The Young Gods
Czytano: 3856 razy
Galerie:
- Wrocław Industrial Festival 2017 - 2017-11-09 (Festiwale)
- The Young Gods - 2011-02-26 (Koncerty)
Ostatnie tematy na forum:
- Konkurs: The Young Gods - 2013-11-17
Jubileuszowe trasy zespołów-legend to chwyt dosyć szablonowy, wręcz nagminny w przemyśle muzycznym. Niezaprzeczalnie przedsięwzięcia takie wywołują pewną nostalgię i radują znakomitą ilość fanów pragnących po latach ujrzeć swoją ulubioną formację, odwołać się do czasów jej świetności, skonfrontować dawna formę z obecną czy zwyczajnie przywołać pierwiastek swojej muzycznej przeszłości do teraźniejszości. W ramach trasy na XXV lecie swego istnienia, szwajcarska grupa The Young Gods - której miano legendy z czystym sumieniem można przypisać - zawitała do Polski aby na trzech koncertach przypomnieć wielbicielom swoich kompozycji o ich wysokiej klasie brzmienia. 27 lutego w krakowskim Klubie Kwadrat, zespół niezwykle odczuwalnie dał świadectwo swoich umiejętności performatywnych, zostawiając mnie do cna wyzutą ze wszelkich wcześniejszych uprzedzeń.
Nie wiem czego się spodziewać. stoję przy barierce-ogrodzeniu, prowizorycznie oddzielającej zmysłowy świat dźwięku od prozaicznej rzeczywistości, wyznaczającej pewną fizycznie nieprzekraczalną granicę między sacrum a profanum. Wokół mnie rozproszona jest pewna ilość osób, może raczej sylwetek - nie rozróżniam płci, twarzy - traktuję tę zbiorowość jako anonimową całość, przebywającą tu i teraz w jednym celu - doświadczenia niezwykłych muzycznych uniesień, poddania się kojącej terapii dźwiękami. Ktoś nie zdąża stłumić śmiechu, inny zezwala na upadek puszki z piwem. Nie dbam o to. wpatrując się w dopuszczalnie zdominowaną przez instrumenty scenę, próbuję się odłączyć, odseparować, przekroczyć tę nieprzekraczalną fizycznie granicę przynajmniej duchowo. Kiedy jednak sama bezskutecznie mocuje się wewnętrznie, z pomocą przychodzą siły wyższe w postaci muzyków z The Young Gods, którzy kładą kres mojemu rozdarciu swoim nieopisywalne dynamicznym intro Sirious Business. Czuję jak wyzwalająca moc idealnie zestawionych dźwięków - od Blooming poprzez No Land's Man, przebojowy Supersonic aż po w pewien szczególny sposób dystyngowane Mister Sunshine - zewsząd mnie okala, usypiając moje ciało, rozbudzając wszystkie zmysły.
Nie wiem czego się spodziewać. stoję przy barierce-ogrodzeniu, prowizorycznie oddzielającej zmysłowy świat dźwięku od prozaicznej rzeczywistości, wyznaczającej pewną fizycznie nieprzekraczalną granicę między sacrum a profanum. Wokół mnie rozproszona jest pewna ilość osób, może raczej sylwetek - nie rozróżniam płci, twarzy - traktuję tę zbiorowość jako anonimową całość, przebywającą tu i teraz w jednym celu - doświadczenia niezwykłych muzycznych uniesień, poddania się kojącej terapii dźwiękami. Ktoś nie zdąża stłumić śmiechu, inny zezwala na upadek puszki z piwem. Nie dbam o to. wpatrując się w dopuszczalnie zdominowaną przez instrumenty scenę, próbuję się odłączyć, odseparować, przekroczyć tę nieprzekraczalną fizycznie granicę przynajmniej duchowo. Kiedy jednak sama bezskutecznie mocuje się wewnętrznie, z pomocą przychodzą siły wyższe w postaci muzyków z The Young Gods, którzy kładą kres mojemu rozdarciu swoim nieopisywalne dynamicznym intro Sirious Business. Czuję jak wyzwalająca moc idealnie zestawionych dźwięków - od Blooming poprzez No Land's Man, przebojowy Supersonic aż po w pewien szczególny sposób dystyngowane Mister Sunshine - zewsząd mnie okala, usypiając moje ciało, rozbudzając wszystkie zmysły.
Soniczna ekstaza zdaje się nie mieć końca. Przesadnie pobudzające sekcje wygrywane przez Pana Perkusistę w połączeniu z przyjemnie otłumiającymi wstawkami elektronicznymi sprawiają, że tłumem wstrząsają paroksyzmy rozkoszy, potęgowane przez kolejne utwory: Miles Away, Everythere czy I'm a Drug. Muzyczni Bogowie znikają ze sceny po wysoce przykładowym wykonaniu Envoye. Momentalnie wybudzam się z amoku, nie wiem gdzie jestem, nie potrafię odnaleźć właściwych słów na zdefiniowanie swego stanu. Na szczęście odzywa się zgodny chór głosów, z determinacją przywołujących na scenę twórców tego osobliwego przedstawienia. The Young Gods pojawiają się po raz kolejny, rozpoczynając definitywny koniec swojego występu Skinflowers, nasycając atmosferę energią C'est Quoi C'est Ca by następnie przygasić, stłumić wszelką agitację czy emocje ostatnimi taktami Garoline Man. Oślepiony światłami, ogłuszony dźwiękami tłum z perwersyjnym niepokojem oczekuje ponownego pojawienia się zespołu na scenie, ostatecznego i godnego zakończenia tego muzycznego przejawu boskości. Epilogiem dla ponadgodzinnej, niewysłowionej w swojej wymowności, dźwiękowej terapii stały się Freeze oraz Once Again. Bogowie znikają bez sceny, następuję całkowite przebudzenie, wracamy na Ziemię.
The Young Gods swoim występem zaprezentowali kwintesencję swej twórczości i siebie samych zarazem - obyło się bez zbędnych ozdobników, niepotrzebnych gestów, zbytecznych parautworów - tym, co istotnie ich zajmowało, była muzyka, jej głębia i powierzchowność. sposób, w jaki oddziałuje na słuchaczy. Forma, w jakiej znajdują się muzycy, absolutne zaangażowanie oraz profesjonalizm powinny służyć przykładem innym grupom, niezależnie od gatunku. Ot, po prostu klasa we właściwym sensie tego słowa.
The Young Gods swoim występem zaprezentowali kwintesencję swej twórczości i siebie samych zarazem - obyło się bez zbędnych ozdobników, niepotrzebnych gestów, zbytecznych parautworów - tym, co istotnie ich zajmowało, była muzyka, jej głębia i powierzchowność. sposób, w jaki oddziałuje na słuchaczy. Forma, w jakiej znajdują się muzycy, absolutne zaangażowanie oraz profesjonalizm powinny służyć przykładem innym grupom, niezależnie od gatunku. Ot, po prostu klasa we właściwym sensie tego słowa.
Strony:
Inne artykuły:
- The Young Gods - 2011-04-28 (Relacje)