The Three Blind Mice - Early Morning Scum
Czytano: 2992 razy
83%
Wszyscy znamy makabryczną brytyjską rymowankę o trzech ślepych myszkach i kucharce z rzeźnickim nożem, która pozbawia je ogonów. Włoscy The Three Blind Mice pokazują, że jednego na pewno im nie brakuje: wyostrzonego muzycznego słuchu, a to czyni "Early Morning Scum" jednym z lepszych rockowych debiutów ostatnich lat.
Wyczucie smaku pozwoliło muzykom na stworzenie chimerycznego, choć w pozytywnym sensie, albumu: zarówno w kwestii nastroju, jak i inspiracji. A te odnoszą się do złotych tradycji bluesa i rocka, które w połączeniu z silnymi post-punkowymi wpływami kreują specyficzną, surową ostrość. "Specyficzna" to zresztą najbardziej odpowiedni przymiotnik dla zawartości płyty. Szybko nasuwają się nieodparte skojarzenia z Quentinem Tarantino, który z wysokim prawdopodobieństwem z chęcią mógłby użyczyć trio głosu na ścieżce dźwiękowej jednego z następnych filmów.
To porównanie wzmacniają historie zawarte w oryginalnych tekstach i towarzyszący im czarny humor. Niesamowite, jak Włochom udało oddać się gorąco Dzikiego Zachodu w większości kompozycji (chociaż tak naprawdę nic w tym dziwnego, zważywszy na fakt, że najlepsze filmy o tej tematyce to spaghetti westerny). Skutecznie w tym celu zespół wykorzystuje organy, pojawiają się harmonijka ("Dust Devil", "Little Animals", "Jesus"), tamburyn ("Golden Spiral Kill", "Slow Motion"), ale największy udział mają w tym gitary z szerokim zastosowaniem efektu wah-wah. Bo choć można szukać porównań do dokonań Linka Wraya, najwięcej zespół wydaje się czerpać ze swamp rocka. Stąd ten ciężar nadawany przez brudną, niską gitarę. Stąd taneczna, pulsująca sekcja rytmiczna (rozkoszny bas w "Devastation Town"). Stąd surowość pierwotnie przynależna country. Stąd uwodzicielski niepokój i pewien rodzaj mroku.
"Early Morning Scum" rozpoczyna się ciężkim, dynamicznym "Asphalt Jungle" - utworem ostrym, a zarazem dość prostym. W łagodniejszym "Bug Under Glass" nie mamy już do czynienia ze ścianą gitarowych dźwięków, z tak potężną ekspresywnością, skupiono się natomiast na prawie gorączkowym, niezdrowym, ale przyciągającym klimacie, budowanym też przez organy. W materiale przeplatają się ze sobą porywające energiczne bomby i ballady, niektóre kompozycje oscylują na ich pograniczu, niemal zawsze jednak zespół pozostaje na wyżynach postmodernistycznego artyzmu.
Mamy dalej pełne napięcia, taneczne "Devastation Town", melancholijne "Dust Devil", w którym magiczny nastrój wywołuje harmonijka (prawie żywe wrażenie, że ciepły, suchy piasek prerii dostaje się do butów słuchacza), ironiczne, melodyjne "Three Storey Girl" z głębokim, hipnotyzującym basem oraz pięknymi gitarowymi solówkami (niezmiernie lubianymi przez grupę). Szczególnie warte uwagi pozostaje "Golden Spiral Kill", dzięki zastosowaniu "egzotycznej" perkusji i tamburynu oraz dzięki post-punkowemu narwaniu napawające przyjemnymi dreszczami niepokoju. Kolejna smutna ballada "Little Animals" przemienia się miejscami w emocjonalne, gitarowe granie, lecz to znów harmonijka jak zaklęciem włada słuchaczem. Kontrastujące z nią żywe, rockowe "Slow Motion" wyróżnia się płynnym, bardzo jasnym, pozytywnym brzmieniem, przelanym również w dużej części na "Half Seas Over". Płytę kończy powolne, relaksujące "Jesus", odwołujące się już całkowicie do klasyki roots rocka i bluesa.
CD towarzyszy ukryty, dość surowy kower Johna Denvera "Leaving on a Jet Plane", jednak nie wnosi nic do odbioru albumu - okazuje się zwyczajny, nijaki. Poza tym wśród wymienionych wyżej perełek nie robi wrażenia "Knuckles". Dobry tekst nie poprawi muzyki - chociaż ta nie jest zła, to pośród innych kompozycji wypada blado.
Zaletą materiału jest wokal. Co prawda, głos lidera nie wyróżnia się skalą ani szkołą wokalną, za to posiada pewne możliwości interpretacyjne - raz zdecydowany i ostry, raz nosowy, innym razem delikatnie pieszczący bębenki; idealnie wpasowuje się w konwencję swoją melodyjnością i dynamiką. Słucha się go z przyjemnością.
Ale co najważniejsze, tę muzykę charakteryzuje tradycja brzmienia. Wszystkie piosenki zarejestrowano analogowo, co dodaje im atmosfery i uroku dawnych nagrań. I może dlatego wydają się przyjemnie "garażowe".
Polecam podziwiać dzieło Włochów, zasiadłszy do niego ze szklanką whisky bourbona w ręku - elegancki, z lekka torfowy aromat działający na dwa zmysły z pewnością wzmocni doznania. Więcej takich płyt.
Wyczucie smaku pozwoliło muzykom na stworzenie chimerycznego, choć w pozytywnym sensie, albumu: zarówno w kwestii nastroju, jak i inspiracji. A te odnoszą się do złotych tradycji bluesa i rocka, które w połączeniu z silnymi post-punkowymi wpływami kreują specyficzną, surową ostrość. "Specyficzna" to zresztą najbardziej odpowiedni przymiotnik dla zawartości płyty. Szybko nasuwają się nieodparte skojarzenia z Quentinem Tarantino, który z wysokim prawdopodobieństwem z chęcią mógłby użyczyć trio głosu na ścieżce dźwiękowej jednego z następnych filmów.
To porównanie wzmacniają historie zawarte w oryginalnych tekstach i towarzyszący im czarny humor. Niesamowite, jak Włochom udało oddać się gorąco Dzikiego Zachodu w większości kompozycji (chociaż tak naprawdę nic w tym dziwnego, zważywszy na fakt, że najlepsze filmy o tej tematyce to spaghetti westerny). Skutecznie w tym celu zespół wykorzystuje organy, pojawiają się harmonijka ("Dust Devil", "Little Animals", "Jesus"), tamburyn ("Golden Spiral Kill", "Slow Motion"), ale największy udział mają w tym gitary z szerokim zastosowaniem efektu wah-wah. Bo choć można szukać porównań do dokonań Linka Wraya, najwięcej zespół wydaje się czerpać ze swamp rocka. Stąd ten ciężar nadawany przez brudną, niską gitarę. Stąd taneczna, pulsująca sekcja rytmiczna (rozkoszny bas w "Devastation Town"). Stąd surowość pierwotnie przynależna country. Stąd uwodzicielski niepokój i pewien rodzaj mroku.
"Early Morning Scum" rozpoczyna się ciężkim, dynamicznym "Asphalt Jungle" - utworem ostrym, a zarazem dość prostym. W łagodniejszym "Bug Under Glass" nie mamy już do czynienia ze ścianą gitarowych dźwięków, z tak potężną ekspresywnością, skupiono się natomiast na prawie gorączkowym, niezdrowym, ale przyciągającym klimacie, budowanym też przez organy. W materiale przeplatają się ze sobą porywające energiczne bomby i ballady, niektóre kompozycje oscylują na ich pograniczu, niemal zawsze jednak zespół pozostaje na wyżynach postmodernistycznego artyzmu.
Mamy dalej pełne napięcia, taneczne "Devastation Town", melancholijne "Dust Devil", w którym magiczny nastrój wywołuje harmonijka (prawie żywe wrażenie, że ciepły, suchy piasek prerii dostaje się do butów słuchacza), ironiczne, melodyjne "Three Storey Girl" z głębokim, hipnotyzującym basem oraz pięknymi gitarowymi solówkami (niezmiernie lubianymi przez grupę). Szczególnie warte uwagi pozostaje "Golden Spiral Kill", dzięki zastosowaniu "egzotycznej" perkusji i tamburynu oraz dzięki post-punkowemu narwaniu napawające przyjemnymi dreszczami niepokoju. Kolejna smutna ballada "Little Animals" przemienia się miejscami w emocjonalne, gitarowe granie, lecz to znów harmonijka jak zaklęciem włada słuchaczem. Kontrastujące z nią żywe, rockowe "Slow Motion" wyróżnia się płynnym, bardzo jasnym, pozytywnym brzmieniem, przelanym również w dużej części na "Half Seas Over". Płytę kończy powolne, relaksujące "Jesus", odwołujące się już całkowicie do klasyki roots rocka i bluesa.
CD towarzyszy ukryty, dość surowy kower Johna Denvera "Leaving on a Jet Plane", jednak nie wnosi nic do odbioru albumu - okazuje się zwyczajny, nijaki. Poza tym wśród wymienionych wyżej perełek nie robi wrażenia "Knuckles". Dobry tekst nie poprawi muzyki - chociaż ta nie jest zła, to pośród innych kompozycji wypada blado.
Zaletą materiału jest wokal. Co prawda, głos lidera nie wyróżnia się skalą ani szkołą wokalną, za to posiada pewne możliwości interpretacyjne - raz zdecydowany i ostry, raz nosowy, innym razem delikatnie pieszczący bębenki; idealnie wpasowuje się w konwencję swoją melodyjnością i dynamiką. Słucha się go z przyjemnością.
Ale co najważniejsze, tę muzykę charakteryzuje tradycja brzmienia. Wszystkie piosenki zarejestrowano analogowo, co dodaje im atmosfery i uroku dawnych nagrań. I może dlatego wydają się przyjemnie "garażowe".
Polecam podziwiać dzieło Włochów, zasiadłszy do niego ze szklanką whisky bourbona w ręku - elegancki, z lekka torfowy aromat działający na dwa zmysły z pewnością wzmocni doznania. Więcej takich płyt.
Tracklista:
01. Asphalt Jungle
02. Bug Under Glass
03. Devastation Town
04. Dust Devil
05. Three Storey Girl
06. Knuckles
07. Golden Spiral Kill
08. Little Animals
09. Slow Motion
10. Half Seas Over
11. Jesus