L'Effet C'Est Moi – Il Sole a Mezzanotte
Czytano: 3464 razy
90%
Jeśli ktoś ma ochotę zaznajomić się z twórczością L'Effet C'Est Moi trafi na przedziwne określenie muzyki, w której konwencji tworzy Emanuele Buresta – martial symphonic. Wszelkie próby przetłumaczenia i połączenia pojęć "wojenny" i "symfoniczny" rodzą konsternację. Wierzę jednak, że każdy czuje, o co chodzi.
Co najdziwniejsze, dotąd niespotykana konwencja znajduje dobre i solidne wykonanie. Twórca projektu L'Effet C'Est Moi konsekwentnie trzyma się obranego kierunku, co więcej! Buduje go poprzez zastosowanie wachlarza środków wykonawczych. I to wszystko robi sam jeden? Aż trudno uwierzyć.
W porównaniu z poprzednimi dokonaniami Emanuele Buresty pozycja Il Sole a Mezzanotte wydaje się zdecydowanie dojrzalsza. Rezygnuje z rozszalałego patosu uzyskiwanego z syntetycznych brzmień na rzecz zdecydowanie głębszego klimatu, na przykład zamiast surowych rytmów – plamy brzmieniowe. Tym niemniej po martial symphonic można spodziewać się wielu marszów i tu również nie będziemy zawiedzeni.
Płyta rozpoczyna się brzmieniem syntetycznych organów i partią wokalu (dla ciekawych: w klasycznym stylu sprechgesang), stawiającymi przed oczyma zamek Drakuli wraz z lokatorami. Druga pozycja przenosi nas w średniowieczne hale królów, zabawianych przez błaznów i wędrownych truwerów. Mocna, sucha linia bębna i czyste gitary, partie chóralne unisono dają wrażenie prawdziwości lub chociażby bardzo wiernego stylizowania na muzykę dawną.
Pozycja trzecia jest podobna charakterem, tym razem jednak bez damskich partii wokalnych, za to z dołączoną gitarą elektryczną i fortepianem. Jedyne, co psuje odbiór dotychczasowych wrażeń to powoli zaczynające się syntetyczne skrzypce – nie ma w historii muzyki elektronicznej gorszego brzmienia. Ale cóż, nie każdy musi być multiinstrumentalistą, wszak liczy się pomysł i efekt.
Czwarta propozycja na płycie, La danza del fuochi, stanowi kwintesencję tego, co Buresta wykorzystuje w całej swej twórczości – klimat, plamy dźwiękowe, temacik przewodni na flecie (oczywiście syntetycznym), marszowe rytmy na trzech osobnych instrumentach, które zmieniają swój charakter w sposób uporządkowany i spójny, walking basówki...
Fors fortuna jest zdecydowanie szybsza, zwracają uwagę wykorzystane odgłosy tłumu w tle, sprechgesang, chóry i harfa! Przepięknie wykorzystana harfa, doskonałe połączenie z wszechobecnym fortepianem. Jest energia i piękno, tak trzymać!
Szósta propozycja zaczyna się doskonale znaną wszystkim melodyjką pozytywki, w połączeniu z pozbawionym klasycznej harmonii współbrzmieniem dźwięków tworzy baaardzo psychodeliczny efekt... Ten zabieg pozwala niepostrzeżenie wślizgnąć się w siódmą pozycję na płycie, Striges. Znów mamy psychodelę, tym razem z partią wokalu – złowieszczym szeptem wspieranym przez łagodną partię organów, w tle odgłosy burzy. Mówiłam, że Emanuele Buresta radzi sobie z klimatem?
Nadszedł czas na Il sole mezannotte, od którego tytuł wzięła płyta. Na wierzch wychodzi saksofon, pod spodem znane nam już zabiegi "średniowieczne" – szybkie, czyste gitary, rytmy jak zwykle szybkie i marszowe. Tym razem jednak więcej syntetycznych smyczków, chociaż w tym utworze aż tak nie rażą po uszach. Wokal w znanym już z wcześniejszych pozycji stylu, całość – budowana konsekwentnie, parta po partii, warstwa po warstwie. Jest energia i moc – nic dziwnego, że twórca wybrał akurat tę pozycję jako reprezentującą.
Jeśli chodzi o teksty – przyznam, że znajomość terminologii muzycznej nie bardzo pomaga w ogarnięciu całości tekstu po włosku, ale patrząc na całokształt można się spodziewać, że i teksty trzymają poziom.
Pozostałe trzy pozycje są wierne obranej przez twórcę ścieżce muzycznej – nie musi zaskakiwać nas nowościami, bo wprowadziłby chaos... Za to zamknięcie jest już potężne i nieco patetyczne, ale na "do widzenia" to całkiem niezły pomysł.
Podsumowując – płyta przepełniona bardzo dobrą, przemyślaną, inteligentną muzyką. Nie jest banalnie, nie jest wtórnie... Czy można byłoby dobrze się bawić na koncercie? Jak najbardziej, chociaż może bez szalonego pogo i imprezy do białego rana. Polecam wszystkim, którzy szukają nowości i lubią klimaty militarne w niecodziennych aranżacjach- to naprawdę działa!
Tracklista:
01. Carmen Saliare- Vesrvs Ianvli
02. E Doman E San Giovanni
03. La Porta Degli Uomini- Ianva Inferni
04. La Danza Dei Fuochi
05. Fors Fortuna
06. Artemisia
07. Striges
08. Il Sole A Mezzanotte
09. Sol Indiges – L'antico Sole Risplende Ancora
10. Lunae, Thymiama Aromata
11. Ianvs Axis Mvndi
Inne artykuły:
Co najdziwniejsze, dotąd niespotykana konwencja znajduje dobre i solidne wykonanie. Twórca projektu L'Effet C'Est Moi konsekwentnie trzyma się obranego kierunku, co więcej! Buduje go poprzez zastosowanie wachlarza środków wykonawczych. I to wszystko robi sam jeden? Aż trudno uwierzyć.
W porównaniu z poprzednimi dokonaniami Emanuele Buresty pozycja Il Sole a Mezzanotte wydaje się zdecydowanie dojrzalsza. Rezygnuje z rozszalałego patosu uzyskiwanego z syntetycznych brzmień na rzecz zdecydowanie głębszego klimatu, na przykład zamiast surowych rytmów – plamy brzmieniowe. Tym niemniej po martial symphonic można spodziewać się wielu marszów i tu również nie będziemy zawiedzeni.
Płyta rozpoczyna się brzmieniem syntetycznych organów i partią wokalu (dla ciekawych: w klasycznym stylu sprechgesang), stawiającymi przed oczyma zamek Drakuli wraz z lokatorami. Druga pozycja przenosi nas w średniowieczne hale królów, zabawianych przez błaznów i wędrownych truwerów. Mocna, sucha linia bębna i czyste gitary, partie chóralne unisono dają wrażenie prawdziwości lub chociażby bardzo wiernego stylizowania na muzykę dawną.
Pozycja trzecia jest podobna charakterem, tym razem jednak bez damskich partii wokalnych, za to z dołączoną gitarą elektryczną i fortepianem. Jedyne, co psuje odbiór dotychczasowych wrażeń to powoli zaczynające się syntetyczne skrzypce – nie ma w historii muzyki elektronicznej gorszego brzmienia. Ale cóż, nie każdy musi być multiinstrumentalistą, wszak liczy się pomysł i efekt.
Czwarta propozycja na płycie, La danza del fuochi, stanowi kwintesencję tego, co Buresta wykorzystuje w całej swej twórczości – klimat, plamy dźwiękowe, temacik przewodni na flecie (oczywiście syntetycznym), marszowe rytmy na trzech osobnych instrumentach, które zmieniają swój charakter w sposób uporządkowany i spójny, walking basówki...
Fors fortuna jest zdecydowanie szybsza, zwracają uwagę wykorzystane odgłosy tłumu w tle, sprechgesang, chóry i harfa! Przepięknie wykorzystana harfa, doskonałe połączenie z wszechobecnym fortepianem. Jest energia i piękno, tak trzymać!
Szósta propozycja zaczyna się doskonale znaną wszystkim melodyjką pozytywki, w połączeniu z pozbawionym klasycznej harmonii współbrzmieniem dźwięków tworzy baaardzo psychodeliczny efekt... Ten zabieg pozwala niepostrzeżenie wślizgnąć się w siódmą pozycję na płycie, Striges. Znów mamy psychodelę, tym razem z partią wokalu – złowieszczym szeptem wspieranym przez łagodną partię organów, w tle odgłosy burzy. Mówiłam, że Emanuele Buresta radzi sobie z klimatem?
Nadszedł czas na Il sole mezannotte, od którego tytuł wzięła płyta. Na wierzch wychodzi saksofon, pod spodem znane nam już zabiegi "średniowieczne" – szybkie, czyste gitary, rytmy jak zwykle szybkie i marszowe. Tym razem jednak więcej syntetycznych smyczków, chociaż w tym utworze aż tak nie rażą po uszach. Wokal w znanym już z wcześniejszych pozycji stylu, całość – budowana konsekwentnie, parta po partii, warstwa po warstwie. Jest energia i moc – nic dziwnego, że twórca wybrał akurat tę pozycję jako reprezentującą.
Jeśli chodzi o teksty – przyznam, że znajomość terminologii muzycznej nie bardzo pomaga w ogarnięciu całości tekstu po włosku, ale patrząc na całokształt można się spodziewać, że i teksty trzymają poziom.
Pozostałe trzy pozycje są wierne obranej przez twórcę ścieżce muzycznej – nie musi zaskakiwać nas nowościami, bo wprowadziłby chaos... Za to zamknięcie jest już potężne i nieco patetyczne, ale na "do widzenia" to całkiem niezły pomysł.
Podsumowując – płyta przepełniona bardzo dobrą, przemyślaną, inteligentną muzyką. Nie jest banalnie, nie jest wtórnie... Czy można byłoby dobrze się bawić na koncercie? Jak najbardziej, chociaż może bez szalonego pogo i imprezy do białego rana. Polecam wszystkim, którzy szukają nowości i lubią klimaty militarne w niecodziennych aranżacjach- to naprawdę działa!
Tracklista:
01. Carmen Saliare- Vesrvs Ianvli
02. E Doman E San Giovanni
03. La Porta Degli Uomini- Ianva Inferni
04. La Danza Dei Fuochi
05. Fors Fortuna
06. Artemisia
07. Striges
08. Il Sole A Mezzanotte
09. Sol Indiges – L'antico Sole Risplende Ancora
10. Lunae, Thymiama Aromata
11. Ianvs Axis Mvndi
Inne artykuły:
- L'Effet C'est Moi - Tomber En Heros - 2011-01-03 (Recenzje muzyki)