AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Velvet Condom - Stadtgeil


Czytano: 3816 razy

55%


Choć nigdy tego nie doświadczyłem (a byłem blisko), potrafię zrozumieć irytację towarzyszącą dość żałosnemu położeniu, jakim jest przylgnięcie do podeszwy buta zużytej prezerwatywy odpoczywającej po wyczerpującej nocy na chodniku ruchliwej ulicy w prażących promieniach słońca – czy to właśnie "Stadtgeil" z tytułu płyty? Z uwagi na tematykę zaakcentowaną w sporej ilości piosenek można by tak stwierdzić w parodystycznym tonie, jednak zarówno forma, jak i treść to sprawa bardziej skomplikowana niż rzucenie pozostałości namiętności pod nogi porannych przechodniów. Kłopot z atłasowymi kondomami jest jednak taki, że choć nie irytują na ulicach jak standardowa wersja, to też się za tobą nie ciągną.

Gdy kilka lat temu spędzałem dni w Strasbourgu, rzuciłem się w tradycyjne atrakcje miasta: niezapomniane kościoły i katedry z bajecznymi portalami, urok wyjątkowo malowniczych alejek nad Renem obrzeżonych murami z pnącym się po nimi bluszczem, putta, pomniki... Czuło się podskórnie, że gdzieś tam nocą rozkwita zupełnie odmienne od tych wrażeń życie – życie europejskiego urbanistycznego ośrodka. Pochodzący stamtąd zespół miał z pewnością okazję poznać ten dualizm, czego im zazdroszczę. Dualizm obecny również w ich muzyce. I choć w Berlinie, dokąd z czasem się przenieśli, dominuje atmosfera metropolii, wciąż dwa czynniki – ten "historyczny", subtelny oraz ten nowoczesny, głośny – mieszają się razem w Velvet Condom, tworząc swoiste połączenie emocjonalnego post-punka z tanecznym synth-wave.
Jak w nazwie grupy szlachetna materia łączy się ze sztucznością lateksu, tak i tu gitarowe inspiracje The Cure słyszalne od pierwszych nut, harmider shoegaze i elektronika à la Soft Cell spajają się w jedno. Mimo że gitary wybuchają czasem z większym ciężarem, całość nosi znamiona przenikającej delikatności graniczącej z niezdecydowaniem, niestety, zbyt dojmującej, by skądinąd ciekawe brzmienie przekuć w naprawdę dobry materiał. Główną rolę odgrywa tu czynnik, o którym za chwilę.

Najwłaściwszym słowem na określenie muzyki duetu jest przymiotnik: duszna. Rozgrzane chodniki, zastój powietrza między budynkami, poranne wspomnienia wieczornego pożądania i resztki potu z nocy spędzonej w buzującym hormonami klubie – wszystko, co składa się na to, co można by nazwać "nowoczesnym romantyzmem dzisiejszych mieszczan z wyboru" charakteryzuje i słowa (niezbyt wyszukane), i formę, na wskroś nasączone erotyzmem, jednoznacznie odnoszące się do seksu, ale pozostające w sferze dobrego smaku. Tak zmysłowe (słowo-klucz), że stereotypowe wskazanie na francuski rodowód jest nieuniknione.
Parujące ciepło i podniecenie charakteryzują męski wokal. Specyficzny, melodyjny i wysoki. Jednak miejscami odnosi się wrażenie, że w ogniu namiętności rozluźnione mięśnie trwają już za długo i dostajemy rozgotowane mięso, a tego (zwłaszcza w dużych ilościach) nikt nie lubi. Śpiew czysty, lecz zbyt chłopięcy. Zbyt zmanierowany. Interesujące same w sobie kompozycje stają się nużące, bo ile można słuchać, choć wpisującego się w zamysł, to zagarniającego większość przestrzeni dla siebie, wysokiego, chłopięcego głosu na granicy orgazmu, tych wszystkich szeptów i jęków? Aby docenić samą muzykę, należy to zlekceważyć, co wydaje się przy pierwszych przesłuchaniach niewykonalne, dopiero przy kolejnych można poczuć integralność nagrań i uznać wokal w tych miejscach, gdzie zapędy plateau trzymane są na wodzy.

Mamy w niektórych miejscach "Stadtgeil" głośne, żywiołowe utwory – jak otwierające energicznie materiał "Funeral For Love", prawdziwy przebój na krążku z hałaśliwymi gitarami napędzającymi motorykę. Bardziej elektroniczne "Menace" serwuje więcej czystej melodii, basu. Żadna z tych dwu kompozycji nie dorównuje wypełnionemu ciekawymi efektami (również na wokalu) "Rouge City", które uzależnia nieustępliwym beatem, niepokojącym klimatem, tanecznym drygiem, melodią klawiszy i przeciągłych, gasnących powoli gitarowych nut. Szybkie "Separ-hate" powraca do gitarowego hałasu, skupiając się na nim bardziej niż którakolwiek inna pozycja tracklisty. Elektroniczne "Samt und Stein" niczym się nie wyróżnia, uznaję je za pomyłkę, jednak już "Ice Disco" zaskakuje wpływami italo disco połączonymi ekscentrycznie z new wave. "Faint-hearted" przynosi więcej brudu, napięcia między syntetyzatorem a gitarowym ciężarem, dynamicznie napędzającym melodię, wybuchającym zewsząd. "A New Fall" prezentuje łagodniejszą twarz zespołu. To wstęp przed wyróżniającym się, mrocznym "Scars Shine". Gotyckie gitary, umiarkowany rytm, wyważony śpiew, wrażenie głębi i przestrzeni budują atmosferę niepokoju. Na CD słuchacz dostaje w bonusie melancholijne "Little Death" przypominające brzmieniem Placebo (także ze względu na wokal).

Atłasowy kondom to nieodpowiedzialny wybór w praktyce, ale może się sprawdzać, jeśli chodzi o muzykę. Bo i owszem, pod tym względem to twór intrygujący, ciekawy mariaż brzmień ("z dodatkowymi wypustkami"). Przesadzony wokal osłabia jednak jego już i tak nie zawsze pewną strukturę, a w kondomach wytrzymałość rzeczą najważniejszą. "Stadtgeil" z kilkoma utworami, na które warto zwrócić uwagę ("Rouge City", "Faint-hearted", "Scars Shine"), prezentuje się więc głównie jako nośnik potencjału, który być może uwolni się w przyszłości. A być może nie.

Tracklista:

01. Funeral For Love
02. Menace
03. Rouge City
04. Separ-Hate
05. Samt Und Stein
06. Ice Disco
07. Faint-Hearted
08. A New Fall
09. Scars Shine
Autor:
Tłumacz: Schizev
Data dodania: 2014-05-31 / Recenzje muzyki


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: