Gregorian
Czytano: 3507 razy
Iść na jeden koncert i usłyszeć hity takich gwiazd jak Led Zeppelin, Rammstein, Queen, Leonard Cohen, Evanescence czy U2? Absolutnie wykonalne, o ile wybierzemy się na koncert niemieckiego chóru Gregorian. Jeśli dodatkowo chcemy zobaczyć niesamowity lightshow, okraszony odrobiną pirotechniki i prezentacjami wizualnymi, to ich koncertu absolutnie nie powinniśmy przegapić.
Formacja zawitała w tym roku do Polski na trzy koncerty promujące nową płytę "Epic Chants". Stylizowani na "mnichów" muzycy udowodnili, że chóralne śpiewy nie muszą zanudzić widza (szczególnie takiego jak ja, przyzwyczajonego do cięższych brzmień) a dzięki odpowiedniej aranżacji, oświetleniu, choreografii i dowcipnej konferansjerce można zrobić Show przez duże ‘S’.
Tematem przewodnim owego Show była muzyka filmowa – strzał w dziesiątkę, bo taka tematyka to samograj. Zespołowi towarzyszyła sekcja smyczkowa (same panie) i rytmiczna (panowie). Dodatkowo Niemcy wzbogacili koncert o krótkie projekcje przedstawiające znane filmowe sceny w których głównymi aktorami byli… oni sami. I tak mogliśmy oglądać ich jako bossów mafii w "Ojcu Chrzestnym", jako Jacka Nicholsona w "Lśnieniu", czy też - co niemal zrzuciło widzów z krzesełek – jako Jacka i Rose w słynnej scenie na dziobie Titanica.
Oprócz głębokich męskich głosów usłyszeliśmy też delikatniejsze kobiece wokale – między innymi w coverze Rammstein "Engel", czy w absolutnie genialnej aranżacji Zeppelinowego "Kashmir". Idę o zakład, że widok skąpo odzianych śpiewaczek (o wybitnie "nieoperowych" figurach) przyprawił niejednego pana na widowni o szybsze bicie serca.
Mnie z kolei o gęsią skórkę przyprawiła gregorianowa wersja "Hallelujah", kiedy to zakapturzeni muzycy pojawili się znienacka wśród widzów na płycie hali. W zachwyt wprawił mnie także efekt pracy oświetleniowców i pirotechników – zdecydowanie wykreowali show na światowym poziomie, na które patrzyło się momentami z otwartą buzią – reflektory, lasery, zwierciadła, konfetti, serpentyny, ogień i iskry podkreślały rozmach przedstawienia.
Kiedy pod koniec show śpiewacy udowodnili, że w mnisich szatach można bez problemu zatańczyć pokazowo kankana, trzy tysięczna publiczność nagrodziła ich owacją na stojąco, w pełni zasłużoną.
W kilkanaście minut po zakończeniu koncertu muzycy pojawili się w kuluarach, aby spotkać się z żądnymi autografów fanami.
Był to mój pierwszy koncert Gregoriana, ale czuję, że nie ostatni. Osobiście zachęcam wszystkich do wybrania się na ich koncert i posmakowania bardzo alternatywnych wersji znanych przebojów, warto.
Formacja zawitała w tym roku do Polski na trzy koncerty promujące nową płytę "Epic Chants". Stylizowani na "mnichów" muzycy udowodnili, że chóralne śpiewy nie muszą zanudzić widza (szczególnie takiego jak ja, przyzwyczajonego do cięższych brzmień) a dzięki odpowiedniej aranżacji, oświetleniu, choreografii i dowcipnej konferansjerce można zrobić Show przez duże ‘S’.
Tematem przewodnim owego Show była muzyka filmowa – strzał w dziesiątkę, bo taka tematyka to samograj. Zespołowi towarzyszyła sekcja smyczkowa (same panie) i rytmiczna (panowie). Dodatkowo Niemcy wzbogacili koncert o krótkie projekcje przedstawiające znane filmowe sceny w których głównymi aktorami byli… oni sami. I tak mogliśmy oglądać ich jako bossów mafii w "Ojcu Chrzestnym", jako Jacka Nicholsona w "Lśnieniu", czy też - co niemal zrzuciło widzów z krzesełek – jako Jacka i Rose w słynnej scenie na dziobie Titanica.
Oprócz głębokich męskich głosów usłyszeliśmy też delikatniejsze kobiece wokale – między innymi w coverze Rammstein "Engel", czy w absolutnie genialnej aranżacji Zeppelinowego "Kashmir". Idę o zakład, że widok skąpo odzianych śpiewaczek (o wybitnie "nieoperowych" figurach) przyprawił niejednego pana na widowni o szybsze bicie serca.
Mnie z kolei o gęsią skórkę przyprawiła gregorianowa wersja "Hallelujah", kiedy to zakapturzeni muzycy pojawili się znienacka wśród widzów na płycie hali. W zachwyt wprawił mnie także efekt pracy oświetleniowców i pirotechników – zdecydowanie wykreowali show na światowym poziomie, na które patrzyło się momentami z otwartą buzią – reflektory, lasery, zwierciadła, konfetti, serpentyny, ogień i iskry podkreślały rozmach przedstawienia.
Kiedy pod koniec show śpiewacy udowodnili, że w mnisich szatach można bez problemu zatańczyć pokazowo kankana, trzy tysięczna publiczność nagrodziła ich owacją na stojąco, w pełni zasłużoną.
W kilkanaście minut po zakończeniu koncertu muzycy pojawili się w kuluarach, aby spotkać się z żądnymi autografów fanami.
Był to mój pierwszy koncert Gregoriana, ale czuję, że nie ostatni. Osobiście zachęcam wszystkich do wybrania się na ich koncert i posmakowania bardzo alternatywnych wersji znanych przebojów, warto.