Ministry - Relapse
Czytano: 2260 razy
70%
Gdy po raz pierwszy usłyszałem, że nowy materiał Ministry właśnie się nagrywa miałem mieszane uczucia, zwłaszcza iż pamiętałem wywiad z Al’em Jourgensenem dla polskiego Metal Hammera, w którym to stanowczo stwierdził, że ‘The Last Sucker’ jest jego ostatnim albumem z Ministry, po którym nagra jeszcze jeden album z Revolting Cocks i kończy karierę. Dodatkowo ewentualne spekulacje na temat powrotu (co w tamtym czasie było modne wśród wielu kapel) Al uciął mówiąc, że jeśli kiedykolwiek tak się stanie to będzie można powiedzieć o nim, że ‘leci w chuj’. No więc jak to jest z tym powrotem, panie Jourgensen? Leci pan w chuj czy nie? Po odsłuchaniu wcześniej wypuszczonych utworów ‘99%’ i ‘Double Tap’ bałem się iż będzie to prawda, bo bynajmniej nie powaliły mnie na łopatki. Jak jest w przypadku całego albumu? Odpowiedź poniżej.
Przede wszystkim zmieniła się siła napędowa Jourgensena, który to od czasów Bush’a seniora znajdował inspirację w krytyce administracji prezydenta USA, która to sięgnęła zenitu w przypadku jego syna, niejakiego George’a W., po objęciu przez niego ww. urzędu. Piękną bajką miało być zakończenie kariery wraz z końcem drugiej kadencji człowieka odpowiedzialnego za wojnę w Iraku, jednak jak już wiemy, Al nie usiedział na miejscu i końcem końców otrzymaliśmy ‘Relapse’. Tytuł odnosi się zapewne do problemów zdrowotnych Jourgensena, którym to ostatnimi czasy musiał stawić czoło (wieść niesie że lata niekontrolowanego chlańska i wpuszczania w kanał Bóg wie czego Al dorobił się większej ilości wrzodów niż palców u obu rąk). Liryki oscylują wokół tematów uzależnień właśnie (z dodatkiem kilku innych tematów jak choćby wyzysk panujący w biznesie muzycznym). Czy jednak tytuł jest proroczy? Okaże się podczas zbliżających się tras koncertowych (w tym występ w Polsce podczas Przystanku Woodstock).
Przechodząc do meritum, czyli muzyki mogę powiedzieć że jest...ok. ‘Jak to ‘ok’!?!’ zakrzyknie ktoś z tłumu, ‘Całe dwa akapity wstępu i muzyka jest tylko ‘ok’!?!’. Cóż, tak właśnie jest, Al i spółka nagrali album który hańby nie przynosi, ale też nie jest to ten sam poziom co ‘The Last Sucker’, który to album uważam za magnum opus kapeli. Jeśli natomiast celem Al’a było nagranie najszybszego albumu w dorobku, to z pewnością mu się to udało. Utwory rzadko kiedy zwalniają, a jeśli już to tylko po to żeby na powrót się rozpędzić. I tak przez niespełna 50 minut (jeśli liczyć utwór bonusowy). Nie widzę powodów dla których nie powinno to przypaść do gustu słuchaczom, sam podrygiwałem do części kawałków (szczególnie pierwszych trzech), jednak po pewnym czasie zacząłem również dostrzegać, że mimo iż utwory owszem mogą się podobać, jednak nie wywołują u mnie już takich emocji jak choćby te z ‘The Last Sucker’ czy z mojej ulubionej ‘Animositysominy’. Stawia to pod znakiem zapytania cel powrotu Ministry, który dla mnie na chwilę obecną oscyluje w okolicach stwierdzenia ‘Mamy trochę niezłego materiału, dorzucimy jeszcze kilka kawałków żeby wyszło dziesięć i wydamy nowy album’. Ostateczna ironia tkwi w samej konstrukcji utworów, które przy całej swojej agresywności i prędkości nie dały rady urwać mi głowy, na co po cichu liczyłem. Szkoda.
Podsumowując, tak, Al poleciał w chuj, ale tylko trochę, bo jak już zdążyłem stwierdzić, album poprawny jest, więc i podobać się może. Jedyną faktyczną pociechą wynikającą z powrotu Ministry jest równoczesny powrót na trasę, na której będzie można usłyszeć starsze utwory, no i nadzieja że jeszcze kiedyś Al coś nagra i tym razem moje cojones zostaną rozniesione w pył. Do tego czasu będę twierdził, że lepiej by było gdyby Al nie wskrzeszał tego trupa, bo mimo iż to stary znajomy, to trochę od niego daje i lepiej trzymać się na dystans.
Tracklista:
01. Ghouldiggers
02. Double Tap
03. FreeFall
04. Kleptocracy
05. United Forces
06. 99%
07. Relapse
08. Weekend Warrior
09. Git Up Get Out 'n Vote
10. Bloodlust
11. Relapse (Defibrillator Mix)
Przede wszystkim zmieniła się siła napędowa Jourgensena, który to od czasów Bush’a seniora znajdował inspirację w krytyce administracji prezydenta USA, która to sięgnęła zenitu w przypadku jego syna, niejakiego George’a W., po objęciu przez niego ww. urzędu. Piękną bajką miało być zakończenie kariery wraz z końcem drugiej kadencji człowieka odpowiedzialnego za wojnę w Iraku, jednak jak już wiemy, Al nie usiedział na miejscu i końcem końców otrzymaliśmy ‘Relapse’. Tytuł odnosi się zapewne do problemów zdrowotnych Jourgensena, którym to ostatnimi czasy musiał stawić czoło (wieść niesie że lata niekontrolowanego chlańska i wpuszczania w kanał Bóg wie czego Al dorobił się większej ilości wrzodów niż palców u obu rąk). Liryki oscylują wokół tematów uzależnień właśnie (z dodatkiem kilku innych tematów jak choćby wyzysk panujący w biznesie muzycznym). Czy jednak tytuł jest proroczy? Okaże się podczas zbliżających się tras koncertowych (w tym występ w Polsce podczas Przystanku Woodstock).
Przechodząc do meritum, czyli muzyki mogę powiedzieć że jest...ok. ‘Jak to ‘ok’!?!’ zakrzyknie ktoś z tłumu, ‘Całe dwa akapity wstępu i muzyka jest tylko ‘ok’!?!’. Cóż, tak właśnie jest, Al i spółka nagrali album który hańby nie przynosi, ale też nie jest to ten sam poziom co ‘The Last Sucker’, który to album uważam za magnum opus kapeli. Jeśli natomiast celem Al’a było nagranie najszybszego albumu w dorobku, to z pewnością mu się to udało. Utwory rzadko kiedy zwalniają, a jeśli już to tylko po to żeby na powrót się rozpędzić. I tak przez niespełna 50 minut (jeśli liczyć utwór bonusowy). Nie widzę powodów dla których nie powinno to przypaść do gustu słuchaczom, sam podrygiwałem do części kawałków (szczególnie pierwszych trzech), jednak po pewnym czasie zacząłem również dostrzegać, że mimo iż utwory owszem mogą się podobać, jednak nie wywołują u mnie już takich emocji jak choćby te z ‘The Last Sucker’ czy z mojej ulubionej ‘Animositysominy’. Stawia to pod znakiem zapytania cel powrotu Ministry, który dla mnie na chwilę obecną oscyluje w okolicach stwierdzenia ‘Mamy trochę niezłego materiału, dorzucimy jeszcze kilka kawałków żeby wyszło dziesięć i wydamy nowy album’. Ostateczna ironia tkwi w samej konstrukcji utworów, które przy całej swojej agresywności i prędkości nie dały rady urwać mi głowy, na co po cichu liczyłem. Szkoda.
Podsumowując, tak, Al poleciał w chuj, ale tylko trochę, bo jak już zdążyłem stwierdzić, album poprawny jest, więc i podobać się może. Jedyną faktyczną pociechą wynikającą z powrotu Ministry jest równoczesny powrót na trasę, na której będzie można usłyszeć starsze utwory, no i nadzieja że jeszcze kiedyś Al coś nagra i tym razem moje cojones zostaną rozniesione w pył. Do tego czasu będę twierdził, że lepiej by było gdyby Al nie wskrzeszał tego trupa, bo mimo iż to stary znajomy, to trochę od niego daje i lepiej trzymać się na dystans.
Tracklista:
01. Ghouldiggers
02. Double Tap
03. FreeFall
04. Kleptocracy
05. United Forces
06. 99%
07. Relapse
08. Weekend Warrior
09. Git Up Get Out 'n Vote
10. Bloodlust
11. Relapse (Defibrillator Mix)