let’s Kill All These Motherfuckers". Żal ściskał, że tylko na 10 utworów wystarczyło czasu, ale niemiecki porządek musi być!



Rozkład jazdy napięty – przed nami Suicide Commando. Wstęp w tym przypadku można sobie podarować. Od pierwszych dźwięków po ostanie nuty publiczność szalała razem z Van Royem, a ten rzadko, kiedy stał w miejscu ;) Doliczmy do tego wizualizacje w tle, ulubione piosenki na żywo i mieszanka wybuchowa gotowa - dosłownie, pod samą sceną było gorąco! Dodatkowy plus za świetny kontakt z fanami.



Ufff…przerwa techniczna, w hali następuje mała roszada zainteresowanych chwilą na uzupełnienie płynów w organizmie i lecimy dalej. Przed nami Leaether Strip.



Ten solowy duński, electro-industrialny projekt również zebrał pod sceną spory tłum, dając niezły popis. Mimo, że wokalnie nie szczególnie przypadł mi do gustu, to słowa uznania dla Claus'a Larsen'a jak najbardziej się należą za żywiołowy występ i smaczek na koniec w postaci coveru "No Disco" Depeche Mode.

Wielkimi krokami zbliżamy się do punktu kulminacyjnego dzisiejszych koncertów, o czym świadczy wypełniająca się po same brzegi Agra-Halle, a wraz z tym wzrost temperatury i duchoty. Pośród oczekującego na rozpoczęcie swojego koncertu IAMX wyczuwalna była nuta zniecierpliwienia wymieszana z ekscytacja.
Gdy Chris Corner wychodzi na scenę wrzeszczące fanki wydawały się być głośniejsze od nagłośnienia scenicznego, a to już niezły wyczyn ;) IAMX zaserwowali publiczności kompleksowy show, stroje, make- up, gra świateł, mimika i oczywiście muzyka! W skrócie, był to działający na zmysły performance, bardzo przyjemny w odbiorze. Wśród wykonanych utworów znalazły się: "Spit It Out", "My Secret Friend", "The Unified Field". Zmęczenie zaczęło się odzywać, więc w połowie koncertu udaliśmy się do namiotu, jednak nagłośnienie było tak dobre, że ostanie kawałki IAMX były świetną kołysanką.


Niedziela

Upłynęła z turbo brzmieniem pod szyldem powernoise, czyli zdrowo i z pierdolnięciem ;) Z każdym kolejnym wykonawcą sala w Werk II była coraz bardziej wypełniona tańczącymi niczym w transie fanami intensywnych, mocnych, szybkich brzmień. Jedyne, czego brakowało to jakiegoś systemu chłodzącego, po 15 minutach szaleństwa w rytm setów byłam kompletnie mokra, ale nie przeszkadzało to broić dalej!
Na początek duet Phosgore swoimi beatami od razu poderwał ludzi do ruszenia swoich czterech liter, bardzo energetyczni, pozytywni i go on! Kolejni parkietem zawładnęli Brytyjczycy z Dirty K. Po takim wstępie na scenę wchodzą panowie z Incubite, a ja jeszcze nieświadoma, co mnie czeka dreptam po hali podziwiając ile osób było się tam w stanie zmieścić, tańczyć, mało tego, co niektórzy swoje wygibasy uświetniali święcąco-machającymi gadżetami, co w zaciemnieniu i dymie ze sceny dawało fajny efekt.



Wracając do meritum sprawy – Incubite. Dla mnie objawienie! Wstrząsnęło mną totalnie, dawno nie słyszałam takiego brzemienia, genialne combo mocnego beatu z szybką, rytmiczną melodią, absolutna energia, give me more! Sama siebie pytałam jak to możliwe, że nie znałam tego wcześniej?! Incubite "Toxicum" pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego lubującego jest o konkretnym walnięciu ;)



Naładowani niczym króliki od Energizera, jeszcze lekko podrygujący udajemy się do małej piwniczki obok Werku II, gdzie zlokalizowana była wystawa instalacji, rzeźb, głównie z metalu. Tematyka prac, oczywiście w klimacie, jednak bardzo uniwersalna, bo o człowieku, jego emocjach, działaniach. Zdecydowanie warto było tam zajrzeć.

Wsiadamy w tramwaj i wracamy do Agra-Halle na gwiazdę wieczoru – zespół Lacrimosa. Nie będzie zaskoczeniem, jak napiszę, że hala pękała w szwach od zgromadzonej publiczności, a punkt wrzenia został osiągnięty wraz z pojawieniem się Tilo Wolff’a na scenie. Szczerze nigdy nie byłam fanką ich twórczości, aby uniknąć linczu na mej osobie, wspomnę tylko, że fani byli zachwyceni występem, także bez bisu się nie obyło. Jeszcze jedno trzeba im przyznać, że dbają o swoją publiczność, rewelacyjny kontakt, niemal po każdym utworze moc oklasków i piski fanek, znakiem tego było, co najmniej dobrze ;) Tymczasem pora paść na ryjek by naładować akumulator na jutro!




Poniedziałek

Obudziwszy się nie chce mi się wierzyć, że to już ostatni dzień na WGT, przecież dopiero, co przyjechaliśmy, ale jak zawsze im lepiej się bawisz tym szybciej czas mija. Zanim obierzemy kierunek na hale koncertową udajemy się do obiektu marzeń każdego spragnionego zakupu nowego mrocznego łaszka, albumu czy gadżetu godnego szanującego się mroka. Największy market z klimatyczną odzieżą, dodatkami i wszystkim, czego można zapragnąć, w jakim kiedykolwiek byłam, tego jest tyle, że trzeba by jeszcze jednego dnia na obadanie tego wszystkiego, o taczce gotówki nie wspominając ;) To wracamy do rzeczywistości, aczkolwiek nie zupełnie, czyli witamy pierwszego artystę na scenie - Orange Sector.



Mówcie, co chcecie, że się nie znam czy cokolwiek, ale dla mnie to prawie każdy ich utwór brzmiał podobnie jak nie tak samo, dodając do tego fakt, że to mój pierwszy kontakt z tym zespołem, tym bardziej się znudziłam i zapamiętałam tylko motyw przewodni z kawałka "Kalt wie Stahl". Jako plus trzeba im oddać, że mają chłopaki kopa ;) Przerwa techniczna i lecimy dalej!
W przypadku kolejnego zespołu samo, przygladanie się przygotowaniom sceny do występu jest wysoce zajmujące, przykładowo na dobry początek wchodzą dwie skrzynki z browarem, dalej znane nam z placu budowy elementy, gażdzety BHP i po 15 minutach pojawia się ekipa budowlana z Patenbrigade: Wolff.



Muzycznie to mega energetyczna, rytmiczna i porywająca mieszanka ebm, elektro z industrialem, jeśli rano potrzebujesz energii, żaden red bull nie obudzi tak jak głośne uderzenia panów w pomarańczowych kamizelkach!
Fantastyczny koncert! Zapadający w pamięć, jako całościowe show z bonusem dla fanów w pierwszym rzędzie, przecież piwo najlepiej smakuje w towarzystwie ;) W setliście znalazły się: "Feind Hört Mit!", "Fehler 404" świetny "Signal" czy "Demokratischer Sektor" i oczywiście "Bier". Nic, więc dziwnego, z kolejnymi utworami ilość publiczności pod sceną rosła.

Chwila wytchnienia, strasznie duszno się zrobiło, a jeszcze drugie tyle koncertów przed nami i coraz gęstszy tłum pod sceną ;) Kolejni przejmują scenę KMFDM, których na żywo byłam bardzo ciekawa. Sascha z ekipą nie zawiodła, dostałam wszystko, na co czekałam, łącznie z nieco mocniej brzmiąca gitarą, za którą mimo wybornej dziś zabawy, byłam stęskniona, a w przypadku piosenek "Amnesia", "Quake" czy "Rebels in Kontrol" byłoby bez niej słabo ;)



I stało się ostatni koncert tegorocznego Wave Gotik Treffen rozpocznie się niebawem, hala już niemal zapełniona po same brzegi, ja na szczęście strategicznie się umiejscowiłam na wyczekiwane od momentu przyjazdu VNV Nation.



Na chwilę zapadła ciemność, wraz z nią znajome pierwsze nuty "Chrome" a zaraz potem na scenę wbiega uśmiechnięty od ucha do ucha Ronan Harris. Ten facet jest niezmordowany cały koncert biegał po scenie, śpiewał, klaskał, skakał, gadał z publicznością, zaraża niesamowitą energią, radością. Jeśli jeszcze ktoś nie słyszał Anglików na żywo, po koncercie zakocha się w nich na nowo. Niesamowity, emocjonalny koncert, do którego często będę wracała pamięcią. Łez wzruszenia także nie zabrakło, przyznaje się podczas "Ilussion". Nie zabrakło także hitów jak: "Tomorrow never comes", "Nemesis" czy słynne "Control". Się powtórzę – genialny koncert, ukłony w stronę Ronana za całego siebie, jakiego daje na scenie.

Mówi się, że przy dobrej zabawie czas szybko mija, nieprawda! On goni jak króliczek Energizera, mrugnięcie okiem i już czterodniowa edycja tegorocznego Wave Gotik Treffen przeszła do historii. Krótko podsumowując; jestem zadowolona, zauroczona i zachwycona! Świetna atmosfera, totalnie różna od wszelkich festiwali, na jakich byłam w Polsce, niezależnie od gustów dla każdego coś miłego, jak nie podoba ci się jedno to wsiadasz w tramwaj i jedziesz na inna imprezę lub po prostu idziesz do klubu, obok (których w mieście nie brakuje). Tym magicznym sposobem ciężko jest odnotować ile osób przyjechało na festiwal, niby wszędzie ich pełno, ale ścisku nie odczuwasz. Wracając do meritum- fantastyczny festiwal muzycznie, organizacyjnie, nawet pogoda była całkiem przyjazna, zatem do zobaczenia za rok Lipsk!


Strony:
Autor:
Tłumacz: kantellis
Data dodania: 2013-11-07 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: