Orochi
Ośmio-rozgałęziony smok yamatano orochi siał w dawnych czasach postrach wśród mieszkańców Japonii. Jego oczy były "czerwone jak gotująca się krew", miał osiem łbów i osiem ogonów, a jego cielsko rozciągało się na osiem dolin. Każdego roku smok porywał piękną dziewicę, dopóki dzielny samuraj Susanoo nie pokonał bestii dzięki sprytowi, odwadze i sile. Duch samuraja stał się nieśmiertelny i wstąpił w czterech młodych samurajów, których imiona brzmią: Ushi-waka (potęga wiatru z doliny); Yuki-mura (gładzący pieszczotą motyla); Mitsu-hide (ten który nie śpi, pod osłoną nocy) i Genji-hotaru (syn błyskawicy).
W ten baśniowy sposób członkowie zespołu Orochi pragną wprowadzić słuchaczy w niezwykły klimat swojej twórczości łączącej alternatywnego rocka z tradycyjnymi elementami kultury japońskiej.
Pewnego marcowego wieczora czterech samurajów pojawiło się w odległym europejskim kraju, we wrocławskim klubie Liverpool w ramach trasy promującej ich najnowszy album "Soul of Pray".
Nie do końca wiedziałam, czego spodziewać się przychodząc na koncert zespołu grającego tak zwanego samurajskiego rocka-nurt o którym wiedziałam bardzo niewiele, żeby nie powiedzieć prawie nic. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że japońscy muzycy mają w Polsce swoich fanów. Pod sceną zgromadziła się spora grupa młodych ludzi. Choć prawdopodobnie większość z nich nie mogłaby jeszcze kupić w klubie piwa, ich oryginalny i przyciągający uwagę wygląd nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że nie znaleźli się tutaj przypadkiem. Niektórzy prezentowali się nieomal równie malowniczo jak ich idole.
Wejściu artystów na sceną towarzyszyła entuzjastyczna reakcja publiczności. Natężenie pisku fanek jednoznacznie pozwoliło stwierdzić, który z samurajów jest frontmanem kapeli. Ushi-waka -wokalista wyłonił się z backstage’u w pięknym biało złotym kimono. Wszyscy młodzi samuraje prezentowali się niezwykle barwnie i egzotycznie w nastroszonych fryzurach w tęczowych kolorach i w strojach nawiązujących do tradycyjnych ubiorów z kraju kwitnącej wiśni, oraz w makijażu scenicznym, z powodu którego można było mieć na pierwszy rzut oka wątpliwości, czy aby na pewno mamy do czynienia z zespołem składającym się z czterech chłopców.
Już dla samego widoku warto było się pofatygować. Jak się jednak po chwili okazało, również muzyka grana przez skośnookich artystów zasługuje na zainteresowanie. Orochi zagrało około dwugodzinny koncert na całkiem równym poziomie, bez dających się zauważyć potknięć. Większość kawałków które zaprezentowała kapela, stanowiły interesującą mieszankę ostrego gitarowego grania z etnicznym brzmieniem fletu i płynnie wplecionymi ludowymi japońskimi melodiami. Piosenki, które można usłyszeć na krążku "Soul of Pray", w wersji koncertowej zabrzmiały chyba lepiej niż na płycie dzięki lepszemu wyeksponowaniu dynamicznej perkusji. Rock śpiewany po japońsku brzmi naprawdę niezwykle, zwłaszcza gdy część partii wykonywana jest głosem przypominającym metalcore-owy scream, a część wysokim czystym wokalem o wyjątkowo egzotycznej barwie.
Pomimo bariery językowej wokaliście udało się nawiązać kontakt z publicznością. Pozostali członkowie kapeli byli znacznie mniej komunikatywni, lecz nadrabiali uśmiechem i baśniowym wyglądem. Zespół przyjechał na występ wyposażony w pomoce naukowe. Zdając sobie zapewne sprawę ze znikomej znajomości języka japońskiego wśród europejczyków, a jednocześnie chcąc zaangażować publiczność do wspólnej zabawy, refreny kilku kawałków rozpisano fonetycznie na kartkach papieru. Po krótkiej lekcji japońskiego fani mogli swobodnie śpiewać ulubione piosenki wraz ze swoimi idolami.
Występ wprawdzie nie powalił mnie na kolana, stanowił jednak bardzo przyjemne doświadczenie muzyczne. Żywe, wpadające w ucho piosenki, wykonane całkiem profesjonalnie i z rockowym pazurem. Wizualna strona występów Orochi, ich oryginalna stylizacja i egzotyczny wygląd jest niewątpliwie mocną stroną zespołu. Należy jednak przyznać, że potrafią zainteresować również swoją twórczością.
W ten baśniowy sposób członkowie zespołu Orochi pragną wprowadzić słuchaczy w niezwykły klimat swojej twórczości łączącej alternatywnego rocka z tradycyjnymi elementami kultury japońskiej.
Pewnego marcowego wieczora czterech samurajów pojawiło się w odległym europejskim kraju, we wrocławskim klubie Liverpool w ramach trasy promującej ich najnowszy album "Soul of Pray".
Nie do końca wiedziałam, czego spodziewać się przychodząc na koncert zespołu grającego tak zwanego samurajskiego rocka-nurt o którym wiedziałam bardzo niewiele, żeby nie powiedzieć prawie nic. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że japońscy muzycy mają w Polsce swoich fanów. Pod sceną zgromadziła się spora grupa młodych ludzi. Choć prawdopodobnie większość z nich nie mogłaby jeszcze kupić w klubie piwa, ich oryginalny i przyciągający uwagę wygląd nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że nie znaleźli się tutaj przypadkiem. Niektórzy prezentowali się nieomal równie malowniczo jak ich idole.
Wejściu artystów na sceną towarzyszyła entuzjastyczna reakcja publiczności. Natężenie pisku fanek jednoznacznie pozwoliło stwierdzić, który z samurajów jest frontmanem kapeli. Ushi-waka -wokalista wyłonił się z backstage’u w pięknym biało złotym kimono. Wszyscy młodzi samuraje prezentowali się niezwykle barwnie i egzotycznie w nastroszonych fryzurach w tęczowych kolorach i w strojach nawiązujących do tradycyjnych ubiorów z kraju kwitnącej wiśni, oraz w makijażu scenicznym, z powodu którego można było mieć na pierwszy rzut oka wątpliwości, czy aby na pewno mamy do czynienia z zespołem składającym się z czterech chłopców.
Już dla samego widoku warto było się pofatygować. Jak się jednak po chwili okazało, również muzyka grana przez skośnookich artystów zasługuje na zainteresowanie. Orochi zagrało około dwugodzinny koncert na całkiem równym poziomie, bez dających się zauważyć potknięć. Większość kawałków które zaprezentowała kapela, stanowiły interesującą mieszankę ostrego gitarowego grania z etnicznym brzmieniem fletu i płynnie wplecionymi ludowymi japońskimi melodiami. Piosenki, które można usłyszeć na krążku "Soul of Pray", w wersji koncertowej zabrzmiały chyba lepiej niż na płycie dzięki lepszemu wyeksponowaniu dynamicznej perkusji. Rock śpiewany po japońsku brzmi naprawdę niezwykle, zwłaszcza gdy część partii wykonywana jest głosem przypominającym metalcore-owy scream, a część wysokim czystym wokalem o wyjątkowo egzotycznej barwie.
Pomimo bariery językowej wokaliście udało się nawiązać kontakt z publicznością. Pozostali członkowie kapeli byli znacznie mniej komunikatywni, lecz nadrabiali uśmiechem i baśniowym wyglądem. Zespół przyjechał na występ wyposażony w pomoce naukowe. Zdając sobie zapewne sprawę ze znikomej znajomości języka japońskiego wśród europejczyków, a jednocześnie chcąc zaangażować publiczność do wspólnej zabawy, refreny kilku kawałków rozpisano fonetycznie na kartkach papieru. Po krótkiej lekcji japońskiego fani mogli swobodnie śpiewać ulubione piosenki wraz ze swoimi idolami.
Występ wprawdzie nie powalił mnie na kolana, stanowił jednak bardzo przyjemne doświadczenie muzyczne. Żywe, wpadające w ucho piosenki, wykonane całkiem profesjonalnie i z rockowym pazurem. Wizualna strona występów Orochi, ich oryginalna stylizacja i egzotyczny wygląd jest niewątpliwie mocną stroną zespołu. Należy jednak przyznać, że potrafią zainteresować również swoją twórczością.