Mammoth Ulthana
Czytano: 2202 razy
90%
Mówią, że nie należy oceniać książki po okładce, i niech skonam mają rację. Tym razem naciąłem się na Mammoth Ulthani’ie, której profesjonalnie przygotowany debiutancki album umieszczony został w digipacku okraszonym klimatyczną grafiką oraz wkładką z wyjaśniającą muzyczny zamysł autorów (szamani i te sprawy), przez co spodziewałem się, co tu dużo ukrywać, ambientu tribalowego, jeśli nie rytualnego. Jak łatwo się domyślić, byłem w błędzie, ale nie tak znowu dużym, bo o ile tribala tu niewiele, to jednak jest to ambient pełną gębą.
Po ilości rożnego rodzaju muzycznych wypełniaczy i ‘przeszkadzajek’, bliżej debiutowi panów Doroszenko i Kołackiego do tzw. dźwięków organicznych, przywodzących na myśl dokonania Hristo Gospodinova tudzież Tetsu Inoue. Różnica polega na tym, że w przypadku Mammoth - Ulthany mamy do czynienia z ‘żywymi’ instrumentami, co dodaje akustycznego smaczku produkcji. Orientalne gongi, etniczne bębny, różnego rodzaju piszczałki czy grzechotki, to robota Rafała Kołackiego, świetnie uzupełniająca elektroniczne podkłady i tła Jacka Doroszenki. Kojarzy mi się ta muzyka z filmem ‘Stalker’(reż. Andrei Tarkovsky), gdzie w jednej ze scen powoli przesuwająca się kamera przedstawiała szereg przypadkowych przedmiotów, czemu towarzyszyła muzyka z niemal równie przypadkowymi dźwiękami. I choć zapewne duet M-U pomysł na swoją muzykę miał, efekt wydaje się być właśnie kolekcją losowych dźwięków, które w jakiś sposób współgrają ze sobą, tworząc nieco chaotyczną całość. Miejscami jest bardzo nastrojowo (‘Mine’, ‘Interludium’), niekiedy tajemniczo (‘Ballade’), a bywa też tak, że nie wiadomo, czego się spodziewać (‘Impromptu’, ‘Path’). I to jest chyba to, co najbardziej przyciąga w muzyce M-U – nieprzewidywalność. Można słuchać albumu wielokrotnie, i za każdym razem odkrywać jakiś nowy element, jakiś nowy dźwięk, który poprzednim razem nam umknął, ale teraz jest wyraźny jak nigdy przedtem.
Dodatkowo, przy stosunkowo długim czasie trwania albumu, 67 minut, wyszukiwanie wcześniej niesłyszanych zgrzytów, pisków czy dzwoneczków staje się dodatkową atrakcją. Jeśli połączyć to z powyższą charakterystyką utworów to na dobrą sprawę trudno się zorientować, kiedy się album skończył a kiedy zaczął ponownie, (jeśli oczywiście słuchamy na loopie). Wada czy zaleta? Pozostawiam do oceny indywidualnej.
Udany debiut, nie powiem. Jedyny minus jest diablo subiektywny, jako że to, ile trwa album i jaki ma charakter niekoniecznie musi każdemu przypasować. Jak dla mnie warto się zapoznać i odkrywać muzykę Mammoth - Ulthana na nowo za każdym przesłuchaniem, bo i rzadka to cecha a i słuchać jest czego.
Tracklista:
01. Prelude
02. Ballade
03. Impromptu
04. Mine
05. Interludium
06. Hybrid
07. Path
08. Nocturne
Po ilości rożnego rodzaju muzycznych wypełniaczy i ‘przeszkadzajek’, bliżej debiutowi panów Doroszenko i Kołackiego do tzw. dźwięków organicznych, przywodzących na myśl dokonania Hristo Gospodinova tudzież Tetsu Inoue. Różnica polega na tym, że w przypadku Mammoth - Ulthany mamy do czynienia z ‘żywymi’ instrumentami, co dodaje akustycznego smaczku produkcji. Orientalne gongi, etniczne bębny, różnego rodzaju piszczałki czy grzechotki, to robota Rafała Kołackiego, świetnie uzupełniająca elektroniczne podkłady i tła Jacka Doroszenki. Kojarzy mi się ta muzyka z filmem ‘Stalker’(reż. Andrei Tarkovsky), gdzie w jednej ze scen powoli przesuwająca się kamera przedstawiała szereg przypadkowych przedmiotów, czemu towarzyszyła muzyka z niemal równie przypadkowymi dźwiękami. I choć zapewne duet M-U pomysł na swoją muzykę miał, efekt wydaje się być właśnie kolekcją losowych dźwięków, które w jakiś sposób współgrają ze sobą, tworząc nieco chaotyczną całość. Miejscami jest bardzo nastrojowo (‘Mine’, ‘Interludium’), niekiedy tajemniczo (‘Ballade’), a bywa też tak, że nie wiadomo, czego się spodziewać (‘Impromptu’, ‘Path’). I to jest chyba to, co najbardziej przyciąga w muzyce M-U – nieprzewidywalność. Można słuchać albumu wielokrotnie, i za każdym razem odkrywać jakiś nowy element, jakiś nowy dźwięk, który poprzednim razem nam umknął, ale teraz jest wyraźny jak nigdy przedtem.
Dodatkowo, przy stosunkowo długim czasie trwania albumu, 67 minut, wyszukiwanie wcześniej niesłyszanych zgrzytów, pisków czy dzwoneczków staje się dodatkową atrakcją. Jeśli połączyć to z powyższą charakterystyką utworów to na dobrą sprawę trudno się zorientować, kiedy się album skończył a kiedy zaczął ponownie, (jeśli oczywiście słuchamy na loopie). Wada czy zaleta? Pozostawiam do oceny indywidualnej.
Udany debiut, nie powiem. Jedyny minus jest diablo subiektywny, jako że to, ile trwa album i jaki ma charakter niekoniecznie musi każdemu przypasować. Jak dla mnie warto się zapoznać i odkrywać muzykę Mammoth - Ulthana na nowo za każdym przesłuchaniem, bo i rzadka to cecha a i słuchać jest czego.
Tracklista:
01. Prelude
02. Ballade
03. Impromptu
04. Mine
05. Interludium
06. Hybrid
07. Path
08. Nocturne