Moi dix Mois - Reprise
Czytano: 2592 razy
85%
Poprzedni album Moi dix Mois, formacji prowadzonej przez Manę, legendę japońskiej sceny gotyckiej i visual kei, zatytułowany "D+SECT", ukazał się w grudniu 2010 roku, przynosząc znaczące zmiany stylistyczne w twórczości zespołu - kompozycje stały się bardziej rozbudowane oraz zyskały monumentalny, symfoniczny charakter. Niewiele osób spodziewało się jednak, że 8 miesięcy po premierze Mana ogłosi plany odnośnie kolejnego krążka - kompilacji złożonej z nagranych na nowo utworów wybranych przez fanów i pochodzących z dwóch pierwszych albumów oraz singli wydanych jeszcze, nim uformował się obecny skład. Oczekiwanie w końcu dobiegło końca - 11 lipca doczekaliśmy się albumu celebrującego dziesięciolecie działalności zespołu.
Począwszy od "Dixanadu", Mana regularnie wydawał zaaranżowane na nowo wersje wybranych utworów. Bywało różnie – często zyskiwały one zupełnie nowy wymiar (genialne "Last Temptation"), innym razem zostawały całkowicie pozbawione klimatu i atrakcyjności ("Perish" i "Forbidden", ktore ukazały się na singlu "Lamentful Miss"), tak więc niepokój był uzasadniony. W tym przypadku japoński artysta nie zawiódł, ale, mówiąc szczerze, nie spełnił też całkowicie moich oczekiwań.
W czym tkwi szkopuł? Wersje z "Reprise" są zdumiewająco podobne do oryginałów. Osobiście, spodziewałem się ingerencji w strukturę utworów, dodania nowych elementów. Nic takiego nie nastąpiło. Nie znaczy to, oczywiście, że to całkowicie niewłaściwe posunięcie. Brzmienie zostało pogłębione, nadano mu chóralny charakter przywodzący na myśl "D+SECT", jednocześnie wydaje się cięższe. To swoiste połączenie dawnych struktur z nowoczesnym brzmieniem pozwala na łatwe prześledzenie ewolucji, jaką przebyła muzyka projektu, w której od początku niejednokrotnie blackowy ciężar łączy się z delikatnym jak atłas gotykiem oraz charakterystycznymi klawiszami i chóralnością.
Płytę otwiera "En Lumière", intro, co ciekawe, brzmiące tak, jakby zostało wyjęte z ostatniego albumu Malice Mizer, "Bara no Seidou", moim zdaniem, największego dzieła, w którego powstawaniu brał udział słynny propagator stylu Gothic Lolita. W zasadzie, właśnie "Reprise" z wszystkich dokonań Moi dix Mois najbardziej zbliża się do tego kunsztu. Jednym z najjaśniejszych punktów jubileuszowego programu jest "Dialogue Symphonie", w której zmiany najlepiej się uwidaczniają. Nowa wersja poraża ilością emocji, które ze sobą niesie, również dzięki głosowi Setha, jakże innego od wokalu Juki posługującego się doskonale wyćwiczoną techniką, ale nieczęsto pozwalającego sobie na własne interpretacje. Seth dysponuje ciemną barwą zdecydowanie lepiej pasującą do mrocznego, romantycznego klimatu muzyki Many, perfekcyjnie zmienia intonację, przechodzi od szeptu do krzyku czy maniery klasycznej.
Jeśli chodzi o wybór utworów, dominują te, które pierwotnie znalazły się na "Dix Infernal". Gdyby tak zamiast "La dix croix" lub którejkolwiek z kompozycji z debiutu pojawił się "Mephisto Waltz" czy "Monophobia", byłbym w pełni uszczęśliwiony.
Jeszcze przed wydaniem albumu pojawiły się głosy (opierające się na doświadczeniach z występów formacji), że mamy do czynienia z nowym Moi dix Mois (i nie chodzi tu wcale o zmianę barwy włosów Many na niebieską). Czy wraz z jaśniejszym wizerunkiem zespół osiągnął jeszcze wyższy poziom?
Po opublikowanych na nowo z okazji jubileuszu wersjach trudno na to pytanie odpowiedzieć, a półtoraminutowe intro nie jest jeszcze wyznacznikiem powrotu do korzeni lidera. Niejakim tropem może być jednak to, na co fani czekali najbardziej - "Je l'aime", zupełnie nowa kompozycja, wisienka na tym uroczystym torcie, której przedsmak można było poznać po obejrzeniu zwiastunu albumu. W "Je l'aime" mamy wszystko, z czego zasłynęła formacja - ciężar, niesamowity klimat, piękno, które słowami "Viens avec moi" obiecuje wieczny Eden, dialog gitary z symfoniczną aranżacją poprzedzoną zmianą tempa. To przekrój przez dokonania Dziesięciu Miesięcy i ich twórcy z ostatnich dwunastu lat - od "Bara no Seidou" przez klawisze rodem z "Nocturnal Opera" oraz riff łudząco podobny do tych z "Beyond the Gate" i "Dixanadu" do symfonicznej aranżacji z ostatniego albumu. To zdecydowanie nowa jakość, ścieżka w ogrodzie róż prowadząca ku wschodowi słońca. Mana zawsze był mistrzem ukazywania za pomocą muzyki sprzecznych uczuć, przedstawiania dzięki niej tego, co nie wszyscy mogli wyczytać z jego tekstów.
Do tej pory wszystkie produkcje muzyka wydawane były pod szyldem Midi:Nette, jakiś czas temu nastąpiła jednak zmiana nazwy i oto "Reprise" jest pierwszym dzieckiem wytwórni Maglaia, która swe imię bierze od jednej z Charyt, greckich bogiń wdzięku i piękna, sygnalizując tym samym nowy etap. Jestem pewien, że przed Moi dix Mois jeszcze długa, świetlana blaskiem księżyca przyszłość. Jak podsumował sam Mana - "Half time evermore in the light for eternity".
Tracklista:
01. En Lumière
02. Dialogue Symphonie
03. front et baiser
04. Solitude
05. the Prophet
06. Invite to Immorality
07. Nocturnal Romance
08. Vestige
09. La dix croix
10. Secret longing
11. Pageant
12. Je l'aime
Począwszy od "Dixanadu", Mana regularnie wydawał zaaranżowane na nowo wersje wybranych utworów. Bywało różnie – często zyskiwały one zupełnie nowy wymiar (genialne "Last Temptation"), innym razem zostawały całkowicie pozbawione klimatu i atrakcyjności ("Perish" i "Forbidden", ktore ukazały się na singlu "Lamentful Miss"), tak więc niepokój był uzasadniony. W tym przypadku japoński artysta nie zawiódł, ale, mówiąc szczerze, nie spełnił też całkowicie moich oczekiwań.
W czym tkwi szkopuł? Wersje z "Reprise" są zdumiewająco podobne do oryginałów. Osobiście, spodziewałem się ingerencji w strukturę utworów, dodania nowych elementów. Nic takiego nie nastąpiło. Nie znaczy to, oczywiście, że to całkowicie niewłaściwe posunięcie. Brzmienie zostało pogłębione, nadano mu chóralny charakter przywodzący na myśl "D+SECT", jednocześnie wydaje się cięższe. To swoiste połączenie dawnych struktur z nowoczesnym brzmieniem pozwala na łatwe prześledzenie ewolucji, jaką przebyła muzyka projektu, w której od początku niejednokrotnie blackowy ciężar łączy się z delikatnym jak atłas gotykiem oraz charakterystycznymi klawiszami i chóralnością.
Płytę otwiera "En Lumière", intro, co ciekawe, brzmiące tak, jakby zostało wyjęte z ostatniego albumu Malice Mizer, "Bara no Seidou", moim zdaniem, największego dzieła, w którego powstawaniu brał udział słynny propagator stylu Gothic Lolita. W zasadzie, właśnie "Reprise" z wszystkich dokonań Moi dix Mois najbardziej zbliża się do tego kunsztu. Jednym z najjaśniejszych punktów jubileuszowego programu jest "Dialogue Symphonie", w której zmiany najlepiej się uwidaczniają. Nowa wersja poraża ilością emocji, które ze sobą niesie, również dzięki głosowi Setha, jakże innego od wokalu Juki posługującego się doskonale wyćwiczoną techniką, ale nieczęsto pozwalającego sobie na własne interpretacje. Seth dysponuje ciemną barwą zdecydowanie lepiej pasującą do mrocznego, romantycznego klimatu muzyki Many, perfekcyjnie zmienia intonację, przechodzi od szeptu do krzyku czy maniery klasycznej.
Jeśli chodzi o wybór utworów, dominują te, które pierwotnie znalazły się na "Dix Infernal". Gdyby tak zamiast "La dix croix" lub którejkolwiek z kompozycji z debiutu pojawił się "Mephisto Waltz" czy "Monophobia", byłbym w pełni uszczęśliwiony.
Jeszcze przed wydaniem albumu pojawiły się głosy (opierające się na doświadczeniach z występów formacji), że mamy do czynienia z nowym Moi dix Mois (i nie chodzi tu wcale o zmianę barwy włosów Many na niebieską). Czy wraz z jaśniejszym wizerunkiem zespół osiągnął jeszcze wyższy poziom?
Po opublikowanych na nowo z okazji jubileuszu wersjach trudno na to pytanie odpowiedzieć, a półtoraminutowe intro nie jest jeszcze wyznacznikiem powrotu do korzeni lidera. Niejakim tropem może być jednak to, na co fani czekali najbardziej - "Je l'aime", zupełnie nowa kompozycja, wisienka na tym uroczystym torcie, której przedsmak można było poznać po obejrzeniu zwiastunu albumu. W "Je l'aime" mamy wszystko, z czego zasłynęła formacja - ciężar, niesamowity klimat, piękno, które słowami "Viens avec moi" obiecuje wieczny Eden, dialog gitary z symfoniczną aranżacją poprzedzoną zmianą tempa. To przekrój przez dokonania Dziesięciu Miesięcy i ich twórcy z ostatnich dwunastu lat - od "Bara no Seidou" przez klawisze rodem z "Nocturnal Opera" oraz riff łudząco podobny do tych z "Beyond the Gate" i "Dixanadu" do symfonicznej aranżacji z ostatniego albumu. To zdecydowanie nowa jakość, ścieżka w ogrodzie róż prowadząca ku wschodowi słońca. Mana zawsze był mistrzem ukazywania za pomocą muzyki sprzecznych uczuć, przedstawiania dzięki niej tego, co nie wszyscy mogli wyczytać z jego tekstów.
Do tej pory wszystkie produkcje muzyka wydawane były pod szyldem Midi:Nette, jakiś czas temu nastąpiła jednak zmiana nazwy i oto "Reprise" jest pierwszym dzieckiem wytwórni Maglaia, która swe imię bierze od jednej z Charyt, greckich bogiń wdzięku i piękna, sygnalizując tym samym nowy etap. Jestem pewien, że przed Moi dix Mois jeszcze długa, świetlana blaskiem księżyca przyszłość. Jak podsumował sam Mana - "Half time evermore in the light for eternity".
Tracklista:
01. En Lumière
02. Dialogue Symphonie
03. front et baiser
04. Solitude
05. the Prophet
06. Invite to Immorality
07. Nocturnal Romance
08. Vestige
09. La dix croix
10. Secret longing
11. Pageant
12. Je l'aime