SIN DNA - Afterlife
Czytano: 3079 razy
50%
Nie jest to płyta z kategorii najlepszych, jakie dane mi było słyszeć. Myślę, że nawet trudno byłoby ją zaklasyfikować jako dobrą. Nie znaczy to, że jest zła i słaba. Myślę, że określenie przeciętna pasowałoby najlepiej. Ale może zacznijmy od początku.
Tym, co sprawiło, że zainteresowałem się albumem, jest okładka. Rzadko ostatnimi czasy zwracam uwagę na okładki, ale tutaj coś mnie przyciągnęło, trudno powiedzieć co to konkretnie było. Jak się później okazało, rzeczona okładka jest chyba najmocniejszym elementem tej płyty. A co przynosi nam zawartość samego CD? 11 utworów, z czego prawie połowa to remixy. Czy macie czasami tak, że już pierwszy utwór mniej więcej ustala wasze nastawienie względem reszty materiału? Ja staram się z recenzenckiego obowiązku unikać takiego odbierania płyt, co nie zmienia faktu, że uważam, że pierwszy numer powinien być takim przysłowiowym "kopem w szczękę", zachęcającym do zagłębienia się w resztę albumu. Tutaj niestety tego nie ma. Już po pierwszym utworze miałem ochotę wyłączyć odtwarzanie, mając mniej więcej wyrobione zdanie na temat reszty zawartości. Nie mogłem jednak tego zrobić, poza tym cały czas miałem nadzieję, że jednak znajdzie się coś ciekawego, co zmieni moje podejście. No i niestety się nie doczekałem. Niby mamy tutaj intensywny bit, niby są harshowe wokale (które kompletnie mnie nie przekonują, a nawet drażnią w tym wypadku, mimo że nie są jakoś specjalnie złe). Coś jednak sprawia, że ten album jest po prostu, jak już wspominałem, przeciętny. Bity nie porywają, nie ma w tym czegoś, co by zachwyciło, co by sprawiło, że człowiek ma ochotę wybiec na parkiet. Początkowo myślałem, że może ze mną jest coś nie tak, ale zapuściłem sobie dla porównania starsze nagrania Combichrist, czy nawet recenzowane przeze mnie Eden Synthetic Corps, i tamte albumy dalej mają to "coś". Czyli jednak to nie moje znużenie harsh electro, tylko po prostu fakt, że ten album nie ma tego przysłowiowego "powera". Owszem, są to debiutanci, ale nie przeszkadza to w stworzeniu ciekawego albumu, co pokazało ESC debiutanckim "Matte". Tutaj natomiast mamy nudę przyobleczoną w ciężki bit.
Być może znajdą się osoby, którym ów materiał przypadnie do gustu. Ja jednak muszę stwierdzić po raz kolejny: NUDA. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wrócił do tej płyty.
Tracklista:
1. Afterlife
2. Now It's Dark
3. Afterlife (Fuck You Pay Me Mix)
4. No God
5. Wasted Passion
6. Plague Wielder
7. Afterlife (Sin Piedad Remix by Dulce Liquido)
8. Now It's Dark (Soman Remix)
9. Wasted Passion (Reaxion Guerrilla Remix)
10. No God (Dym Remix)
11. All Life Has Faded
Tym, co sprawiło, że zainteresowałem się albumem, jest okładka. Rzadko ostatnimi czasy zwracam uwagę na okładki, ale tutaj coś mnie przyciągnęło, trudno powiedzieć co to konkretnie było. Jak się później okazało, rzeczona okładka jest chyba najmocniejszym elementem tej płyty. A co przynosi nam zawartość samego CD? 11 utworów, z czego prawie połowa to remixy. Czy macie czasami tak, że już pierwszy utwór mniej więcej ustala wasze nastawienie względem reszty materiału? Ja staram się z recenzenckiego obowiązku unikać takiego odbierania płyt, co nie zmienia faktu, że uważam, że pierwszy numer powinien być takim przysłowiowym "kopem w szczękę", zachęcającym do zagłębienia się w resztę albumu. Tutaj niestety tego nie ma. Już po pierwszym utworze miałem ochotę wyłączyć odtwarzanie, mając mniej więcej wyrobione zdanie na temat reszty zawartości. Nie mogłem jednak tego zrobić, poza tym cały czas miałem nadzieję, że jednak znajdzie się coś ciekawego, co zmieni moje podejście. No i niestety się nie doczekałem. Niby mamy tutaj intensywny bit, niby są harshowe wokale (które kompletnie mnie nie przekonują, a nawet drażnią w tym wypadku, mimo że nie są jakoś specjalnie złe). Coś jednak sprawia, że ten album jest po prostu, jak już wspominałem, przeciętny. Bity nie porywają, nie ma w tym czegoś, co by zachwyciło, co by sprawiło, że człowiek ma ochotę wybiec na parkiet. Początkowo myślałem, że może ze mną jest coś nie tak, ale zapuściłem sobie dla porównania starsze nagrania Combichrist, czy nawet recenzowane przeze mnie Eden Synthetic Corps, i tamte albumy dalej mają to "coś". Czyli jednak to nie moje znużenie harsh electro, tylko po prostu fakt, że ten album nie ma tego przysłowiowego "powera". Owszem, są to debiutanci, ale nie przeszkadza to w stworzeniu ciekawego albumu, co pokazało ESC debiutanckim "Matte". Tutaj natomiast mamy nudę przyobleczoną w ciężki bit.
Być może znajdą się osoby, którym ów materiał przypadnie do gustu. Ja jednak muszę stwierdzić po raz kolejny: NUDA. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek wrócił do tej płyty.
Tracklista:
1. Afterlife
2. Now It's Dark
3. Afterlife (Fuck You Pay Me Mix)
4. No God
5. Wasted Passion
6. Plague Wielder
7. Afterlife (Sin Piedad Remix by Dulce Liquido)
8. Now It's Dark (Soman Remix)
9. Wasted Passion (Reaxion Guerrilla Remix)
10. No God (Dym Remix)
11. All Life Has Faded