Har Belex - Chandelle
Czytano: 1377 razy
99%
Wykonawca:
Katalog płyt:
Są płyty, których odbiór ociera się o niemal nieprzyzwoitą przyjemność płynącą z obcowania z dźwiękami. Nie znam wielu takich płyt, ale zawsze, gdy na taką trafiam, mam wrażenie, że obcuję z czymś wybitnym. W istocie, "Chandelle" Har Belex okazała się być jedną z mocniejszych pozycji na mojej osobistej krótkiej liście. Płyta bardzo nieprzyzwoita. I nieprzyzwoicie dobra.
"Chandelle" to materiał minimalistyczny – mamy tu instrumentalne spektrum typowe dla neofolkowej estetyki. Na pierwszym planie gitara akustyczna i nastrojowy wokal, na drugim planie pianino, niekiedy wiolonczela, akordeon, bębny. Wszystko połączono w całość perfekcyjną, która urzeka prostotą i kunsztem. Elementami, które przesądzają o wyjątkowości płyty są wokal i wiolonczela. Wokal urzeka barwą i prostymi, acz wysublimowanymi liniami – bez wymuszonego kombinowania, bez silenia się na skomplikowane wokalizy. Wiolonczela z kolei nadaje całości rozpaczliwego charakteru i prowadzi piękny dialog z pozostałymi instrumentami – słychać to doskonale w chyba najtragiczniejszym "Freedom".
Album oczarowuje przestrzenią – refleksyjne i melancholijne dźwięki płyną, niosąc ze sobą dużą ilość emocji i skojarzeń. Natura, historia, tradycja, wspomnienia to tylko kilka z wielu słów, jakie kojarzą mi się z tym materiałem. Nad całością unosi się widmo tragizmu – bardzo wysmakowanego, nieprzesadzonego. Smutek leniwie wylewa się z każdego dźwięku, wprawiając słuchacza w stan przyjemnego odrętwienia.
Zaskakuje użycie aż trzech języków – obok angielskiego, usłyszymy tu też hiszpański (ojczysty język muzyków) i niemiecki. "Annual" i "Edificios Anónimos" w całości zaśpiewane po hiszpańsku, wydają się, z uwagi na liryczny i śpiewny charakter języka, jeszcze smutniejsze. Z kolei "Der Akerbeltz" wprowadza trochę marszowych temp, w towarzystwie twardego niemieckiego języka, łagodzonego po części dźwiękami fortepianu i skrzypiec. W marszowym tempie utrzymany jest zamykający album utwór "Gernika", bardzo schyłkowy i niepokojący – piękne zakończenie tak dekadenckiej płyty.
Dla mnie "Chandelle" to album absolutny. Co prawda, nie oryginalny (z uwagi na neofolkową estetykę, trudno będzie Har Belex uniknąć porównań, choćby do Rome), ale przede wszystkim szczery i prawdziwy. To dźwiękowe świadectwo utraty, potępienia i tęsknoty za czymś kruchym i ulotnym. Słuchanie tej płyty to pewien rodzaj masochizmu. Krwawienie w możliwie najpiękniejszy sposób.
Przypomnijcie sobie coś, za czym tęsknicie najbardziej. A potem włączcie "Chandelle".
Tracklista:
01. A Ray Of Moon
02. Annual
03. Der Akerbeltz
04. Madmen In Wasteland
05. Pathways
06. Basoan
07. Springtime
08. Six A.M.
09. Freedom
10. Edificios Anónimos
11. Gernika
"Chandelle" to materiał minimalistyczny – mamy tu instrumentalne spektrum typowe dla neofolkowej estetyki. Na pierwszym planie gitara akustyczna i nastrojowy wokal, na drugim planie pianino, niekiedy wiolonczela, akordeon, bębny. Wszystko połączono w całość perfekcyjną, która urzeka prostotą i kunsztem. Elementami, które przesądzają o wyjątkowości płyty są wokal i wiolonczela. Wokal urzeka barwą i prostymi, acz wysublimowanymi liniami – bez wymuszonego kombinowania, bez silenia się na skomplikowane wokalizy. Wiolonczela z kolei nadaje całości rozpaczliwego charakteru i prowadzi piękny dialog z pozostałymi instrumentami – słychać to doskonale w chyba najtragiczniejszym "Freedom".
Album oczarowuje przestrzenią – refleksyjne i melancholijne dźwięki płyną, niosąc ze sobą dużą ilość emocji i skojarzeń. Natura, historia, tradycja, wspomnienia to tylko kilka z wielu słów, jakie kojarzą mi się z tym materiałem. Nad całością unosi się widmo tragizmu – bardzo wysmakowanego, nieprzesadzonego. Smutek leniwie wylewa się z każdego dźwięku, wprawiając słuchacza w stan przyjemnego odrętwienia.
Zaskakuje użycie aż trzech języków – obok angielskiego, usłyszymy tu też hiszpański (ojczysty język muzyków) i niemiecki. "Annual" i "Edificios Anónimos" w całości zaśpiewane po hiszpańsku, wydają się, z uwagi na liryczny i śpiewny charakter języka, jeszcze smutniejsze. Z kolei "Der Akerbeltz" wprowadza trochę marszowych temp, w towarzystwie twardego niemieckiego języka, łagodzonego po części dźwiękami fortepianu i skrzypiec. W marszowym tempie utrzymany jest zamykający album utwór "Gernika", bardzo schyłkowy i niepokojący – piękne zakończenie tak dekadenckiej płyty.
Dla mnie "Chandelle" to album absolutny. Co prawda, nie oryginalny (z uwagi na neofolkową estetykę, trudno będzie Har Belex uniknąć porównań, choćby do Rome), ale przede wszystkim szczery i prawdziwy. To dźwiękowe świadectwo utraty, potępienia i tęsknoty za czymś kruchym i ulotnym. Słuchanie tej płyty to pewien rodzaj masochizmu. Krwawienie w możliwie najpiękniejszy sposób.
Przypomnijcie sobie coś, za czym tęsknicie najbardziej. A potem włączcie "Chandelle".
Tracklista:
01. A Ray Of Moon
02. Annual
03. Der Akerbeltz
04. Madmen In Wasteland
05. Pathways
06. Basoan
07. Springtime
08. Six A.M.
09. Freedom
10. Edificios Anónimos
11. Gernika