Porn - A Decade In Glitter And Danger
Czytano: 3555 razy
70%
Początek zespołu to rok 1999, kiedy to student psychologii i socjologii w Grenoble – Philippe D. – postanowił założyć kapelę. Nazwa Porn miała odnosić się nie tylko do fizycznego wymiaru seksualności, miała nawiązywać do woli życia, natury człowieka, odwiecznego poszukiwania absolutu. 26 marca 2010 roku ukazał się drugi LP pod nazwą: A decade in glitter and danger. Ich The Best Of jest hołdem dla starego electro, mocnych gitar i tego co najlepsze w początkach każdego gatunku – energii, żywotnosci, spontanicznego działania.
Zaczyna się lekko tandetnie, All that glitters to po prostu stękanina z pornola. Aż nazbyt dosadne nawiązanie do nazwy zespołu. Podobno Porn to hołd złożony The Cure, a konkretnie mowa tu o albumie Pornography, dlatego wydaje mi się, że można było wysilić się na oryginalność. Superfurry to mała petarda, mnóstwo energii, dobre połączenie elektroniki i gitar, ale czemu jest taki krótki? Trochę brzmi jak NIN, albo Marilyn Manson na Mechanical Animals. Z kolei początek Call me to jego Rock is Dead. Blondie to dosyć często cover'owany materiał, wyszło trochę ciężej, przyzwoicie. Recycle, w którym Philippe śpiewa jak Brian Molko (Placebo) (choć jego Brian jest mroczniejszy), ma wolniejsze tempo, jest jednak mocny, niezwykle emocjonalny, wyrazisty. The Fee to stary kawałek, unowocześniony, brzmi zdecydowanie lepiej, jest rockowo i mrocznie – Trent Reznor byłby dumny. Kolejnym utworem jest cudownie taneczny, chwytliwy i wspaniale skonstruowany Baby smack. Nawet jeśli chwilami wokalista ryzykuje wchodząc w zbyt wysokie dzwięki, jest to chyba najlepszy moment tej płyty. Borderline nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, nie powiedziałabym że nadaje się na wysypisko, ale po prostu dupy nie urywa. Za to o Soft machine porn machine można już bardziej powiedzieć że urywa. Chociaż teraz mamy doczynienia z wyraźnymi inspiracjami Bauhaus, nie jest to nachalne. Ci, którzy zwracają uwagę jedynie na melodię, chętnie rzucą się na parkiet, ja jednak zachęcam najpierw do wsłuchania się w tekst – odważny, ale nie obleśny. Don't be a lady wprowadza zupełnie nowy klimat, określiłabym to jako oldschool of electro, nawet Philippe momentami brzmi jakby podmieniono wokalistę, przypminając mi Douglasa McCarrthy (Nitzer Ebb). Ballada Stiff little things to kolejny zwrot o 180 stopni, tu słuchacz zaczyna rozummieć z jakim wokalistą ma doczynienia. Każdy element doskonale się tu komponuje. W remixie, The alternate reality man, postanowiono poszaleć z tempem, to jak jazda na rollercoasterze, kiedy jedziemy powoli wagonikiem w górę szacujemy wyskokość z jakiej bedziemy spadać, tylko że tempo spadania odbiera nam świadomość. Nie słuchając utworu można wyobrazić sobie że piosenka jest drażniąca, ale o dziwo, jest idealnie. Kolejne dwa utwory pochodzą z poprzednich wydawnictw, nie wiem czemu znalazły się tu i teraz, ale nie każdy od razu zapoznaje się z całą dyskografią, zawsze to jakiś rodzaj promocji. Remixy brzmią trochę jak Combichrist, trochę jak Manson.
A decade in glitter and danger to prawdziwa kopalnia, z której możemy wydobyć mnóstwo inspiracji, odkurzyć dawnych idoli. Nie mogę powiedzieć, że to po prostu kopia, płyta naprawdę mi się podoba i na pewno do niej wrócę. Ma w sobie jakąś świeżość połączoną... z tym co się już wcześniej sprawdziło.
Tracklista:
01. All That Glitters...
02. Superfurry
03. Call Me
04. Recycle
05. The Fee
06. Baby Smack
07. Borderline
08. Soft Machine / Porn Machine
09. Don't Be A Lady
10. Stiff Lttle Things
11. The Alternate Reality (Manek Deboto And
Craig Sue Mix)
12. Soft Machine Porn Machine (Ls201 Mix)
13. The Fee Corparation Mix (Dexy Corp Mix)
14.... Is No Gold
Inne artykuły:
Zaczyna się lekko tandetnie, All that glitters to po prostu stękanina z pornola. Aż nazbyt dosadne nawiązanie do nazwy zespołu. Podobno Porn to hołd złożony The Cure, a konkretnie mowa tu o albumie Pornography, dlatego wydaje mi się, że można było wysilić się na oryginalność. Superfurry to mała petarda, mnóstwo energii, dobre połączenie elektroniki i gitar, ale czemu jest taki krótki? Trochę brzmi jak NIN, albo Marilyn Manson na Mechanical Animals. Z kolei początek Call me to jego Rock is Dead. Blondie to dosyć często cover'owany materiał, wyszło trochę ciężej, przyzwoicie. Recycle, w którym Philippe śpiewa jak Brian Molko (Placebo) (choć jego Brian jest mroczniejszy), ma wolniejsze tempo, jest jednak mocny, niezwykle emocjonalny, wyrazisty. The Fee to stary kawałek, unowocześniony, brzmi zdecydowanie lepiej, jest rockowo i mrocznie – Trent Reznor byłby dumny. Kolejnym utworem jest cudownie taneczny, chwytliwy i wspaniale skonstruowany Baby smack. Nawet jeśli chwilami wokalista ryzykuje wchodząc w zbyt wysokie dzwięki, jest to chyba najlepszy moment tej płyty. Borderline nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, nie powiedziałabym że nadaje się na wysypisko, ale po prostu dupy nie urywa. Za to o Soft machine porn machine można już bardziej powiedzieć że urywa. Chociaż teraz mamy doczynienia z wyraźnymi inspiracjami Bauhaus, nie jest to nachalne. Ci, którzy zwracają uwagę jedynie na melodię, chętnie rzucą się na parkiet, ja jednak zachęcam najpierw do wsłuchania się w tekst – odważny, ale nie obleśny. Don't be a lady wprowadza zupełnie nowy klimat, określiłabym to jako oldschool of electro, nawet Philippe momentami brzmi jakby podmieniono wokalistę, przypminając mi Douglasa McCarrthy (Nitzer Ebb). Ballada Stiff little things to kolejny zwrot o 180 stopni, tu słuchacz zaczyna rozummieć z jakim wokalistą ma doczynienia. Każdy element doskonale się tu komponuje. W remixie, The alternate reality man, postanowiono poszaleć z tempem, to jak jazda na rollercoasterze, kiedy jedziemy powoli wagonikiem w górę szacujemy wyskokość z jakiej bedziemy spadać, tylko że tempo spadania odbiera nam świadomość. Nie słuchając utworu można wyobrazić sobie że piosenka jest drażniąca, ale o dziwo, jest idealnie. Kolejne dwa utwory pochodzą z poprzednich wydawnictw, nie wiem czemu znalazły się tu i teraz, ale nie każdy od razu zapoznaje się z całą dyskografią, zawsze to jakiś rodzaj promocji. Remixy brzmią trochę jak Combichrist, trochę jak Manson.
A decade in glitter and danger to prawdziwa kopalnia, z której możemy wydobyć mnóstwo inspiracji, odkurzyć dawnych idoli. Nie mogę powiedzieć, że to po prostu kopia, płyta naprawdę mi się podoba i na pewno do niej wrócę. Ma w sobie jakąś świeżość połączoną... z tym co się już wcześniej sprawdziło.
Tracklista:
01. All That Glitters...
02. Superfurry
03. Call Me
04. Recycle
05. The Fee
06. Baby Smack
07. Borderline
08. Soft Machine / Porn Machine
09. Don't Be A Lady
10. Stiff Lttle Things
11. The Alternate Reality (Manek Deboto And
Craig Sue Mix)
12. Soft Machine Porn Machine (Ls201 Mix)
13. The Fee Corparation Mix (Dexy Corp Mix)
14.... Is No Gold
Inne artykuły:
- Porn - From the Void to the Infinite - 2013-10-12 (Recenzje muzyki)