Dark Circus Festival w Zielonej Górze
Czytano: 5986 razy
Wykonawca:
Galerie:
- Castle Party 2024 - 2024-07-22 (Festiwale)
- Castle Party 2021 - 2021-07-18 (Festiwale)
- Castle Party 2019 - 2019-07-22 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2018 - 2018-11-07 (Festiwale)
- AlterFest 2018 - 2018-04-15 (Festiwale)
- Mera Luna 2017 - 2017-08-21 (Festiwale)
- Castle Party 2017 - 2017-07-21 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2016 - 2016-11-12 (Festiwale)
- Castle Party 2016 - 2016-08-05 (Festiwale)
- Dark Sounds Festival 2016 - 2016-06-26 (Festiwale)
- Dark Side Eons + Sexy Suicide - 2016-05-03 (Koncerty)
- Wrocław Industrial Festival 2015 - 2015-11-10 (Festiwale)
- Nocturnal Culture Night 2015 - 2015-09-17 (Festiwale)
- Amphi Festival 2015 - 2015-08-03 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2014 - 2014-11-12 (Festiwale)
- M'era Luna 2014 - 2014-08-12 (Festiwale)
- Bombus + Black Temple - 2013-12-04 (Koncerty)
- Her Bright Skies + Black Radio + The Animators - 2013-09-05 (Koncerty)
- M'era Luna 2013 - 2013-08-14 (Festiwale)
- Amphi Festival 2013 - 2013-07-25 (Festiwale)
- Wave Gotik Treffen 2013 - 2013-05-22 (Festiwale)
- Cradle of Filth + Rotting Christ + God Seed + Dark End - 2012-11-24 (Koncerty)
- Darkflower Live Night - 2012-10-03 (Festiwale)
- Nocturnal Culture Night 2012 - 2012-09-14 (Festiwale)
- Dark Market 2012 - 2012-07-08 (Konwenty)
- XIII Stoleti + Black Tower + Landscape of Souls - 2012-06-11 (Koncerty)
- Icon Of Coil + Substaat + Empire in Dust - 2012-04-20 (Koncerty)
- Dark Attack - 2011-09-24 (Imprezy)
- Wave Gotik Treffen 2011 - 2011-06-16 (Festiwale)
- Dark 7 Festival - 2011-04-20 (Festiwale)
- Dark Attack #6 - 2011-02-19 (Imprezy)
- Darkwave.Ro Fest 3 - 2011-02-11 (Festiwale)
- Castle Party 2010 - 2010-08-02 (Festiwale)
- Darkstore Festival 2009 - 2009-11-23 (Festiwale)
- Out of Line Festival 2009 - 2009-11-18 (Festiwale)
- Dark Rock Decadence - 2009-04-09 (Koncerty)
- Dark Rock Decadence - 2009-02-08 (Festiwale)
- Dark Zone - 2008-10-13 (Imprezy)
- Out Of Line Festival - 2008-04-02 (Festiwale)
- Dark AmbienTropical Night - 2007-08-26 (Koncerty)
- Black Flames Festival 2005 - 2005-10-10 (Festiwale)
Ostatnie tematy na forum:
- Wokalista poszukuje osoby komponującej muzyke z gatunków Synthpop / DarkElectro / Industrial / Ebm / itp. - 2015-09-15
- Kraków. Poszukiwany perkusista. Electro, dubstep, rock - 2015-06-09
- AMPHI FESTIVAL 2015 z Gdanska - 2015-02-04
- TeHôM - croatian dark ambient/industrial/ritual ambient project! - 2014-05-21
- Blackfield Festival 2014! - 2014-04-05
- Ogólnopolski SYLWESTER DARK INDEPENDENT w Krakowie - 2013-12-31
- DESDEMONA - oddaj głos aby zagrali na festivalu Mera Luna (głosowanie tylko do 2 czerwca) - 2013-05-28
- weekend z muzyką Dark Independend w Poznaniu - 10/11 maja 2013 - 2013-05-05
- Spódnica Queen of Darkness - 2013-04-18
- Buty New Rock - 2013-04-05
Przedmikołajkowy koncert w ramach festiwalu Dark Circus był jedynym, który odbył się w Polsce. Objazdowy namiot zawitał piątego grudnia 2014 roku do Zielonej Góry i rozłożył się w koncertowym pubie Rock Out, miejscu o niewielkiej przestrzeni, ale nadrabiającym przytulnością i niejako swojską atmosferą. Dość spore zainteresowanie wydarzeniem rodziło obawy, że klub może nie pomieścić całej liczby chętnych, ale - jak to zazwyczaj bywa - publika stawiła się w liczbie mniej więcej równej połowie oczekiwanej. A szkoda, bo to nie lada gratka dla fanów klimatycznych brzmień.
Zanim to jednak, jako pierwszy, po pewnym opóźnieniu, zaprezentował się Demoncast, izraelski zespół grający w zamierzeniu industrial rock, a w rzeczywistości nieporadną mieszankę płaskich riffów oraz niewyszukanego elektro. Nie jestem w stanie powiedzieć o ich występie nic dobrego oprócz tego, że grali krótko, nie katując za długo publiczności utworami o tak wyrafinowanych tytułach jak "Bitch". Być może, znalazły się osoby, którym to brzmienie odpowiadało, jednak oklaski na koniec ich wątpliwego show brały swój początek (w czym utwierdziła mnie pogawędka z innymi zebranymi), głównie we wdzięczności, że to już koniec. Cóż, najgorsze kąski trzeba przełknąć pierwsze, by później skupić się wyłącznie na przyjemności. Na szczęście, żaden z pozostałych zespołów nie miał zamiaru powtarzać wyczynu Demoncast.
Z pewnych powodów kolejność koncertów uległa zmianie w dniu festiwalu, nietypowo spychając "gwiazdy" - Stoneman oraz Otto Dix - przed Substaat i Kissin' Black.
Na ponowny występ Rosjan w Polsce czekaliśmy cztery lata. Dużo się od czasu Castle Party w 2010 roku zmieniło - przetasowania w składzie, wydano trzy (nie licząc projektów pobocznych) znakomite albumy, w pełni zasługujące na miano awangardowych. I tego dnia, marzenie fanów grupy, którzy stanowili większą część widowni, w końcu mogło się spełnić.
Pomimo uznania w 2013 roku dwóch nowych członków, Otto Dix wystąpili jako duet. To posunięcie, które napawało mnie optymizmem od pierwszej chwili - w mojej opinii, nowy gitarzysta podczas koncertów zanadto skupia się na swoim ego, wprowadzając zamieszanie i niepotrzebny rodzaj wulgarności, odbierając muzyce uroku. Trasa świętująca dziesięciolecie okazała się więc powrotem do tradycji, powrotem do schematu klawisze plus kontratenor.
W mroku, przy migoczącym szaleńczo, ostrym białym świetle (cudem nie zanotowano ataku epilepsji) ucharakteryzowany demonicznie Michael Draw wraz z Marie Slipem na drugim planie rozpoczęli show od "Antichrist". I już od pierwszych chwil powróciły obrazy pamiętnych przedstawień z wokalistą, dzięki niesłychanej koordynacji mechanicznych ruchów z muzyką przemieniającym się w cyborga rodem z prozy Sterlinga. Wyróżniającą się gitarowym ciężarem kompozycję "Clay", opublikowaną niedawno na EP "X", zagrano jako drugą - na żywo wypada jeszcze potężniej, przy całej scenicznej otoczce.
Rozbudowany teatr, odznaczający się jednak głębokim autentyzmem, wymagał zróżnicowania środków i otwarcia na widownię (objawiającym się m.in. w śpiewaniu części refrenów po angielsku). Rzeczywiście, pod tym względem występ Otto Dix wybijał się ponad inne. Interakcja, łatwość w rozwiązywaniu napotkanych problemów związanych z niewielkimi wymiarami sceny, a przy tym poczucie humoru wskazują na doświadczenie sceniczne i profesjonalizm Drawa.
Od "Pandemonium" (z namaszczeniem publiczności sztuczną krwią), przez mizantropię w "Disease", kuszącą, kocią imitację w "The Beast" po masochistyczną autodestrukcję w "Beloved German" (któremu to wykonaniu towarzyszyły rytmiczne uderzenia bata) - widz odbywał wędrówkę przez każdą z tych twarzy człowieka, by w końcu skupić się na wrażliwości i poezji rozpaczliwego "Dream of Spring". Mimika, gesty czyniły z Drawa aktora odgrywającego całą plejadę emocji. Zaskoczeniem okazało się wykonanie delikatnego "Little Prince" z albumu "Wonderful Days" (tu performance z samolotami z papieru) - wybór nieoczekiwany, a bardzo satysfakcjonujący; intrygująco brzmiała klawiszowa solówka w miejscu dawnej partii skrzypiec Petera Voronova. Na zakończenie doczekaliśmy się utworu "Utopia" z obowiązkowym pokazem z udziałem flagi ZSSR, z czym Michael radził sobie doskonale mimo ograniczonej przestrzeni.
I nagle rzecz nieoczekiwana - członkowie Otto Dix zostają zmuszeni do przedwczesnego zakończenia występu: czas nagli. Głębokie rozczarowanie musiała poczuć publiczność, zafascynowana, skupiająca się na każdym geście wokalisty, wsłuchująca się w każdy dźwięk. I choć nie zagrano nic z "Anima", nic z "Mortem" - trudno byłoby nie zanotować tego koncertu jako jednego z najbardziej satysfakcjonujących wydarzeń w życiu. Występ nie do powtórzenia przez inną grupę - stworzenie, w które na scenie przemienia się Draw, opętuje zgromadzonych, a pod względem wrażliwości zespół wydaje się szczytem wśród innych grup pozostawionych na pogórzu. Może dlatego jako jedyni doczekali się na koniec głośnego skandowania swojej nazwy w atmosferze ogólnego ubóstwienia.
Udanym, choć z innych powodów, okazał się również występ Stoneman. Headliner miał zupełnie inne podejście do formy, w jakiej będzie obchodził jubileusz. W dziesiątym roku działalności, przechodząc pod skrzydła Danse Macabre, Szwajcarzy wydali "Goldmarie" - album, na którym widać jakościowy progres w stosunku do poprzednich dokonań. I który tego wieczoru ku niebywałej, jak mieliśmy się przekonać, radości publiczności, zagrali w całości.
Statyw z masywnym krzyżem, image idoli rock'n'rolla spod ciemnej gwiazdy. Nie pozostawiali wątpliwości, co ma się zaraz rozpocząć. Hedonistyczne, prawie rozpasane show od pierwszych dźwięków wzbudzało euforię i entuzjazm, a u żeńskiej części publiczności podniecenie. Niewiarygodna energia melodyjnych metalowych riffów i wokalu wypływała z klubu, skutkując tym, że nawet przypadkowi ludzie na ulicy zatrzymywali się w zastanowieniu, czy nie kupić biletów (brzmi nieprawdopodobnie, ale sam brałem w takiej rozmowie udział). Pewność siebie, brak okiełznania w połączeniu z takimi muzycznymi bombami jak "Liebeslied" czy "Mord ist Kunst", spadającymi bezlitośnie z głośników na scenę i wybuchającymi spazmami żywiołu przelanego na publiczność - stworzyły na chwilę piekło na Ziemi. Imponowało zaangażowanie i ciężka fizyczna praca członków zespołu, zwłaszcza gitarzysty, odpowiedzialnego też za chórki.
Najdłuższy koncert tego wieczoru niemal zmiótł Rock Out z powierzchni planety i mam nadzieję, że Szwajcarzy będą mieli okazję dokonać swojego dzieła w Polsce raz jeszcze.
Trudno nie czuć sympatii do duetu Substaat. Norwegowie zapewnili zgromadzonym udaną zabawę, prezentując utwory z drugiego albumu "Macht". I choć część publiczności traktowała ich występ z przymrużeniem oka, trudno nie przyznać, że potrafią rozkołysać tłum. Bez silenia się na mrok, bez typowo chłodnej skandynawskiej melancholii robią swoje, czyniąc każdego królem parkietu. Wpadające w ucho, ciepłe dźwięki electro niejednego ogrzały tego wieczoru.
Ostatni koncert należał do szwajcarskiego Kissin' Black. Projekt wydał niedawno swój pierwszy album i określa swoją muzykę jako "dark acoustic rock". Definicja trafna, ale nie uwzględnia żywiołowości i ciężaru podczas występów, budowanego przecież przez jedną tylko gitarę akustyczną w standardowym rockowym otoczeniu. Akustyk na amfetaminie! W rezultacie otrzymujemy coś na kształt "heavy rockabilly". Zaletą Kissin' Black jest również przejmujący często główną rolę, hipnotyzujący, transowy bas.
Szczególne podziękowania należą się ekipie Rock Out - za zorganizowanie after party, za inicjatywę w organizacji niebanalnych wydarzeń muzycznych, sprawność mimo pojawiających się problemów, a przede wszystkim - za otwartość i przyjazną, rodzinną atmosferę. Powodzenia w przyszłości!
Zanim to jednak, jako pierwszy, po pewnym opóźnieniu, zaprezentował się Demoncast, izraelski zespół grający w zamierzeniu industrial rock, a w rzeczywistości nieporadną mieszankę płaskich riffów oraz niewyszukanego elektro. Nie jestem w stanie powiedzieć o ich występie nic dobrego oprócz tego, że grali krótko, nie katując za długo publiczności utworami o tak wyrafinowanych tytułach jak "Bitch". Być może, znalazły się osoby, którym to brzmienie odpowiadało, jednak oklaski na koniec ich wątpliwego show brały swój początek (w czym utwierdziła mnie pogawędka z innymi zebranymi), głównie we wdzięczności, że to już koniec. Cóż, najgorsze kąski trzeba przełknąć pierwsze, by później skupić się wyłącznie na przyjemności. Na szczęście, żaden z pozostałych zespołów nie miał zamiaru powtarzać wyczynu Demoncast.
Z pewnych powodów kolejność koncertów uległa zmianie w dniu festiwalu, nietypowo spychając "gwiazdy" - Stoneman oraz Otto Dix - przed Substaat i Kissin' Black.
Na ponowny występ Rosjan w Polsce czekaliśmy cztery lata. Dużo się od czasu Castle Party w 2010 roku zmieniło - przetasowania w składzie, wydano trzy (nie licząc projektów pobocznych) znakomite albumy, w pełni zasługujące na miano awangardowych. I tego dnia, marzenie fanów grupy, którzy stanowili większą część widowni, w końcu mogło się spełnić.
Pomimo uznania w 2013 roku dwóch nowych członków, Otto Dix wystąpili jako duet. To posunięcie, które napawało mnie optymizmem od pierwszej chwili - w mojej opinii, nowy gitarzysta podczas koncertów zanadto skupia się na swoim ego, wprowadzając zamieszanie i niepotrzebny rodzaj wulgarności, odbierając muzyce uroku. Trasa świętująca dziesięciolecie okazała się więc powrotem do tradycji, powrotem do schematu klawisze plus kontratenor.
W mroku, przy migoczącym szaleńczo, ostrym białym świetle (cudem nie zanotowano ataku epilepsji) ucharakteryzowany demonicznie Michael Draw wraz z Marie Slipem na drugim planie rozpoczęli show od "Antichrist". I już od pierwszych chwil powróciły obrazy pamiętnych przedstawień z wokalistą, dzięki niesłychanej koordynacji mechanicznych ruchów z muzyką przemieniającym się w cyborga rodem z prozy Sterlinga. Wyróżniającą się gitarowym ciężarem kompozycję "Clay", opublikowaną niedawno na EP "X", zagrano jako drugą - na żywo wypada jeszcze potężniej, przy całej scenicznej otoczce.
Rozbudowany teatr, odznaczający się jednak głębokim autentyzmem, wymagał zróżnicowania środków i otwarcia na widownię (objawiającym się m.in. w śpiewaniu części refrenów po angielsku). Rzeczywiście, pod tym względem występ Otto Dix wybijał się ponad inne. Interakcja, łatwość w rozwiązywaniu napotkanych problemów związanych z niewielkimi wymiarami sceny, a przy tym poczucie humoru wskazują na doświadczenie sceniczne i profesjonalizm Drawa.
Od "Pandemonium" (z namaszczeniem publiczności sztuczną krwią), przez mizantropię w "Disease", kuszącą, kocią imitację w "The Beast" po masochistyczną autodestrukcję w "Beloved German" (któremu to wykonaniu towarzyszyły rytmiczne uderzenia bata) - widz odbywał wędrówkę przez każdą z tych twarzy człowieka, by w końcu skupić się na wrażliwości i poezji rozpaczliwego "Dream of Spring". Mimika, gesty czyniły z Drawa aktora odgrywającego całą plejadę emocji. Zaskoczeniem okazało się wykonanie delikatnego "Little Prince" z albumu "Wonderful Days" (tu performance z samolotami z papieru) - wybór nieoczekiwany, a bardzo satysfakcjonujący; intrygująco brzmiała klawiszowa solówka w miejscu dawnej partii skrzypiec Petera Voronova. Na zakończenie doczekaliśmy się utworu "Utopia" z obowiązkowym pokazem z udziałem flagi ZSSR, z czym Michael radził sobie doskonale mimo ograniczonej przestrzeni.
I nagle rzecz nieoczekiwana - członkowie Otto Dix zostają zmuszeni do przedwczesnego zakończenia występu: czas nagli. Głębokie rozczarowanie musiała poczuć publiczność, zafascynowana, skupiająca się na każdym geście wokalisty, wsłuchująca się w każdy dźwięk. I choć nie zagrano nic z "Anima", nic z "Mortem" - trudno byłoby nie zanotować tego koncertu jako jednego z najbardziej satysfakcjonujących wydarzeń w życiu. Występ nie do powtórzenia przez inną grupę - stworzenie, w które na scenie przemienia się Draw, opętuje zgromadzonych, a pod względem wrażliwości zespół wydaje się szczytem wśród innych grup pozostawionych na pogórzu. Może dlatego jako jedyni doczekali się na koniec głośnego skandowania swojej nazwy w atmosferze ogólnego ubóstwienia.
Udanym, choć z innych powodów, okazał się również występ Stoneman. Headliner miał zupełnie inne podejście do formy, w jakiej będzie obchodził jubileusz. W dziesiątym roku działalności, przechodząc pod skrzydła Danse Macabre, Szwajcarzy wydali "Goldmarie" - album, na którym widać jakościowy progres w stosunku do poprzednich dokonań. I który tego wieczoru ku niebywałej, jak mieliśmy się przekonać, radości publiczności, zagrali w całości.
Statyw z masywnym krzyżem, image idoli rock'n'rolla spod ciemnej gwiazdy. Nie pozostawiali wątpliwości, co ma się zaraz rozpocząć. Hedonistyczne, prawie rozpasane show od pierwszych dźwięków wzbudzało euforię i entuzjazm, a u żeńskiej części publiczności podniecenie. Niewiarygodna energia melodyjnych metalowych riffów i wokalu wypływała z klubu, skutkując tym, że nawet przypadkowi ludzie na ulicy zatrzymywali się w zastanowieniu, czy nie kupić biletów (brzmi nieprawdopodobnie, ale sam brałem w takiej rozmowie udział). Pewność siebie, brak okiełznania w połączeniu z takimi muzycznymi bombami jak "Liebeslied" czy "Mord ist Kunst", spadającymi bezlitośnie z głośników na scenę i wybuchającymi spazmami żywiołu przelanego na publiczność - stworzyły na chwilę piekło na Ziemi. Imponowało zaangażowanie i ciężka fizyczna praca członków zespołu, zwłaszcza gitarzysty, odpowiedzialnego też za chórki.
Najdłuższy koncert tego wieczoru niemal zmiótł Rock Out z powierzchni planety i mam nadzieję, że Szwajcarzy będą mieli okazję dokonać swojego dzieła w Polsce raz jeszcze.
Trudno nie czuć sympatii do duetu Substaat. Norwegowie zapewnili zgromadzonym udaną zabawę, prezentując utwory z drugiego albumu "Macht". I choć część publiczności traktowała ich występ z przymrużeniem oka, trudno nie przyznać, że potrafią rozkołysać tłum. Bez silenia się na mrok, bez typowo chłodnej skandynawskiej melancholii robią swoje, czyniąc każdego królem parkietu. Wpadające w ucho, ciepłe dźwięki electro niejednego ogrzały tego wieczoru.
Ostatni koncert należał do szwajcarskiego Kissin' Black. Projekt wydał niedawno swój pierwszy album i określa swoją muzykę jako "dark acoustic rock". Definicja trafna, ale nie uwzględnia żywiołowości i ciężaru podczas występów, budowanego przecież przez jedną tylko gitarę akustyczną w standardowym rockowym otoczeniu. Akustyk na amfetaminie! W rezultacie otrzymujemy coś na kształt "heavy rockabilly". Zaletą Kissin' Black jest również przejmujący często główną rolę, hipnotyzujący, transowy bas.
Szczególne podziękowania należą się ekipie Rock Out - za zorganizowanie after party, za inicjatywę w organizacji niebanalnych wydarzeń muzycznych, sprawność mimo pojawiających się problemów, a przede wszystkim - za otwartość i przyjazną, rodzinną atmosferę. Powodzenia w przyszłości!
Inne artykuły:
- Cold Beats vol. 1 - 2023-05-19 (Recenzje muzyki)
- Znak naszych czasów - Gothicat Festival#1 live stream - 2020-04-05 (Artykuły)
- Kalisz Ambient Festiwal - 2017-11-09 (Relacje)
- Clan Of Xymox, Past, Dark Side Eons / Days Of Black Tour - 2017-11-01 (Relacje)
- Otto Dix - Mortem - 2017-10-20 (Recenzje muzyki)
- Menuo Juodaragis XVIII - W Poszukiwaniu Nowych Brzmień - 2017-06-11 (Relacje)
- Amphi Festival 2016 - 2016-09-07 (Artykuły)
- Dark Sounds Festival 2016 - 2016-07-26 (Relacje)
- Black Nail Cabaret - Satisfaction - 2015-12-16 (Recenzje muzyki)
- Return to the Batcave Festival 2014 - 2015-01-11 (Relacje)