3TEETH - 3TEETH
Czytano: 2517 razy
85%
Uwielbiam się brać za bary z debiutantami, z różnych powodów – raz że nowość, dwa że nie wiadomo czego się spodziewać, trzy że może mamy perełkę. Takim debiutantem jest 3TEETH, czterech panów z Los Angeles, którzy pięknie poruszają się między industialem z elementami metalu i EBM.
Na pierwszy rzut ucha nie sposób nie wychwycić inspiracji tuzami sceny kanadyjskiej – Malhavoc, Front Line Assembly czy Numb przychodzą na myśl niemal z miejsca. Jest złowieszczy, mocarny beat, krążące wokół smaczki, agresywne gitarowe wstawki. Już pierwszy numer, czy też – chyba najlepszy moim zdaniem na całej płycie, genialny "Dust" – mocne gitarowe tło i nieziemsko przesterowany wokal przywołuje na myśl grupę Skrew z czasów ich genialnego debiutu. Później jest już tylko lepiej – narasta klimat mrocznego industialu rodem z wczesnego Skinny Puppy. Co numer to hit, raz jest bardziej mrocznie i klimatycznie, a raz rytmicznie – przeplatają się doskonale te dźwięki czarując słuchacza klimatem rodem z przełomu lat 80/90. Gdy ciężar gitar schodzi na drugi plan – pojawia się złowieszczy, rozciągnięty motyw, z elektronicznym, przesterowanym gitarowo-syntezatorowym sosem, przywołując ducha wczesnego KMFDM, głównie w utworze "Master Of Decay".
Muzyczne zainteresowania 3TEETH nie są oczywiście skierowane tylko w stronę Kanady. Wspomniane inspiracje KMFDM i sceną niemiecką wypływają niemal same, mamy też takie perełki jak "Consent" – czysty EBM z dawnych czasów, a jak obejrzycie klip, to od razu przychodzi na myśl gigant, czyli Front 242. Im jednak dalej tym więcej agresji w gitarach i jadu w wokalu – panowie naprawdę muszą kochać zespół Skrew i chwała im za to. Doskonałe proporcje, zarówno w poszczególnych utworach jak i w ułożeniu kawałków, bo ostatnie dwa to jakby żywcem wyjęte odrzuty z sesji Ministry.
Album na długie wieczory – jest tu tyle smaczków, że nie sposób tego ogarnąć za jednym razem.
Jedno jest pewne – jeśli jesteście fanami Skrew, sceny kanadyjskiej i klasyki EMB, to nie mogliście trafić lepiej. Trzymam kciuki za chłopaków, bo jeśli będą rozwijać się w tym kierunku, to będą wielcy. Póki co, zadebiutowali wyśmienicie!
Tracklista:
01.Nihil
02.Consent
03.Pearls 2 Swine
04.Dust
05.Zeit
06.Master of Decay
07.Unveiled
08.Dissolve
09.Eradicate
10.X-Day
11.Final Product
12.Antiflux
13.Chasm
14.Too Far Gone
Na pierwszy rzut ucha nie sposób nie wychwycić inspiracji tuzami sceny kanadyjskiej – Malhavoc, Front Line Assembly czy Numb przychodzą na myśl niemal z miejsca. Jest złowieszczy, mocarny beat, krążące wokół smaczki, agresywne gitarowe wstawki. Już pierwszy numer, czy też – chyba najlepszy moim zdaniem na całej płycie, genialny "Dust" – mocne gitarowe tło i nieziemsko przesterowany wokal przywołuje na myśl grupę Skrew z czasów ich genialnego debiutu. Później jest już tylko lepiej – narasta klimat mrocznego industialu rodem z wczesnego Skinny Puppy. Co numer to hit, raz jest bardziej mrocznie i klimatycznie, a raz rytmicznie – przeplatają się doskonale te dźwięki czarując słuchacza klimatem rodem z przełomu lat 80/90. Gdy ciężar gitar schodzi na drugi plan – pojawia się złowieszczy, rozciągnięty motyw, z elektronicznym, przesterowanym gitarowo-syntezatorowym sosem, przywołując ducha wczesnego KMFDM, głównie w utworze "Master Of Decay".
Muzyczne zainteresowania 3TEETH nie są oczywiście skierowane tylko w stronę Kanady. Wspomniane inspiracje KMFDM i sceną niemiecką wypływają niemal same, mamy też takie perełki jak "Consent" – czysty EBM z dawnych czasów, a jak obejrzycie klip, to od razu przychodzi na myśl gigant, czyli Front 242. Im jednak dalej tym więcej agresji w gitarach i jadu w wokalu – panowie naprawdę muszą kochać zespół Skrew i chwała im za to. Doskonałe proporcje, zarówno w poszczególnych utworach jak i w ułożeniu kawałków, bo ostatnie dwa to jakby żywcem wyjęte odrzuty z sesji Ministry.
Album na długie wieczory – jest tu tyle smaczków, że nie sposób tego ogarnąć za jednym razem.
Jedno jest pewne – jeśli jesteście fanami Skrew, sceny kanadyjskiej i klasyki EMB, to nie mogliście trafić lepiej. Trzymam kciuki za chłopaków, bo jeśli będą rozwijać się w tym kierunku, to będą wielcy. Póki co, zadebiutowali wyśmienicie!
Tracklista:
01.Nihil
02.Consent
03.Pearls 2 Swine
04.Dust
05.Zeit
06.Master of Decay
07.Unveiled
08.Dissolve
09.Eradicate
10.X-Day
11.Final Product
12.Antiflux
13.Chasm
14.Too Far Gone