Ibyss - Obsydian
Czytano: 2948 razy
5%
Nie mam pojęcia jaka idea przyświecała panom z Ibyss podczas nagrywania tego albumu... Może chodziło o stworzenie czegoś nowego? Jakiejś dziwnej muzyki, w której nie uświadczymy za grosz basu? Albo muzyki tak bardzo jednowymiarowej, że aż nie sposób doszukać się w niej jakiejś dźwiękowej głębi? Jeśli tak – gratuluję – udało się! Jednak nie oznacza to, że ten materiał jest chociaż przeciętny. Wszak nie wszystko co nowatorskie musi być z konieczności dobre. Niektórych koncepcji chyba lepiej nie realizować...
Niestety, "Obsydian" to po prostu album zły! Brzmi jak jakaś dziwna hybryda starego, gitarowego industrialu spod znaku pamiętnego krążka "Millenium" i dosyć popularnej obecnie, offowej grupy Sunn O))), przy czym zarówno jednego, jak i drugiego na tym albumie jest tyle co kot napłakał. A może jednak za bardzo się czepiam? Oj – raczej nie. No bo co my tu mamy – 10 wolnych utworów, praktycznie takich samych! Całość muzyki oparta jest na pięciu filarach – z czego każdy z nich, miast z obsydianu – ze spróchniałego drewna, rękoma opitego, niespełnionego artysty jest wyrzeźbiony. Są to: wokal, gitara, bas, elektronika i perkusja. Można przyczepić się do wszystkiego...
Otóż wokal to po prostu darcie ryja – inaczej ciężko mi to nazwać – i melorecytacje. Niby to pasuje do tej ubogiej muzyki, ale jest totalnie bez charakteru ani barwy. Ot ktoś chciał powrzeszczeć trochę do mikrofonu. Może w kooperacji z inną muzyką dałoby to lepszy efekt – tutaj jest chyba tylko dodatkiem, który ma przykrywać pozostałe niedoskonałości – cóż – niezbyt dobrze mu to idzie. Szczególnie, że czasem słychać nawet fałsze...
Perkusja natomiast - to już totalna porażka! Słychać, że jest zaprogramowana komputerowo – ale do tej muzyki po prostu nijak nie pasuje – jest schematyczna i do bólu przewidywalna – tak jakby ktoś chciał wycisnąć z komputera moc żywej perkusji i nadać jej metalową motorykę, ale za nic – nie potrafił był tego zrobić. Świadom tych ograniczeń – zaczął kombinować – sprawiając, że przewidywalna perkusja stała się dodatkowo infantylną perkusją.
Cała gitara to kilka prostych riffów (tych granych power chordami) i sprzężeń – czasem okraszonych graniem gam chromatycznych lub długich, pojedynczych, dźwięków z udziałem tremolo. Wszystko praktycznie na jednym i tym samym przesterze. Niby to metalowe, niby mocne, ale ostatecznie brak tu przysłowiowego "mięsa". Nic tu nie porywa! Jest wolno i topornie. Właściwie, jak to się mówi – "na odwal się". Bas niby jest, ale tak jakby go nie było – długo zajęło mi wyśledzenie go. Najbardziej (nie)słychać to w "Weakness" (którego to nazwa mogłaby, skądinąd, stanowić tytuł albumu). Jeśli już coś słychać są to przeważnie pojedyncze dźwięki – poza tym brak tego charakterystycznego feelingu, nadawanego utworom przez linie basowe. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ten "bas" był nagrywany zwykłą gitarą elektryczną na basowym przesterze... I to jeszcze bardzo słabym...
Elektroniki jest mało. Ponadto jest totalnie jednowymiarowa i płytka, nic nie wnosi do utworów. Równie dobrze mogłoby jej nie być – a i tak by się tego nie zauważyło. Właściwie zmarnowany czas na jej dorabianie... Ech, zresztą zmarnowanym czasem był również ten na słuchanie krążka...
I po co się tak pastwić?
Może dlatego, że "Obsydian" to najgorsza płyta jaką w życiu słyszałem...
Małe P.S. Na płycie znajduje się również jeden remix – i tylko on jeden jest tutaj wart posłuchania.
Tracklista:
01. Weakness
02. New Counter
03. Last Stitch
04. Carrion Crow
05. Halo of Thorns
06. Holy Trinity
07. Like a Knife
08. Monolith
09. Monuments of Ferocity
10. Whispers
11. Last Stitch - Nemesis Remix by Rotten
Niestety, "Obsydian" to po prostu album zły! Brzmi jak jakaś dziwna hybryda starego, gitarowego industrialu spod znaku pamiętnego krążka "Millenium" i dosyć popularnej obecnie, offowej grupy Sunn O))), przy czym zarówno jednego, jak i drugiego na tym albumie jest tyle co kot napłakał. A może jednak za bardzo się czepiam? Oj – raczej nie. No bo co my tu mamy – 10 wolnych utworów, praktycznie takich samych! Całość muzyki oparta jest na pięciu filarach – z czego każdy z nich, miast z obsydianu – ze spróchniałego drewna, rękoma opitego, niespełnionego artysty jest wyrzeźbiony. Są to: wokal, gitara, bas, elektronika i perkusja. Można przyczepić się do wszystkiego...
Otóż wokal to po prostu darcie ryja – inaczej ciężko mi to nazwać – i melorecytacje. Niby to pasuje do tej ubogiej muzyki, ale jest totalnie bez charakteru ani barwy. Ot ktoś chciał powrzeszczeć trochę do mikrofonu. Może w kooperacji z inną muzyką dałoby to lepszy efekt – tutaj jest chyba tylko dodatkiem, który ma przykrywać pozostałe niedoskonałości – cóż – niezbyt dobrze mu to idzie. Szczególnie, że czasem słychać nawet fałsze...
Perkusja natomiast - to już totalna porażka! Słychać, że jest zaprogramowana komputerowo – ale do tej muzyki po prostu nijak nie pasuje – jest schematyczna i do bólu przewidywalna – tak jakby ktoś chciał wycisnąć z komputera moc żywej perkusji i nadać jej metalową motorykę, ale za nic – nie potrafił był tego zrobić. Świadom tych ograniczeń – zaczął kombinować – sprawiając, że przewidywalna perkusja stała się dodatkowo infantylną perkusją.
Cała gitara to kilka prostych riffów (tych granych power chordami) i sprzężeń – czasem okraszonych graniem gam chromatycznych lub długich, pojedynczych, dźwięków z udziałem tremolo. Wszystko praktycznie na jednym i tym samym przesterze. Niby to metalowe, niby mocne, ale ostatecznie brak tu przysłowiowego "mięsa". Nic tu nie porywa! Jest wolno i topornie. Właściwie, jak to się mówi – "na odwal się". Bas niby jest, ale tak jakby go nie było – długo zajęło mi wyśledzenie go. Najbardziej (nie)słychać to w "Weakness" (którego to nazwa mogłaby, skądinąd, stanowić tytuł albumu). Jeśli już coś słychać są to przeważnie pojedyncze dźwięki – poza tym brak tego charakterystycznego feelingu, nadawanego utworom przez linie basowe. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że ten "bas" był nagrywany zwykłą gitarą elektryczną na basowym przesterze... I to jeszcze bardzo słabym...
Elektroniki jest mało. Ponadto jest totalnie jednowymiarowa i płytka, nic nie wnosi do utworów. Równie dobrze mogłoby jej nie być – a i tak by się tego nie zauważyło. Właściwie zmarnowany czas na jej dorabianie... Ech, zresztą zmarnowanym czasem był również ten na słuchanie krążka...
I po co się tak pastwić?
Może dlatego, że "Obsydian" to najgorsza płyta jaką w życiu słyszałem...
Małe P.S. Na płycie znajduje się również jeden remix – i tylko on jeden jest tutaj wart posłuchania.
Tracklista:
01. Weakness
02. New Counter
03. Last Stitch
04. Carrion Crow
05. Halo of Thorns
06. Holy Trinity
07. Like a Knife
08. Monolith
09. Monuments of Ferocity
10. Whispers
11. Last Stitch - Nemesis Remix by Rotten