AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Emilie Autumn


Czytano: 3919 razy


Wykonawca:

Galerie:

TEA WILL ROCK YOU!
Jeszcze nigdy nie byłam na widowisku bardziej osobliwym, niż performance Emilie Autumn i jej "crumpetsów". Używam słowa performance z całą świadomością jego znaczenia i mówię, że inne słowo nie mogłoby pasować. Nawet najbardziej wkręcony w klimat szalony muzyk-polonista nie byłby w stanie użyć określenia koncert.
Chociaż nie da się ukryć, że w widowisku coś z klasycznego koncertu było... przede wszystkim, jak każdy szanujący się koncert, rozpoczął się ze znaczącym opóźnieniem (ok 20 min). Luzik, nawet w Filharmonii czekają, aż zejdą się ludzie, a przyznaję, o planowanej godzinie nie było ich zatrważająco wiele – może 1/3 powierzchni klubu... Jak na show, z jakich słynie panna Autumn, to naprawdę skromniutko. A wierni fani i tak wybaczyli tę symboliczną obsuwkę.
Co jeszcze wiązało widowisko z koncertem? Cóż, Emilie śpiewała. W jaki sposób jej to wychodziło, zaraz omówimy.
...no i właściwie tutaj podobieństwa do koncertu się kończą.

Widowisko, show, burleska, wodewil, cyrk, musical – każde z tych słów lepiej oddaje istotę tego, co działo się na scenie Progresji. Słowo daję, brakowało jedynie słonia na monocyklu. Oszałamiające dekoracje, absolutnie przesycenie odzieżowe crumpetsów, czaszki, kraty, maski... po co piszę – oglądnijcie galerię. Wszystko wszystkim podkreślało charakterystyczny klimat.
Cóż, czego jak czego, ale osobowości scenicznej Emilka ma tyle, że mogłaby spokojnie obdarować większość artystów alternatywnych i nic z niej nie stracić.
Właśnie ta osobowość przykrywa znakomitą większość niedociągnięć, jakie się przytrafiały. Pierwsze primo, mały apel – GORSET! Dziewczyny, kiedy śpiewacie, mowy nie ma o stalowych fiszbinach. Niszczą przeponę i spłycają oddech, czego Emilie padła ofiarą - nie trafiała w dźwięki, falsety brzmiały naprawdę cieniutko, dołów też prawie nie było... A przecież charakteryzuje się głębokim, zmysłowym, niskim głosem. Żal było patrzeć, jak nie wyrabia nawet rytmicznie. Ale ze spłyconym oddechem powodzenia wszystkim, którzy chcą wyrobić tak szybki utwór jak chociażby Fight Like a Girl. Naprawdę szkoda potencjału dla zwykłego lansu... Okej, lans spod znaku Autumn jest niezwykły, ale bez przesady – może być performerką, ale w pierwszej kolejności to przede wszystkim wokalistka. Tego mi najbardziej brakowało.
... aż do momentu, w którym się przebrała w nieco bardziej męski strój. Druga połowa koncertu, stylizowany na typowy wodewil utwór Girls Girls Girls. Gorsetu nie było i co? Wróciła Emilka, zmysłowa, energetyczna i szalona wokalistka. A nie zmysłowa, energetyczna i ledwo zipiąca. Cudo.



Jeśli chodzi o samą oprawę muzyczną – cóż, co kto lubi. Fani to uwielbiają, ja osobiście wolę, jak mi coś gra na żywo na scenie... albo przynajmniej nie udaje, że gra – przyznaję, że zaliczyłam mały facepalm, gdy widziałam ją pocinającą na skrzypcach elektrycznych czy klawesynie i widząc jej grę... kompletnie nie w tym rejestrze, w ogóle nie wyrabiała dźwięków. Brak kabla do wzmacniacza też przemilczę. Noo, moja panno. Po co to? Okej, fani lubią. To wystarczy za cała argumentację:)

Cały czas nie mogę wyjść z podziwu dla energii, którą zarażała publikę. Znakomita część obecnych na koncercie to jej zagorzali fani, poprzebierani w sposób, jakiego nie powstydziłaby się żadna z crumpetsów i sama Emilie. Co najlepsze, ci sami ludzie zmówili się i zaczęli skandować TEA WILL ROCK YOU, wprawiając Autumn w całkiem autentyczny podziw i osłupienie... Od tamtej pory zmienił się klimat koncertu, artystki widocznie wkłożyły w to nieco więcej serca niż chwilę wcześniej. Zrobiło się nieco bardziej... prawdziwie.

No i crumpetsy. Każda z pań tak podobna, a zarazem tak różna od siebie... Kobiety z taką aparycją mogłyby mieć każdego mężczyznę, ale to przecież ekipa Emilie – wolą własne towarzystwo, co potęguje dekadencki wydźwięk całego przedstawienia. I tym razem nie zawiodły – stałym elementem każdego koncertu jest zarówno rzucanie ciasteczkami i plucie herbatą na zgromadzoną publikę, jak i wyciąganie anonimowych fanek (tym razem dwóch, zazwyczaj wchodzi jedna) i naukę lesbijskiego pocałunku. Fani szaleją! Niech szaleją, mają za czym. Wszystkie tego typu zagrywki po prostu pasują do siebie, załoga Autumn ma taką formę ekspresji i śmieszna byłaby jakakolwiek forma oburzenia.
Trochę śmiechu, trochę łez i rozdrapywania ran, wszystko zagryzione lekami psychotropowymi, popite dobrym alkoholem spijanym z brzucha przygodnej dziewczyny. Tak w skrócie można opisać klimat, jaki dziewczęta pragną stworzyć. I uwierzcie, wychodzi im jak mało komu.
Bo spójrzmy na to z tej strony – jeśli ktokolwiek jeszcze pokusi się na podobną kombinację, to już zdąży być wtórne wobec twórczości Emilie.

Myślę, że (okej, użyjmy tego słowa) koncert, na którym muzyka gra dosłownie trzeciorzędną rolę, jest doświadczeniem, jakie każdy z nas powinien przejść. Jeśli nie w celach opiniotwórczo-poznawczych, to chociażby z ciekawości... A jeśli to wciąż zbyt mała motywacja, cztery ponętne panie i tak powinny dopełnić wrażenia. Warto!
Autor:
Tłumacz: Lady Dragon
Data dodania: 2012-04-02 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: