Lagrima Negra - The Flower of my Loneliness
Czytano: 2478 razy
63%
Dobra płyta gotho-polo, ayaay!
A teraz na serio.
Najnowsza propozycja formacji Lagrima Negra – The Flower of my Loneliness to zbiór dynamicznych, tanecznych kawałków, które mogą się spodobać wielbicielom niezobowiązującej, lekkiej, aczkolwiek wciąż mroczno-dekadenckiej muzyki.
W czym przejawia się "mrok", chociaż klimat, w jakim utrzymany jest krążek, wcale nie musi się tak kojarzyć? Oczywiście w warstwie szeroko pojętego wokalu. Zarówno teksty, jak i sposób śpiewania nie budzą wątpliwości, że bywalcy koncertów kapeli lub imprez, na których rozbrzmiewa ich muzyka raczej nie tlenią włosów, nie stawiają na żel, nie chodzą do solarium i nie przyodziewają białych kozaczków za kolanko.
Płyta jest raczej monotonna, ale ma MOC. Potężną dawkę energetycznych brzmień, zbudowanych konsekwentnie i wielowarstwowo. Co najważniejsze, muzyka jest zaskakująco melodyjna i wykorzystuje naturalne instrumenty, na przykład fortepian – symbolicznie, ale zawsze (np. pozycje 1, 2).
Mimo iż klimat nie zmienia się ani o jotę, nie da się odetchnąć nawet na chwilę – wśród wszystkich zaproponowanych pozycji znajdują się perełki, które szczególnie zapadają w pamięć. Tak jest chociażby z The dramatic scene – łagodny wstęp, melodyjny wokal, dopiero później ostrzejsze elektro. I tanecznie, jak na większości. Dalej mamy You don't look good - oszczędne w tekście, dojrzałe muzycznie. Z kolei Dark energy to niespodziewane, zdecydowane przyspieszenie tempa względem pozostałych pozycji, z przemyconym momentami rytmem marszowym. Exu caveira jest suche, ale ma swój urok.
Na zakończenie mamy niezwykle pocieszny utwór My gothic girl. Dlaczego używam tak, mogłoby się wydawać, deprecjonującego słowa? Wystarczy posłuchać. Melodyjka na organach, wyjątkowo zrozumiały tekst z przeniesionymi akcentami w mowie i powtórzeniami... Może wydawać się pastiszem na trendy popkultury. Wszystkie warstwy muzyczne są w tym samym rytmie i perkusja rodem z Billie Jean Michaela Jacksona... Nikt mi nie powie, że ten utwór został napisany z powagą godną gotha w depresji.
Podsumowując – płyta dobra na niezobowiązujące imprezy, podczas których napój chmielowy leje się złotą strugą prosto w gardło, tak dla kurażu. Potem się ubezpiecza parkiet, obowiązkowo! Taka muzyka też jest potrzebna. Nie każdy musi zostać na stałe wpisany w historię muzyki alternatywnej. Czasem po prostu chodzi o luz.
Tracklista:
01. Life is a storm
02. The flower of my loneliness
03. Obliterate my fate (remix)
04. I'm the dark sun
05. Fight'em
06. Alone
07. Morbid and romantic
08. Dark passion
09. The dramatic scene
10. You don't look good
11. Universal human
12. Dark energy
13. Goth clubber
14. The sound of a synth
15. Exu caveira (version)
16. My gothic girl
A teraz na serio.
Najnowsza propozycja formacji Lagrima Negra – The Flower of my Loneliness to zbiór dynamicznych, tanecznych kawałków, które mogą się spodobać wielbicielom niezobowiązującej, lekkiej, aczkolwiek wciąż mroczno-dekadenckiej muzyki.
W czym przejawia się "mrok", chociaż klimat, w jakim utrzymany jest krążek, wcale nie musi się tak kojarzyć? Oczywiście w warstwie szeroko pojętego wokalu. Zarówno teksty, jak i sposób śpiewania nie budzą wątpliwości, że bywalcy koncertów kapeli lub imprez, na których rozbrzmiewa ich muzyka raczej nie tlenią włosów, nie stawiają na żel, nie chodzą do solarium i nie przyodziewają białych kozaczków za kolanko.
Płyta jest raczej monotonna, ale ma MOC. Potężną dawkę energetycznych brzmień, zbudowanych konsekwentnie i wielowarstwowo. Co najważniejsze, muzyka jest zaskakująco melodyjna i wykorzystuje naturalne instrumenty, na przykład fortepian – symbolicznie, ale zawsze (np. pozycje 1, 2).
Mimo iż klimat nie zmienia się ani o jotę, nie da się odetchnąć nawet na chwilę – wśród wszystkich zaproponowanych pozycji znajdują się perełki, które szczególnie zapadają w pamięć. Tak jest chociażby z The dramatic scene – łagodny wstęp, melodyjny wokal, dopiero później ostrzejsze elektro. I tanecznie, jak na większości. Dalej mamy You don't look good - oszczędne w tekście, dojrzałe muzycznie. Z kolei Dark energy to niespodziewane, zdecydowane przyspieszenie tempa względem pozostałych pozycji, z przemyconym momentami rytmem marszowym. Exu caveira jest suche, ale ma swój urok.
Na zakończenie mamy niezwykle pocieszny utwór My gothic girl. Dlaczego używam tak, mogłoby się wydawać, deprecjonującego słowa? Wystarczy posłuchać. Melodyjka na organach, wyjątkowo zrozumiały tekst z przeniesionymi akcentami w mowie i powtórzeniami... Może wydawać się pastiszem na trendy popkultury. Wszystkie warstwy muzyczne są w tym samym rytmie i perkusja rodem z Billie Jean Michaela Jacksona... Nikt mi nie powie, że ten utwór został napisany z powagą godną gotha w depresji.
Podsumowując – płyta dobra na niezobowiązujące imprezy, podczas których napój chmielowy leje się złotą strugą prosto w gardło, tak dla kurażu. Potem się ubezpiecza parkiet, obowiązkowo! Taka muzyka też jest potrzebna. Nie każdy musi zostać na stałe wpisany w historię muzyki alternatywnej. Czasem po prostu chodzi o luz.
Tracklista:
01. Life is a storm
02. The flower of my loneliness
03. Obliterate my fate (remix)
04. I'm the dark sun
05. Fight'em
06. Alone
07. Morbid and romantic
08. Dark passion
09. The dramatic scene
10. You don't look good
11. Universal human
12. Dark energy
13. Goth clubber
14. The sound of a synth
15. Exu caveira (version)
16. My gothic girl