AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Current 93


Czytano: 5980 razy


Galerie:

Dość diabelskich znamion.

Relacja z katowickiego koncertu Current 93 inaugurującego OFF Festival 2011.

Zacznę od początku, czyli od tego, że Current 93 to dla mnie zespół szczególny. Wiąże się z nim wiele wspomnień i sentymentów i jest to jeden z tej klasy projektów, których płyty włącza się świadomie jak najrzadziej w obawie by nie niechcący nie spowszedniały. Uprzedzam więc, że nie znam na pamięć tekstów wszystkich utworów ani nawet tytułów, a niniejsza relacja jest jedynie wyrazem chęci podzielenia się osobistymi wrażeniami z wyczekiwanego występu szanowanego zespołu.

Centrum Kultury Katowice (GCK) to mało urodziwy, wielki, bryłowaty gmach w pobliżu dworca kolejowego. Bardzo punktualnie, o godzinie 18tej pozwolono nam wstąpić do jego wnętrza, gdzie kusił już pierwszy napotkany stoliczek z płytami i można było po ludzku skorzystać z toalet. Na wejście do sali koncertowej trzeba było jednak jeszcze troszeczkę poczekać. W końcu wpuszczono nas, wnętrze wyglądało jak bardzo duża stara filharmonia w typowo PRL-owskim stylu, drewniany parkiet, zgniłozielone składane foteliki w rzędach ustawionych coraz to wyżej od sceny tak by nikt nikomu nie zasłaniał. Udało nam się zająć zaszczytny drugi rząd, szybko jednak zorientowaliśmy się, że nie było to najlepsze posunięcie – widać było, owszem, dobrze, za to cały dźwięk wymykał się hen w dal, gdyż głośniki ustawione były na krańcach szeroookiej sceny.

Nie przepadam za supportami w ogóle, ale skoro już są, mam zwyczaj respektować osoby poświęcające swój czas i energię na prezentowanie swej twórczości publicznie. Przed "Karentami" zagrał brytyjski zespół Trembling Bells. Nazywani trubadurami XXI wieku, zagrali coś na podób rockowo-folkowych celtyckich piosenek, niestety generalnie nie zapadających w pamięć nawet pomimo ładnej pani wokalistki o wysokim głosie. Wyróżniły się dwa utwory, jeden zaśpiewany a capella przez ową blondynkę wspólnie z perkusistą, i jakiś cover Scotta Walkera, ale to dlatego, że został zapowiedziany… Większość czasu w trakcie występu zajęło nam kombinowanie gdzie i w jaki sposób przenieść się na tyły sali, jako że, zarówno dla mnie jak i moich przyjaciół, ważniejsze są jednak doznania audio- niż wizualne.

Zespół został kulturalnie pożegnany brawami, po czym nastała przerwa a my ewakuowaliśmy się w dogodne miejsce. Oczekiwania na C93 zdawały się trwać wieczność, ludzie schodzili się i schodzili, aż sala wypełniła się niemal po brzegi i wreszcie po pół godzinie światła zgasły a my zostaliśmy przywitani dość niekonwencjonalnie – na scenę przydreptał Andrew Liles w czarnej dostojnej marynarce z aksamitu i mniej dostojnych białych trampkach, włączył coś na swym dźwiękowym stole operacyjnym i z głośników dynamicznie rozbrzmiał stary przebój grupy Boney M "Rivers of Babylon". Dowcip na powitanie? Może trochę tak, a może zupełnie niekoniecznie. Wystarczy wyszukać tekst utworu i wiedzieć co nieco o historii przekonań i biblijnych inspiracjach lidera Current 93, Davida Tibeta. Wkrótce scenę uzupełnili pozostali muzycy, i jako ostatni Pan Najważniejszy – tradycyjnie boso, w kapeluszu, z żydowskimi pejsami, w spodniach na kant. I zaczęło się na dobre. Intro przeszło w pochodzącą z ostatniego albumu C93 Inwokację. Tak oto rozpoczął się trwający niemal dwie i pół godziny teatralno-poetycki koncert, ozdobiony jedynie niewieloma światłami, minimalistycznymi projekcjami obrazów z okładek albumów i rzadkimi obłokami dymu scenicznego.

Większość zaprezentowanego materiału stanowiły nagrania z nowych płyt, ale nie zabrakło też smaczków wyszukanych z dawniejszych albumów i EPek,: "Black Ships Ate The Sky", "She Took Us To The Places Where The Sun Sets", "The Sound Of The Storm Was Spears" (zadedykowany fankom przybyłym z Moskwy i Pragi), czy wreszcie trzy perełki wykonane na bis "Neimandswasser", "Lucifer Over London" (wyczekiwany hit) i "Whilst The Night Rejoices Profound And Still" (piękny epilog wykonany w duecie z gitarzystą Michaelem Cashmore’m). Melancholijny klimat, nadawany przez płynące spod palców Baby Dee dźwięki fortepianu, przeplatał się z zaskakująco dynamicznymi gitarowymi aranżacjami. Szczególnie starsze nagrania obleczone były w nową, czadową formą.
Zdecydowanie to David skupiał na sobie uwagę od czasu do czasu wykonując swój jedyny w swoim rodzaju bociani taniec, żartując, że za dużo gada, że następnym razem (wzorem Freddiego Mercury) zapuści wąsa, śmiejąc się, że w wieku 51 jest w stanie przesmyknąć się wąskim przejściem między instrumentarium, schodził nawet do publiczności i siadał na krawędzi sceny. Enigmatyczny artysta budzący powszechne kontrowersje, dał się poznać jako zwykły ciepły człowiek.

Trzykrotnie otrzymali owację na stojąco. Bis rozpoczęli przewrotnie: Kiedy tańcząca(y?) Baby Dee wróciła do fortepianu, Tibet roześmiał się, że ona zawsze kradnie jego oklaski, postanowił więc przydzielić jej karną piosenkę do wykonania. Przygrywając sobie na klawiszach odśpiewała utwór Shirley Temple "Be Optimistic"… tyle że, ku uciesze publiczności, ze zmienionym nieco tekstem… "uśmiechnij się ty mały gotycki pedałku!". Zespół najwyraźniej dba o pozbycie się nalepionej im w przeszłości mrocznej gotyckiej etykietki, co zresztą potwierdził komentarz wokalisty.

Jestem szczęśliwa, że Current nie zawiódł mnie i dane mi było przeżyć bardzo profesjonalny, liryczny występ, umiejętnie zbalansowany pod względem dynamiki, warstwy tekstowej, literacko wyplecionej z wokalnych swawoli pośród nostalgicznych, wieczornych brzmień.

Strony:
Autor:
Tłumacz: Ankara
Data dodania: 2011-08-18 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: