Der Blutharsch we Wrocławiu
Czytano: 2505 razy
Galerie:
- Wrocław Industrial Festival 2023 - 2023-11-18 (Festiwale)
- Soulbbönding Trip 2023 - 2023-09-13 (Festiwale)
- Wave Gotik Treffen 2016 - 2016-06-24 (Festiwale)
- Nocturnal Culture Night 2015 - 2015-09-17 (Festiwale)
- Der Blutharsch - 2013-10-04 (Koncerty)
- Wrocław Industrial Festival 2011 - 2011-11-14 (Festiwale)
Ostatnie tematy na forum:
Trudno byłoby o bardziej ZŁY koncert, jaki zafundował "Der Blutharsch i Przyjaciele", gdyż po obserwowanych wśród publiczności frustracjach ciężko nazwać to inaczej. I właściwie na tym można byłoby zakończyć tę relację, ciężko jednak nie oprzeć się wrażeniu, że pewne rzeczy muszą być wypowiedziane na głos. Dla przyszłych pokoleń muzyków, organizatorów i publiczności.
Po pierwsze, totalny brak szacunku dla ludzi, którzy musieli wydać 40/50zł na wejście. Koncert rozpoczął się z dwugodzinnym (!) opóźnieniem, a gdy pytało się obsługę o to, czy gra pierwsza kapela, czy ktoś może wypadł, twierdzili "Nie, to pierwsi... mieli problem ze sprzętem". Przynajmniej na barze, ponoć pan sprzedający bilety wiedział – widocznie niechętnie dzielił się tą wiedzą z każdym przychodzącym. Cóż, problemu nie było – sprzętu nikt nie dotykał przed muzykami, a zamiast pierwszej kapeli – to już był Der Blutharsch z muzykami zalanymi niemal w trupa... Muzycznie, o dziwo, nie było aż tak źle – wokalista trafiał w dźwięki, instrumentaliści trzymali rytm i melodię, chociaż sam repertuar był wyjątkowo monotonny. Mocny wokal, ciężkie basy, plamy dźwiękowe... i tak w kółko.
Potem nastąpiła migracja muzyków, a wokalista został na swoim miejscu. I co się okazało? Że kapele (lub organizator) stwierdziły, że zrobią sobie jam session. Niestety, granie czegokolwiek nie czyni koncertu jam session, podobnie jak nie każdy, który generuje przypadkowe dźwięki na klarnecie automatycznie staje się gwiazdą free jazzu.
Publiczność nic nie wiedziała, obsługa nic nie wiedziała i tylko nieliczni świadomi byli formy koncertu. A co z tymi, którzy przyszli na zwykły występ któregoś z pozostałych zespołów (Deutsch Nepal, Jastreb), chcąc po prostu posłuchać ulubionych utworów na żywo? Taka forma mogła być dla nich niezadowalająca. Właściwie nie do końca wiadomo, kto, w którym momencie i w jakiej konfiguracji był z pozostałych zapowiedzianych kapel. Pewnie fani się połapali, ale nie każdy miał taki obowiązek – forma promocji wydarzenia skonstruowana była w klasycznym stylu "dwa supporty i gwiazda wieczoru", więc nic nie zapowiadało tragedii...
Uczestnicy zapytani, jak podoba im się taka forma koncertu przyznawali, że niekoniecznie, "ale i tak przyszli tu dla ludzi i klimatu". Okej, jeśli ktoś może sobie pozwolić na wyłożenie pięciu dyszek, by posiedzieć w warunkach niesprzyjających nawet rozmowie, skoro może przyjść w inny dzień do Liverpoola, wejść i posłuchać podobnej muzyki, kwotę tę przeznaczając na bar – jego wola. Większość jednak wydawała się mocno zniesmaczona, czemu trudno się dziwić.
Panowie muzycy, panowie organizatorzy – więcej szacunku dla publiczności! Bolało tym bardziej, że koncert ów promowany był wraz z Wrocław Industrial Festival. Miejmy tylko nadzieję, że to jednorazowy "wyskok", a sam Industrial jak zwykle stanie na wysokości zadania.
Po pierwsze, totalny brak szacunku dla ludzi, którzy musieli wydać 40/50zł na wejście. Koncert rozpoczął się z dwugodzinnym (!) opóźnieniem, a gdy pytało się obsługę o to, czy gra pierwsza kapela, czy ktoś może wypadł, twierdzili "Nie, to pierwsi... mieli problem ze sprzętem". Przynajmniej na barze, ponoć pan sprzedający bilety wiedział – widocznie niechętnie dzielił się tą wiedzą z każdym przychodzącym. Cóż, problemu nie było – sprzętu nikt nie dotykał przed muzykami, a zamiast pierwszej kapeli – to już był Der Blutharsch z muzykami zalanymi niemal w trupa... Muzycznie, o dziwo, nie było aż tak źle – wokalista trafiał w dźwięki, instrumentaliści trzymali rytm i melodię, chociaż sam repertuar był wyjątkowo monotonny. Mocny wokal, ciężkie basy, plamy dźwiękowe... i tak w kółko.
Potem nastąpiła migracja muzyków, a wokalista został na swoim miejscu. I co się okazało? Że kapele (lub organizator) stwierdziły, że zrobią sobie jam session. Niestety, granie czegokolwiek nie czyni koncertu jam session, podobnie jak nie każdy, który generuje przypadkowe dźwięki na klarnecie automatycznie staje się gwiazdą free jazzu.
Publiczność nic nie wiedziała, obsługa nic nie wiedziała i tylko nieliczni świadomi byli formy koncertu. A co z tymi, którzy przyszli na zwykły występ któregoś z pozostałych zespołów (Deutsch Nepal, Jastreb), chcąc po prostu posłuchać ulubionych utworów na żywo? Taka forma mogła być dla nich niezadowalająca. Właściwie nie do końca wiadomo, kto, w którym momencie i w jakiej konfiguracji był z pozostałych zapowiedzianych kapel. Pewnie fani się połapali, ale nie każdy miał taki obowiązek – forma promocji wydarzenia skonstruowana była w klasycznym stylu "dwa supporty i gwiazda wieczoru", więc nic nie zapowiadało tragedii...
Uczestnicy zapytani, jak podoba im się taka forma koncertu przyznawali, że niekoniecznie, "ale i tak przyszli tu dla ludzi i klimatu". Okej, jeśli ktoś może sobie pozwolić na wyłożenie pięciu dyszek, by posiedzieć w warunkach niesprzyjających nawet rozmowie, skoro może przyjść w inny dzień do Liverpoola, wejść i posłuchać podobnej muzyki, kwotę tę przeznaczając na bar – jego wola. Większość jednak wydawała się mocno zniesmaczona, czemu trudno się dziwić.
Panowie muzycy, panowie organizatorzy – więcej szacunku dla publiczności! Bolało tym bardziej, że koncert ów promowany był wraz z Wrocław Industrial Festival. Miejmy tylko nadzieję, że to jednorazowy "wyskok", a sam Industrial jak zwykle stanie na wysokości zadania.