Infest 2015 - Pięć powodów dla których warto odwiedzić Bradford, UK
Czytano: 4544 razy
Ostatnie tematy na forum:
- Infest 2007 - 24 - 26 sierpień, Bradford, UK - 2007-03-31
Działalibyśmy z wielkim opóźnieniem gdybyśmy teraz zabrali się za recenzje ubiegłorocznej edycji festiwalu Infest ale nieubłagany upływ czasu przynajmniej dał nam okazje by przypomnieć wszystkim, których Infest 2014 ominął, dlaczego Bradford w UK jest odpowiednim miejscem dla każdego fana industrialu na spędzenie letnich wakacji.
Biorąc przeżycia z poprzedniej edycji za punkt wyjścia, zbudowaliśmy listę 5 powodów dla których powinniście trzymać oko na ogłoszenia apropo tegorocznego line-upu, które od początku tego roku będą powoli budować momentum Infest 2015.
Stare, nowe i totalnie inne.
W odróżnieniu od niektórych industrialnych festiwali, które rok po roku serwują fanom te same, ograne zespoły, organizatorzy Infest udowodnili niejednokrotnie, ze ich eklektyczny gust jest nadrzędnym czynnikiem przy wyborze muzyki ale nigdy nie stoi w opozycji do spójnej atmosfery całego festiwalu. W 2014, każdy dzień imprezy wydawał się obierać trochę inny kierunek, od mechanicznego rocka, przez romantyczne synth popowe tony, nieprzeniknione ściany hałasów i dźwięków, aż po najczystsze formy klubowego bounce'u, porywające słuchaczy do tańca. Na ogół spokojne, uniwersyteckie Bradford, w ubiegłym roku gościło, pod jednym dachem, takich artystów jak Cyanotic, Ashbury Heights, Daniel Myer jako Haujobb i Architect, a wszystko to okraszone długim, kończącym setem VNV Nation. I pomimo gwiazdorskiej obsady najbardziej intrygujący i intensywny moment należał do Islandzkiego Legend, debiutującego w UK i hipnotyzującego widownie od początku do końca ich niezapomnianego koncertu.
Od przybytku głowa nie boli.
Trzy dni festiwalu są po brzegi wypełnione industrialnymi hymnami ale co ważniejsze wszyscy z artystów mają wystarczająco dużo czasu by zabłyszczeć. Czterdziesto-pięcio minutowe set-listy płyną organicznie i sposób w jaki fani doświadczają muzyki ulubionych zespołów jest kluczowe - Rabbit Junk okopujący scenę by dać moszerom parę minut wysiłku więcej, czy frontman Mr.Kitty Forrest Avery Carney nieomal acapella śpiewając dla nienasyconych fanów są tego świetnymi przykładami. Kiedy twoje mięśnie są testowane przez utwór za utworem z obszernego repertuaru Juno Reactor i jest już grubo po dobranocce łatwo zrozumieć, ze niewiele festiwalowych emocji może równać się z ferworem elektronicznych bitów i charyzmą odpowiedzialnych za nie artystów.
Armia Infest jest zagorzała i liczna.
Przeżycia związane z jakimkolwiek festiwalem są w dużej mierze zależne od zgromadzonej tam publiczności. Niewiele imprez może poszczycić się fanami tak lojalnymi i oddanymi jak ci, którzy tworzą samozwańczą Armię Infest. Kiedy impreza była bliska odwołaniu, z powodu narastającej, chociaż ostatecznie niespełnionej, dominacji Alt-Fest, liczne głosy zwolenników Infest dały organizatorom wystarczająco wsparcia by raz jeszcze, wbrew wszystkiemu, na trzy dni przeistoczyć Bradford w miejsce celebracji alternatywnej muzyki i kultury. Fakt, iż tegoroczna edycja została potwierdzona zaledwie kilka dni po tym jak Infest 2014 przestał odbijać się echem w głowach fanów, jest dowodem, ze ten gambit zdecydowanie się opłacił.
Ludzie ściągający na Infest ze wszystkich stron świata tworzą niepowstrzymany legion ale w bezpośrednim kontakcie nie emanują cynizmem, który niestety wciąż dominuje industrialną scenę. Przynajmniej na kilka dni Infest oferuje szansę by w towarzystwie innych fanów, niezainteresowanych walką o strefy gatunkowych wpływów, delektować się muzyką.
Siedemnaście to niemała liczba.
Będąc świadkiem upadku tak wielu industrialnych i alternatywnych festiwalu na przestrzeni kilku lat, trudno nie docenić reputacji i oddania tych, które wciąż aktywnie działają.
Tegoroczny Infest będzie siedemnastą już imprezą, wyczyn godny podziwu sam z siebie ale ważniejszy z innego powodu. Kiedy latem ubiegłego roku Ambassador21, Le Moderniste i Project Pitchfork z powodów zdrowotnych i związanych z nieprzewidzianymi logistycznymi komplikacjami, musiały odwołać swoje występy, ich zastępcy nieomal od razu zajęli miejsca w szeregu i nikt nie miał powodu do narzekań. ESA, Architect i VNV Nation dostarczyli rozrywki na najwyższym poziomie. Zamykający cały weekend set Ronana Harrisa i Marka Jacksona z VNV, był nieomal jak powrót artystów do matczynego portu, wypełniony wspomnieniami i rozmowa z fanami i zagrany w duchu transcendentnej muzycznej jedności.
"Jestem za stary, żeby spać pod namiotem"
Powiedział mi jeden ze współuczestników, zaprzyjaźniony podczas imprezy. I trudno się z tym nie zgodzić, nawet jeśli wydaje się to zabawne. Festiwal odbywa się w sercu Uniwersytetu Bradford i chociaż idea tłumów okopujących studenckie hale może być początkowo trudna do wyobrażenia, tanie zakwaterowanie składające się z murowanych ścian, sufitu i prywatności jest dostępne tuż za przysłowiowym rogiem. Po nocy wypełnionej nie zawsze bezalkoholowymi trunkami i intensywną dawką muzyki, komfort łóżka jest na wagę złota.
By dowiedzieć się więcej o festiwalu, akomodacji, biletach i otrzymać aktualny line-up wystarczy zajrzeć na stronę festiwalu www.infestuk.com
Biorąc przeżycia z poprzedniej edycji za punkt wyjścia, zbudowaliśmy listę 5 powodów dla których powinniście trzymać oko na ogłoszenia apropo tegorocznego line-upu, które od początku tego roku będą powoli budować momentum Infest 2015.
Stare, nowe i totalnie inne.
W odróżnieniu od niektórych industrialnych festiwali, które rok po roku serwują fanom te same, ograne zespoły, organizatorzy Infest udowodnili niejednokrotnie, ze ich eklektyczny gust jest nadrzędnym czynnikiem przy wyborze muzyki ale nigdy nie stoi w opozycji do spójnej atmosfery całego festiwalu. W 2014, każdy dzień imprezy wydawał się obierać trochę inny kierunek, od mechanicznego rocka, przez romantyczne synth popowe tony, nieprzeniknione ściany hałasów i dźwięków, aż po najczystsze formy klubowego bounce'u, porywające słuchaczy do tańca. Na ogół spokojne, uniwersyteckie Bradford, w ubiegłym roku gościło, pod jednym dachem, takich artystów jak Cyanotic, Ashbury Heights, Daniel Myer jako Haujobb i Architect, a wszystko to okraszone długim, kończącym setem VNV Nation. I pomimo gwiazdorskiej obsady najbardziej intrygujący i intensywny moment należał do Islandzkiego Legend, debiutującego w UK i hipnotyzującego widownie od początku do końca ich niezapomnianego koncertu.
Od przybytku głowa nie boli.
Trzy dni festiwalu są po brzegi wypełnione industrialnymi hymnami ale co ważniejsze wszyscy z artystów mają wystarczająco dużo czasu by zabłyszczeć. Czterdziesto-pięcio minutowe set-listy płyną organicznie i sposób w jaki fani doświadczają muzyki ulubionych zespołów jest kluczowe - Rabbit Junk okopujący scenę by dać moszerom parę minut wysiłku więcej, czy frontman Mr.Kitty Forrest Avery Carney nieomal acapella śpiewając dla nienasyconych fanów są tego świetnymi przykładami. Kiedy twoje mięśnie są testowane przez utwór za utworem z obszernego repertuaru Juno Reactor i jest już grubo po dobranocce łatwo zrozumieć, ze niewiele festiwalowych emocji może równać się z ferworem elektronicznych bitów i charyzmą odpowiedzialnych za nie artystów.
Armia Infest jest zagorzała i liczna.
Przeżycia związane z jakimkolwiek festiwalem są w dużej mierze zależne od zgromadzonej tam publiczności. Niewiele imprez może poszczycić się fanami tak lojalnymi i oddanymi jak ci, którzy tworzą samozwańczą Armię Infest. Kiedy impreza była bliska odwołaniu, z powodu narastającej, chociaż ostatecznie niespełnionej, dominacji Alt-Fest, liczne głosy zwolenników Infest dały organizatorom wystarczająco wsparcia by raz jeszcze, wbrew wszystkiemu, na trzy dni przeistoczyć Bradford w miejsce celebracji alternatywnej muzyki i kultury. Fakt, iż tegoroczna edycja została potwierdzona zaledwie kilka dni po tym jak Infest 2014 przestał odbijać się echem w głowach fanów, jest dowodem, ze ten gambit zdecydowanie się opłacił.
Ludzie ściągający na Infest ze wszystkich stron świata tworzą niepowstrzymany legion ale w bezpośrednim kontakcie nie emanują cynizmem, który niestety wciąż dominuje industrialną scenę. Przynajmniej na kilka dni Infest oferuje szansę by w towarzystwie innych fanów, niezainteresowanych walką o strefy gatunkowych wpływów, delektować się muzyką.
Siedemnaście to niemała liczba.
Będąc świadkiem upadku tak wielu industrialnych i alternatywnych festiwalu na przestrzeni kilku lat, trudno nie docenić reputacji i oddania tych, które wciąż aktywnie działają.
Tegoroczny Infest będzie siedemnastą już imprezą, wyczyn godny podziwu sam z siebie ale ważniejszy z innego powodu. Kiedy latem ubiegłego roku Ambassador21, Le Moderniste i Project Pitchfork z powodów zdrowotnych i związanych z nieprzewidzianymi logistycznymi komplikacjami, musiały odwołać swoje występy, ich zastępcy nieomal od razu zajęli miejsca w szeregu i nikt nie miał powodu do narzekań. ESA, Architect i VNV Nation dostarczyli rozrywki na najwyższym poziomie. Zamykający cały weekend set Ronana Harrisa i Marka Jacksona z VNV, był nieomal jak powrót artystów do matczynego portu, wypełniony wspomnieniami i rozmowa z fanami i zagrany w duchu transcendentnej muzycznej jedności.
"Jestem za stary, żeby spać pod namiotem"
Powiedział mi jeden ze współuczestników, zaprzyjaźniony podczas imprezy. I trudno się z tym nie zgodzić, nawet jeśli wydaje się to zabawne. Festiwal odbywa się w sercu Uniwersytetu Bradford i chociaż idea tłumów okopujących studenckie hale może być początkowo trudna do wyobrażenia, tanie zakwaterowanie składające się z murowanych ścian, sufitu i prywatności jest dostępne tuż za przysłowiowym rogiem. Po nocy wypełnionej nie zawsze bezalkoholowymi trunkami i intensywną dawką muzyki, komfort łóżka jest na wagę złota.
By dowiedzieć się więcej o festiwalu, akomodacji, biletach i otrzymać aktualny line-up wystarczy zajrzeć na stronę festiwalu www.infestuk.com