AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Gliss


Czytano: 8374 razy


Galerie:

Klub no mercy zajmuje część piwnicy jednego z ocalałych budynków frontowych istniejącej do wojny fabryki Lilpopa, a dokładniej Towarzystwa Aukcyjnego Zakładów Przemysłowych „Lilpop, Rau i Loewenstein”. Typowy dla przemysłowego budownictwa przełomu XIX i XX w. uroczy budynek z czerwonej cegły. Zniszczonych przez oddziały niemieckie po Powstaniu Warszawskim zakładów produkcyjnych nie odbudowano: tu wytwarzano m.in. lokomotywy, wagony kolejowe i tramwajowe, a także na podstawie umowy licencyjnej ople kadety i chevrolety.

zdjęcie z książki Warszawa międzywojenna, Dobrosław Kobielski, 1969


Impreza z koncertami projektów z Seattle, USA Noxious Emotion i Glis w no mer cy (ul. Bema 65) była zapowiedziana na 20:00, ale że Warszawa to nie Poznań, to nic punktualnie się tu nie zaczyna. O muzyce myślę tak: hałas z playbacku + może od czasu do czasu dograna melodyjka z klawiatury, + przesterowane wrzaski do mikrofonu, i to niezależnie który śpiewał, a który stał za Yamahą, ponieważ oba zespoły to te same osoby, tylko zamienione rolami. Jednak występy zdecydowanie się różniły.

Noxious Emotion to długowłosy średni blondyn na vocalu + krótkowłosy jasny blondyn za klawiszami. Dźwięczały interpretacje Project Pitchfork, Wumpscut i Depeche Mode. Ubrany w zieloną koszulę i czarne spodnie z małymi klamerkami po bokach vocalista skakał po scenie, ale nie porywał swoim występem. Po koncercie, uśmiechnięty, chętnie pozował do zdjęć, bardzo miły człowiek; a na klawiszowca zwracano uwagę tylko przez grzeczność. Stoisko z płytami i koszulkami Noxious Emotion nie było oblegane.

Zapowiedziano następny zespół, czyli Glis. Na scenę wchodzą ci sami dwaj wykonawcy, tylko że klawiszowiec tym razem łapie za mikrofon. Aha. Pierwsza myśl: znowu to samo... Tymczasem były klawiszowiec, obecnie jako vocalista (Shaun Frandsen) dał maksymalnego czadu, miał doskonały kontakt z publicznością, ciągle gestykulował, jak to na koncercie: wytykanie palcami poszczególnych osób, podnoszenie ręki do góry pod kątem 180°, wskazywanie palcem wyciągnietej ręki (90°), wygrażanie zaciśniętą pięścią, raz nawet położył rękę na sercu – słowem cały repertuar gestów vocalisty, który jedną ręką trzyma mikrofon i zostaje mu druga do rozmowy z publicznością. Kilkanaście osób szalało w rytm muzyki pod sceną, vocalista jakoś dotrzymywał tempa jak zawsze tryskającemu temperamentem Zodhiakowi, tyle że on był czerwony i spocony, a Zodi nie. I to nie był wynik oświetlenia vocalisty reflektorami i podgrzania, bo światła było co kot napłakał – 2 słabe fioletowe + stroboskopy, żadnych reflektorów. W połowie koncertu napił się wody, polał publiczność (dobrze, że mnie z aparatem nie miał w zasięgu) i darł się dalej. Ludziom się nieco znudziło, bo darł się dosyć jednostajnie, mimo że z wielką emfazą. Bisował ze 3 razy i znowu polał ludzi wodą. Podczas jednego z bisów zastanawiałem się, czy cały koncert był taki kiepski, i dopiero teraz to słyszę, i właściwie przy czym ci ludzie się bawią... ale okazało się, że nie tylko mnie ten bis nie pasował do całości.
Autor:
Tłumacz: Legion23
Data dodania: 2005-10-09 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: