AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Anathema - Weather systems


Czytano: 2395 razy

100%


"Weather systems" to najnowsze wydawnictwo Anathemy, angielskiej grupy wykonującej mieszankę atmosferycznego rocka z rockiem progresywnym. Według zapowiedzi Brytyjczyków album miał być kontynuacją wydanego dwa lata wcześniej "We’re here, because we’re here". W "Weather systems" nie dopatrzyłam się jakiegoś ciągu nawiązującego do poprzedniego albumu.
Płyta, która ukazała się zaledwie miesiąc temu wprowadza pewne nowości do twórczości Anathemy – chociażby częściej możemy usłyszeć anielski głos Lee Douglas, która została włączona do stałego składu Anthemy już w 2000 roku, teraz ma swoje pięć minut. Tym razem w produkcji nie pomagał już Steven Wilson. Jest to również debiut nowego klawiszowca Daniela Cardoso, który, według mnie, spisał się na medal.
Warto zwrócić uwagę na niezwykłą okładkę "Weather systems", trzeba przyznać, że pobudza wyobraźnię. Zdecydowanie jest to moja ulubiona okładka.
Album otwiera arcypiękny dyptyk dwu kochających serc "Untouchable". Przy pierwszych dźwiękach wiedziałam, że będzie to niezwykła płyta, która znajdzie swoje miejsce w mojej wrażliwej na piękno duszy. W końcu muzyka Anathemy pieści zmyły i karmi duszę. Muzyka, która jest przy dobrych i złych chwilach w życiu a nawet przy tych smutnych, pełnych żałoby po największej stracie w życiu.
"Na samym początku "Untouchable, Part I" jest melodyjnie, spokojnie, dźwięcznie, by potem budować napięcie i zmusić wrażliwego odbiorcę do płaczu i dalej w samym epicentrum zebrania się emocji przejść do bardzo spokojnego, marszowego "Untouchable, Part II" i zbicia całego zbudowanego napięcia; do utworu, który z pewnością Was zasmuci. To niesamowite, jak łatwo wygasić tak mocno rozpalone uczucia.
"The Gathering of the clouds" wprowadza niepokój. Dusza mówi, że coś się zaraz wydarzy, coś się nakręca, z czymś się zderzymy, o coś się roztrzaskamy… I zaraz po nim odzywa się arkadyjski głos Lee w "Lightning song", które bardzo delikatnie pieści nasze neurony i rozstraja serce. Tak, jak delikatnie muska nas letnie słońce, otula nas swoim ciepłem i pięknem, i nie wypuszcza, i dużo obiecuje, a jeszcze więcej daje.
"Lightning song" jest utworem, który napełnia mnie nadzieją. Nadzieją na piękno, nadzieją na prawdziwą, mistyczną miłość, na dobro, na słońce i na przeżycie.
"Sunlight" to kolejna perła muzczno-tekstowa autorstwa Danny’ego. Idealne połączenie narastającego tempa perkusji (tu ogromny ukłon w stronę Johna) połączonej z delikatnym szarpaniem strun przez Danny’ego, które momentami sprawia wrażenie, że gitara zamieniła się w cudowną harfę. To narastające napięcie zamienia się w wir, który pochłania nas bez reszty. Wir, z którego nie chce się uciec, wir, któremu chce się oddać.
"The storm before the calm" jest prawdziwą burzą przed nadchodzą ciszą. Jeszcze nigdy nie czułam burzy w każdej komórce swojego ciała, jeszcze nigdy nie miałam tylu dreszczy. Ochładza się, pioruny walą po okolicy, niebo jest granatowe, wiatr zrywa dachy pobliskich domów. I ten niepokój, który każe się gdzieś ukryć, bo zaraz błyskawica spali miejsce, w którym jestem. I nagle… wszystko ustaje. Niepokój pozostaje, jest ciszej, spokojniej. Czy tym razem to cisza przed burzą?
Nie chcę zdradzać wszystkich uczuć związanych z tym albumem, chcę pozostawić Wam trochę wolności w odczuwaniu go, dlatego nie uchylę rąbka tajemnicy i nie zdradzę wszystkiego, ale… Jest jeszcze coś.
Jest pewien utwór, który jeszcze bardziej mnie rozkleił niż dyptyk "Untouchable". Utwór, który jako pierwszy został wyjawiony światu. Utwór, który jest kwintesencją całej Anathemy, wszystkiego tego, co chcą przekazać, wszystkiego tego, czego odbiorca poszukuje w ich muzyce i w tekstach. Utwór o mnie i o tobie - utwór o każdym z nas. O tym, co chcemy przeżyć, o tym, co chcemy poczuć, o potrzebie nie naszego umysłu, a serca. O tym, że czasem boimy się poprosić o pomoc, a krzyczymy w środku, że bardzo jej potrzebujemy. "The beginning and the end", to o nim właśnie mowa, to chyba najbardziej ciarkotwórczy utwór w dorobku Anathemy.
Resztę pozostawiam Wam. Dajcie się ponieść. Pamiętajcie, że to nie jest album do wysłuchania, to album do przeżycia. To nie jest muzyka do popieszczenia neuronów, to muzyka dla samego serca.
Po wysłuchaniu całości pozostaje cisza, wymuszona cisza, w której emocje wciąż szaleją. Nie da się od razu po ostatnim utworze włączyć coś innego, po prostu się nie da. W środku pozostaje wiele miejsca na mowę duszy, która – jeśli nie czuliście jej w trakcie przesłuchiwania albumu – z pewnością się odezwie, przemówi do Was.
Dla mnie to płyta, która mnie zmieniła, nawróciła na myślenie sercem i duszą, nie tylko rozumem, to prawdziwy wyciskacz łez (chociażby przepiękna historia opowiedziana przez Johna w "Internal Landscapes").
Wbrew słowom członków Anathemy, uważam, że całość stanowi, jednak, album koncepcyjny. Dla mnie jest jednością. Zabranie chociaż jednego utworu zmieniłoby całkiem to wydawnictwo, czułoby się, że czegoś brakuje, że coś zostało niedopowiedziane.
A tak jest po prostu pięknie!

I jeszcze jedno - zachęcam wszystkich do wysłuchania albumu podczas zapowiedzianych październikowych koncertów w czterech polskich miastach. "Weather systems" na żywo brzmi jeszcze piękniej. Do zobaczenia!

Tracklista:

01. Untouchable Part 1
02. Untouchable Part 2
03. The Gathering Of The Clouds
04. Lightning Song
05. Sunlight
06. The Storm Before The Calm
07. The Beginning and The End
08. The Lost Child
09. Internal Landscapes
Autor:
Tłumacz: kantellis
Data dodania: 2012-10-05 / Recenzje muzyki




Najnowsze komentarze: