3 Cold Men - A Cold Decade
Czytano: 3322 razy
58%
Jeśli ktoś poszukuje ukłonu w stronę electro popu (czy też ładniej pozycji z nurtu "electro-retro wave") pozycja zaproponowana przez 3 Cold Men może przypaść do gustu. Oczywiście nie musi, ale postaram się przekonać, że prawdopodobnie jednak warto.
Pierwsze, co jest miłą odmianą i wyróżnia 3 Cold Men spośród innych kapel, to dosyć konsekwentna zabawa wybranym klimatem. Niektórzy powiedzieliby, że to czyni płytę "A Cold Decade" monotonną – i również mogłabym się zgodzić, ale co kto lubi. Dla niektórych nadmierna różnorodność jest już namiastką niepotrzebnego chaosu i cenią sobie klimatyczną spójność, więc właśnie tym płyta może się spodobać.
Druga ciekawa sprawa, to wykorzystywany język francuski – brzmi świeżo i odmiennie od "utartych" angielskich lub niemieckich tekstów. Ciężko opisać słowami, jakie robi wrażenie – na mnie całkiem spore, co się trzem chłodnym panom bardzo chwali. Dla tych, którzy szukają nowych jakości to pozycja obowiązkowa, zwłaszcza z numerkami 2,5,9,10.
...Ale żeby tak miło nie było, znów muszę podkreślić coś, na co uwagę zwracam zawsze i nigdy nie przestanę – angielska wymowa... Bo i takie utwory tam odnajdziemy, z wejściowym "I'm Afraid". Bardzo żałuję, że akurat ta pozycja znalazła się na szczycie, bo słysząc "I'm Afraid…" naprawdę nie mogłam się nie skrzywić. A nieźle się zaczynało – suche, konsekwentnie warstwowo budowane syntezatory, przywodzące na myśl największe gwiazdy nurtu z lat 80-tych. Szkoda, naprawdę szkoda potencjału "pierwszego wrażenia". Co ciekawsze, inne pozycje na płycie również śpiewane po angielsku brzmią już znacznie bardziej miękko w wymowie, nieomal poprawnie. Tylko ten "generation" na wejściu naprawdę zwala z nóg...
Zajmijmy się muzyką. Jako że naprawdę ciężko fałszować operując na syntezatorach (jak już mówiłam, nienachalnych i całkiem umiejętnych), pozwolę sobie skupić się na wokalu. Panowie z 3 Cold Men upodobali sobie dosyć...średniowieczną harmonię, nazwałabym. Nieomal w każdym utworze znajdziemy równoległe kwarty i kwinty, których namiętnie używano w średniowiecznych zakonach. Jak nietrudno się domyślić, zabieg ten nie jest zbyt wykorzystywany w dzisiejszych czasach, więc można byłoby dać im plus, gdyby nie... no właśnie. Nie bez powodu w nazwach interwałów zawarte jest określenie "czysty", do którego 3 Cold Men raczej się nie stosuje. A jeśli operują tylko i wyłącznie brzmieniami syntetycznymi, każda, najmniejsza nutka nie w tą stronę kłuje po uszach. Na takie właśnie sytuacje wymyślono cyfrowe przetwarzanie nagranego głosu (zdecydowanie zbyt często wykorzystywane na chwilę obecną), z którego naprawdę mogliby skorzystać, dostroić się... Bo muzyka się broni, ale wokal jest prawie ćwierć tonu pod właściwą linią melodyczną, a to naprawdę, naprawdę boli. Vide pozycja 5 chociażby. Auć.
Utwór 8 wyłamuje się nieco ze schematu i to jedna z mocniejszych pozycji na płycie. Z jednej strony stanowi swoistą kompilację dotychczasowo zastosowanych zabiegów wykonawczych z chwytliwą rytmiką na czele, z drugiej zaś – wnosi zdecydowanie bardziej żywą energię, a w warstwie wokalnej, prócz znanych już relacji interwałowych, doszły czasem zmysłowe, czasem niepokojące szepty, wprowadzające charakterystyczny klimat.
Pozycja 9 "Ennemis Sphériques" pokazuje chyba największy mankament płyty – zazwyczaj to muzyka jest podkładem dla wokalu, nie na odwrót... A szkoda, utwór obroniłby się, gdyby nie wrażenie, że to wokal stanowi tło dla kilku warstw synthowych. A mogło być tak pięknie...
Dla kogo ta płyta? Na pewno dla wielbicieli gatunku. Może nie uklękną, ale przesłuchać powinni, chociażby dla wyrobienia własnego zdania. Dla sympatyków języka francuskiego, który w połączeniu z elektro brzmi nad wyraz ciekawie. I standardowo – dla tych, którzy gatunku nie znają, a chcą poznać. Odradziłabym jedynie psychofanom klasycznych bitów lat 80-tych, mogliby poczuć niedosyt – 3 Cold Men nie wnoszą nic nowego, jedynie hołdują znakomitościom, które przydarzyły się lata przed nimi.
Tracklista:
1. I'm Afraid
2. L'Hallali
3. She Butcher
4. Heavy Smile
5. Le Vent D'avril
6. Effie, Lady, Berry!
7. Shabbat Mater
8. The Four Horseman
9. Ennemis Sphériques
10. J'ai le Sentiment
Pierwsze, co jest miłą odmianą i wyróżnia 3 Cold Men spośród innych kapel, to dosyć konsekwentna zabawa wybranym klimatem. Niektórzy powiedzieliby, że to czyni płytę "A Cold Decade" monotonną – i również mogłabym się zgodzić, ale co kto lubi. Dla niektórych nadmierna różnorodność jest już namiastką niepotrzebnego chaosu i cenią sobie klimatyczną spójność, więc właśnie tym płyta może się spodobać.
Druga ciekawa sprawa, to wykorzystywany język francuski – brzmi świeżo i odmiennie od "utartych" angielskich lub niemieckich tekstów. Ciężko opisać słowami, jakie robi wrażenie – na mnie całkiem spore, co się trzem chłodnym panom bardzo chwali. Dla tych, którzy szukają nowych jakości to pozycja obowiązkowa, zwłaszcza z numerkami 2,5,9,10.
...Ale żeby tak miło nie było, znów muszę podkreślić coś, na co uwagę zwracam zawsze i nigdy nie przestanę – angielska wymowa... Bo i takie utwory tam odnajdziemy, z wejściowym "I'm Afraid". Bardzo żałuję, że akurat ta pozycja znalazła się na szczycie, bo słysząc "I'm Afraid…" naprawdę nie mogłam się nie skrzywić. A nieźle się zaczynało – suche, konsekwentnie warstwowo budowane syntezatory, przywodzące na myśl największe gwiazdy nurtu z lat 80-tych. Szkoda, naprawdę szkoda potencjału "pierwszego wrażenia". Co ciekawsze, inne pozycje na płycie również śpiewane po angielsku brzmią już znacznie bardziej miękko w wymowie, nieomal poprawnie. Tylko ten "generation" na wejściu naprawdę zwala z nóg...
Zajmijmy się muzyką. Jako że naprawdę ciężko fałszować operując na syntezatorach (jak już mówiłam, nienachalnych i całkiem umiejętnych), pozwolę sobie skupić się na wokalu. Panowie z 3 Cold Men upodobali sobie dosyć...średniowieczną harmonię, nazwałabym. Nieomal w każdym utworze znajdziemy równoległe kwarty i kwinty, których namiętnie używano w średniowiecznych zakonach. Jak nietrudno się domyślić, zabieg ten nie jest zbyt wykorzystywany w dzisiejszych czasach, więc można byłoby dać im plus, gdyby nie... no właśnie. Nie bez powodu w nazwach interwałów zawarte jest określenie "czysty", do którego 3 Cold Men raczej się nie stosuje. A jeśli operują tylko i wyłącznie brzmieniami syntetycznymi, każda, najmniejsza nutka nie w tą stronę kłuje po uszach. Na takie właśnie sytuacje wymyślono cyfrowe przetwarzanie nagranego głosu (zdecydowanie zbyt często wykorzystywane na chwilę obecną), z którego naprawdę mogliby skorzystać, dostroić się... Bo muzyka się broni, ale wokal jest prawie ćwierć tonu pod właściwą linią melodyczną, a to naprawdę, naprawdę boli. Vide pozycja 5 chociażby. Auć.
Utwór 8 wyłamuje się nieco ze schematu i to jedna z mocniejszych pozycji na płycie. Z jednej strony stanowi swoistą kompilację dotychczasowo zastosowanych zabiegów wykonawczych z chwytliwą rytmiką na czele, z drugiej zaś – wnosi zdecydowanie bardziej żywą energię, a w warstwie wokalnej, prócz znanych już relacji interwałowych, doszły czasem zmysłowe, czasem niepokojące szepty, wprowadzające charakterystyczny klimat.
Pozycja 9 "Ennemis Sphériques" pokazuje chyba największy mankament płyty – zazwyczaj to muzyka jest podkładem dla wokalu, nie na odwrót... A szkoda, utwór obroniłby się, gdyby nie wrażenie, że to wokal stanowi tło dla kilku warstw synthowych. A mogło być tak pięknie...
Dla kogo ta płyta? Na pewno dla wielbicieli gatunku. Może nie uklękną, ale przesłuchać powinni, chociażby dla wyrobienia własnego zdania. Dla sympatyków języka francuskiego, który w połączeniu z elektro brzmi nad wyraz ciekawie. I standardowo – dla tych, którzy gatunku nie znają, a chcą poznać. Odradziłabym jedynie psychofanom klasycznych bitów lat 80-tych, mogliby poczuć niedosyt – 3 Cold Men nie wnoszą nic nowego, jedynie hołdują znakomitościom, które przydarzyły się lata przed nimi.
Tracklista:
1. I'm Afraid
2. L'Hallali
3. She Butcher
4. Heavy Smile
5. Le Vent D'avril
6. Effie, Lady, Berry!
7. Shabbat Mater
8. The Four Horseman
9. Ennemis Sphériques
10. J'ai le Sentiment