Fetish 69 - Atomized
Czytano: 4474 razy
90%
Twórczość, do której trzeba chyba dorosnąć. Pamiętam jak dwa lata temu ze znudzeniem przesunąłem ten album na boczny tor, jako kolejny pseudo – industrialowy twór. Grunt jednak, że na błędach człowiek się uczy – a to był ewidentny błąd.
Fetish 69, bardzo klimatyczna muzyka oscylująca gdzieś między industrialem a darkwave’em, ale przede wszystkim próbująca znaleźć swój własny styl. Z niemałym zresztą powodzeniem. Najważniejszy dla albumu jest chyba klimat. Nie jestem jednak pewien, co bardziej na niego wpływa, bo elementów budujących mroczną atmosferę jest kilka.
Wokal – posługujący się tzw. teatralnym szeptem, zachrypnięty, wyraźnie przepchnięty przez konsole komputerową i tam zmodyfikowany. Dodatkowym atutem jest ciekawa barwa głosu, jaką dysponuje. Już w pierwszym utworze pokazuje na co go stać, gdy idealnie współgra z muzyką, będącą w tym przypadku tylko szkieletem utworu. Cyfrowa obróbka głosu jest jeszcze lepiej słyszalna w innych kawałkach, takich jak np. Cancer Days, gdzie zamiast teatralnego szeptu uslyszeć można coś bliższego krzykom przez megafon. Nie zmienia się jednak zasadniczo maniera wokalna polegająca na śpiewaniu w takim tempie, że zaciera się granica między mową, a śpiewem.
Muzyka – mroczna, zdecydowanie. Choć słowo to jest raczej zabawne, to żadne inne nie odda lepiej klimatu jaki panuje na tym albumie. Dźwięki są cholernie brudne, sztucznie zanieczyszczone. Przeważnie elektroniczne, przeciągłe i słyszane jakby z pewnej odległości. Całość budzi we mnie skojarzenie z jakimś ciemnym zaukiem lub speluną w centrum miasta, gdzie nikt raczej nie chce chodzić z obawy o własne życie, ten jednak kto się odważy, siedząc przy piwku zyskuje status VIP’a. Wybaczcie ten eufemizm, ale wydaje mi się, że opisowa forma bardziej trafi do wyobraźni. Instrumentarium jest raczej ubogie, perkusja elektroniczna, brzmiąca jak stare, wytarte, metaliczne bębny, gitara z przesterkiem wydająca z siebie przeciągające się zawodzenie i bas budujący podstawy melodii.
Ogółem – Fetish 69 to album, który właśnie wrócił na moją playlistę i tam raczej zostanie. Szczerze mówiąc, dziwie się sobie bardzo, że mogłem być tak ślepy i nie zauważyć wcześniej kunsztu tego projektu. Żałuje i postanawiam poprawę.
Lista utworów:
1. Metallic Sleep
2. Omega-Tier
3. Cocoon
4. Strain
5. Cancer Days
6. All That Sex
7. Bodycontrol
8. Enter the Hollow
9. Hyper-Real
10. Detox
11. We Are All Prostitutes
Fetish 69, bardzo klimatyczna muzyka oscylująca gdzieś między industrialem a darkwave’em, ale przede wszystkim próbująca znaleźć swój własny styl. Z niemałym zresztą powodzeniem. Najważniejszy dla albumu jest chyba klimat. Nie jestem jednak pewien, co bardziej na niego wpływa, bo elementów budujących mroczną atmosferę jest kilka.
Wokal – posługujący się tzw. teatralnym szeptem, zachrypnięty, wyraźnie przepchnięty przez konsole komputerową i tam zmodyfikowany. Dodatkowym atutem jest ciekawa barwa głosu, jaką dysponuje. Już w pierwszym utworze pokazuje na co go stać, gdy idealnie współgra z muzyką, będącą w tym przypadku tylko szkieletem utworu. Cyfrowa obróbka głosu jest jeszcze lepiej słyszalna w innych kawałkach, takich jak np. Cancer Days, gdzie zamiast teatralnego szeptu uslyszeć można coś bliższego krzykom przez megafon. Nie zmienia się jednak zasadniczo maniera wokalna polegająca na śpiewaniu w takim tempie, że zaciera się granica między mową, a śpiewem.
Muzyka – mroczna, zdecydowanie. Choć słowo to jest raczej zabawne, to żadne inne nie odda lepiej klimatu jaki panuje na tym albumie. Dźwięki są cholernie brudne, sztucznie zanieczyszczone. Przeważnie elektroniczne, przeciągłe i słyszane jakby z pewnej odległości. Całość budzi we mnie skojarzenie z jakimś ciemnym zaukiem lub speluną w centrum miasta, gdzie nikt raczej nie chce chodzić z obawy o własne życie, ten jednak kto się odważy, siedząc przy piwku zyskuje status VIP’a. Wybaczcie ten eufemizm, ale wydaje mi się, że opisowa forma bardziej trafi do wyobraźni. Instrumentarium jest raczej ubogie, perkusja elektroniczna, brzmiąca jak stare, wytarte, metaliczne bębny, gitara z przesterkiem wydająca z siebie przeciągające się zawodzenie i bas budujący podstawy melodii.
Ogółem – Fetish 69 to album, który właśnie wrócił na moją playlistę i tam raczej zostanie. Szczerze mówiąc, dziwie się sobie bardzo, że mogłem być tak ślepy i nie zauważyć wcześniej kunsztu tego projektu. Żałuje i postanawiam poprawę.
Lista utworów:
1. Metallic Sleep
2. Omega-Tier
3. Cocoon
4. Strain
5. Cancer Days
6. All That Sex
7. Bodycontrol
8. Enter the Hollow
9. Hyper-Real
10. Detox
11. We Are All Prostitutes