Wywiad z Feeding Fingers
Czytano: 4164 razy
Lucy: Witam I dziękuję za poświęcony czas. Na początku proszę o krótką prezentację Twojego zespołu naszym czytelnikom.
Justin: Nazywam się Justin Curfman, jestem frontmanem Feeding Fingers. Jesteśmy trzyosobową grupą, którą razem ze mną tworzą Todd Caras i Danny Hunt. Jesteśmy multiinstrumentalistami, więc nasze obowiązki są zmienne i zależą od piosenki, którą aktualnie nagrywamy lub gramy live. Zazwyczaj jednak ja odpowiadam za wokal, gitarę, bas i klawisze. Do Todda należy bas, klawisze i oświetlenie sceny, z kolei Danny niemal zawsze gra na perkusji.
Lucy: Jak mógłbyś opisać muzykę Feeding Fingers?
Justin: Według mnie, nasza muzyka jest jakby ilustracją moich snów i odbiciem zaintereowań dotyczących spraw takich, jak na przykład zaginione dzieci, entomofagia, utonięcia, seks, dualizm. Chciałbym, żeby nasza muzyka jak najlepiej odzwierciedlała moją podświadomość. Nie tworzę subiektywnie, chcę myśleć i pisać o nieprawdopodobnych życiorysach i sytuacjach. To, oprócz animacji, najlepszy sposób na zwizualizoanie moich fantazji. Nigdy nie poszukiwaliśmy określonego gatunku muzycznego, by się w nim osadzić. Jednak wygląda na to, że znaleźliśmy swoją małą enklawę w stylu post-punk/dark-wave/death-rock, popularnego w Europie odłamu alternatywnej muzyki gotyckiej.
Lucy: Czy znaliście się przed założeniem zespołu? Jeśli tak, co zadecydowało o wspólnym tworzeniu muzyki?
Justin: W ogóle nie znałem Todda i Danny'ego. Mieliśmy jednak podobne zainteresowania i inspiracje muzyczne. Poza tym, Todd ma znacznie więcej doświadczenia w koncertowaniu oraz we wspólpracy z innymi ludźmi niż ja, więc jak na razie bardzo dobrze się uzupełniamy. Danny świetnie pasuje do grupy, zwłaszcza dzięki temu, że jest najzdolniejszym perkusistą, jakiego znam. Powstanie Feeding Fingers było wynikiem mojej potrzeby rzeczywistego zaistnienia muzyki, tworzonej przeze mnie od 16 roku życia. Miała być ona docelowo ścieżką dźwiękową dla animacji, którą wtedy planowałem. Nasza trójka jet razem nieprzerwanie i niezmiennie od 2006 roku. Todd ma wybuchowy temperament, słynny zarówno w Stanach jak i w Wielkiej Brytanii. A Danny... przeraża ludzi.
Lucy: Podobnie jak Entertainment, inna grupa z Atlanty, w której kiedyś grał Todd, działacie w wytwórni Stickfigure Records. Dobrze się znacie?
Justin: Bardzo blisko wspólpracujemy, właściwie już od paru lat. W naszej części kraju (a właściwie świata), taka muzyka cieszy się dość małą popularnością. Jesteśmy dość osamotnieni. I, chociaż mówię tylko za siebie i nasz zespół, wydaje mi się, że członkowie Entertainment często czują podobnie jak my, że są jakby organem przeszczepionym do złego ciała, które nagle zaczyna nas atakować i odrzucać. Ale to nic nie szkodzi. Cokolwiek osiągniemy w tej części Stanów, będzie wynikiem pracy Feeding Fingers, Entertainment, Stickfigure Recordings, naszych wspaniałych przyjaciół, oddanych fanów i wszystkich, z którymi do tej pory współpracowaliśmy. Stworzyliśmy nasz własny system supportowy, bez pomocy z zewnątrz. Być może niewiele, ale jestem z tego dumny.
Lucy: Gracie dużo koncertów?
Justin: Cóż... paradoksalnie duża ilość koncertów w obszarze z raczej małą grupą odbiorców nie jest dobrym posunięciem. Zazwyczaj gramy dwa lub trzy razy na miesiąc w Atlancie i okolicach, co nie znaczy, że każdorazowo mamy całą salę wypełnioną publicznością i odnosimy sukces, jakiego byśmy chcieli. Trzeba być ostrożnym i wyważyć optymalną ilość występów, żeby nie stracić dobrych relacji z organizatorami i nie zanudzić publiki.
Lucy: W wielu nagraniach Twój głos brzmi bardzo podobnie do wokalu Roberta Smitha z The Cure. Czy to jest zamierzone podobieństwo, czy raczej zbieg okoliczności? I co w ogóle myślisz o tym porównaniu?
Justin: Tak słyszałem... i wiem, że wielu dziennikarzy ma ochotę zadać mi to pytanie podczas wywiadu, lecz zwykle owijają w bawełnę i pytają o moją opinię na temat Roberta Smitha, moje "inspiracje" i tym podobne. Cieszę się, że jesteś bezpośrednia, szanuję to. Podobieństwo jest niezamierzone. Mam taki głos, jaki mam i nie zamierzam za to przepraszać. Wiem, że jeszcze przez długi czas nie odetnę się od tych porównań, ale nie przejmuję się tym. Interesuje mnie tylko to, żeby Feeding Fingers było tak płodne artystycznie, jak tylko jest to możliwe i wciąż komponowało i nagrywało najlepszą muzykę, jaką jesteśmy w stanie stworzyć. Prawdopodobnie nie będę przechodził kolejnej mutacji, więc jak na razie to jest mój głos i tak zostanie.
Lucy: Czy pamiętasz Wasz pierwszy wspólny występ live? Jak było?
Justin: Oczywiście! To było niezliczoną ilość koncertów temu. 4 listopada 2006 roku w, nieistniejącym już, ISP Space we wschodniej Atlancie. Graliśmy z damsko-męskim duetem Mad Happy z Florydy i hip-hopowym artystą Quan Star. Było zimno i padało. Dwie pozostałe kapele powinny być na miejscu około 20:00, jednak wciąż się nie pojawiali. Nikt też nie przyszedł, żeby ich oglądać. Jedyni ludzie na widowni przybyli na nasz występ. Zaczęło się robić późno. To było bardziej niż żenujące i kompletnie nieprofesjonalne. Co gorsza, organizator zarządził, że będziemy grać jako ostatni, ponieważ jesteśmy zespołem miejscowym a pozostali są gośćmi. Zdecydowaliśmy z Toddem przejąć inicjatywę, sami ustawiliśmy nasz sprzęt, dźwięk i zagraliśmy dla zebranej publiczności na własnych warunkach. Nie znoszę być tego typu łobuzem, ale niestety musiało tak być. Myślałem, że zupełnie popsułem nasze relacje z ISP z powodu naszego buńczucznego zachowania, jednak współpracowaliśmy z nimi jeszcze przez dłuższy okres czasu.
Lucy: Czy podczas Waszej działalności zdarzyło się coś dziwnego lub wartego opowiedzenia?
Justin: Za każdym razem dzieje się coś niezwykłego. To jeden z wielu powodów, dla których ludzie chcą się zajmować muzyką, chociaż finansowo nie przynosi dużych zysków. Robimy to z miłości i pasji. Jednak niektóre wydarzenia rzeczywiście są warte zapamiętania:
1) Martwa koza w plastikowej torbie w klubie The Drunken Unicorn w Atlancie to było coś. Graliśmy tam kilka razy, pewnego dnia przyjechaliśmy wcześniej, by rozłożyć nasze rzeczy. Dwóch ludzi zmywało mopem podłogę, wyglądali na wściekłych. Jeden z nich przeprosił nas za okropny zapach i obiecał szybko posprzątać. Wtedy poczułem woń rozkładających się zwłok. Gdy zapytałem co to, powiedzieli mi, że poprzedniego wieczoru był koncert w ramach amerykańskiej trasy jednego zespołu, który przywiózł ze sobą martwą kozę w plastikowym worku. Używali jej jako rekwizytu scenicznego i robili rozkładającym się szczątkom zdjęcia promocyjne.
2) Niemalże spaliliśmy miejsce koncertu w Savannah w Georgii, pełne wampirów i fetyszowych domin, tylko przy pomocy gniewu, drabiny i odrobiny folii aluminiowej.
3) Bezdomny naśladowca Trumana Capote zaproponował mi seks oralny w zamian za podwiezienie do restauracji McDonald's odległej o jakieś 50 metrów. Musiałem odmówić. Nie chciałem ryzykować zostania zgwałconym i jednocześnie obrzyganym, jeśli wiesz o czym mówię.
4) Poznałem weterana wojny w Wietnamie, Chew Choo z Florydy. Był "szczurem tunelowym" i kilkukrotnie został trafiony z broni maszynowej. Był ludzkim serem szwajcarskim. Jednak jakoś udało mu się przeżyć. W wyniku ran postrzałowych, stracił większość zębów i część szczęki. Był w stanie wydawać tylko świszczące dźwięki, jak lokomotywa.
Mógłbym długo wymieniać. Kiedyś prawie zabiliśmy naszego perkusistę, Danny'ego. Jadąc naszym vanem minęliśmy go o mniej niż centymetr. Byłby to zysk dla społeczeństwa, jednak tragiczny dla kreatywności naszej kapeli.
Lucy: Justin, planujesz lub może tworzysz jakiś animowany teledysk do któregoś z Waszych utworów?
Justin. Chciałbym. Planuję i mam nadzieję, że to zrobię. Wszystko jest kwestią czasu. Zwyczajnie nie wystarcza mi doby na zrobienie animowanego video. Poza Feeding Fingers, hipoteką i innymi bzdurnymi zobowiązaniami dorosłego człowieka, nie mam teraz czasu na zrobienie tego. Jestem jednak coraz lepszy w dzieleniu się odpowiedzialnością z innymi, we wspólpracy z ludźmi, aktywnie poszukuję również menagera zespołu, abym mógł wrócić do bycia artystą.
Lucy: Jakiej muzyki słuchasz prywatnie? Możesz coś polecić naszym czytelnikom?
Justin: Najczęściej słucham awangardowych i modernistycznych kompozytorów, takich jak Karlheinz Stockhausen, Witold Lutosławski, Steve Reich, i Krzysztof Penderecki, itd. Lubię też klimat proto-industrial/minimal z lat 70 i 80, czyli kapel typu Einsturzende Neubauten, S.P.K., D.A.F., Fad Gadget, Suicide i tak dalej. Ale, szczerze mówiąc, ostatnio właściwie niczego nie słucham. Prowadzę studio nagraniowe w Atlancie, gdzie produkuję sporo hip-hopu, R&B, rocka i innych rzeczy, więc zawsze jestem otoczony muzyką. Do tego stopnia, że po wszystkim cisza wydaje się bardzo miła.
Lucy: Dziękuję bardzo za wywiad! Może na koniec kilka słów od siebie?
Justin: Dziękuję wam wszystkim za wsparcie. Bądźcie w kontakcie i nie wahajcie się odezwać. Jak długo będziecie chcieli nas słuchać, będziemy tworzyć muzykę i dzielić się nią z wami. Mam nadzieję niedługo spotkać was osobiście. Będziemy sie starać, dopóki tak się nie stanie. Trzymajcie się!
Inne artykuły:
Justin: Nazywam się Justin Curfman, jestem frontmanem Feeding Fingers. Jesteśmy trzyosobową grupą, którą razem ze mną tworzą Todd Caras i Danny Hunt. Jesteśmy multiinstrumentalistami, więc nasze obowiązki są zmienne i zależą od piosenki, którą aktualnie nagrywamy lub gramy live. Zazwyczaj jednak ja odpowiadam za wokal, gitarę, bas i klawisze. Do Todda należy bas, klawisze i oświetlenie sceny, z kolei Danny niemal zawsze gra na perkusji.
Lucy: Jak mógłbyś opisać muzykę Feeding Fingers?
Justin: Według mnie, nasza muzyka jest jakby ilustracją moich snów i odbiciem zaintereowań dotyczących spraw takich, jak na przykład zaginione dzieci, entomofagia, utonięcia, seks, dualizm. Chciałbym, żeby nasza muzyka jak najlepiej odzwierciedlała moją podświadomość. Nie tworzę subiektywnie, chcę myśleć i pisać o nieprawdopodobnych życiorysach i sytuacjach. To, oprócz animacji, najlepszy sposób na zwizualizoanie moich fantazji. Nigdy nie poszukiwaliśmy określonego gatunku muzycznego, by się w nim osadzić. Jednak wygląda na to, że znaleźliśmy swoją małą enklawę w stylu post-punk/dark-wave/death-rock, popularnego w Europie odłamu alternatywnej muzyki gotyckiej.
Lucy: Czy znaliście się przed założeniem zespołu? Jeśli tak, co zadecydowało o wspólnym tworzeniu muzyki?
Justin: W ogóle nie znałem Todda i Danny'ego. Mieliśmy jednak podobne zainteresowania i inspiracje muzyczne. Poza tym, Todd ma znacznie więcej doświadczenia w koncertowaniu oraz we wspólpracy z innymi ludźmi niż ja, więc jak na razie bardzo dobrze się uzupełniamy. Danny świetnie pasuje do grupy, zwłaszcza dzięki temu, że jest najzdolniejszym perkusistą, jakiego znam. Powstanie Feeding Fingers było wynikiem mojej potrzeby rzeczywistego zaistnienia muzyki, tworzonej przeze mnie od 16 roku życia. Miała być ona docelowo ścieżką dźwiękową dla animacji, którą wtedy planowałem. Nasza trójka jet razem nieprzerwanie i niezmiennie od 2006 roku. Todd ma wybuchowy temperament, słynny zarówno w Stanach jak i w Wielkiej Brytanii. A Danny... przeraża ludzi.
Lucy: Podobnie jak Entertainment, inna grupa z Atlanty, w której kiedyś grał Todd, działacie w wytwórni Stickfigure Records. Dobrze się znacie?
Justin: Bardzo blisko wspólpracujemy, właściwie już od paru lat. W naszej części kraju (a właściwie świata), taka muzyka cieszy się dość małą popularnością. Jesteśmy dość osamotnieni. I, chociaż mówię tylko za siebie i nasz zespół, wydaje mi się, że członkowie Entertainment często czują podobnie jak my, że są jakby organem przeszczepionym do złego ciała, które nagle zaczyna nas atakować i odrzucać. Ale to nic nie szkodzi. Cokolwiek osiągniemy w tej części Stanów, będzie wynikiem pracy Feeding Fingers, Entertainment, Stickfigure Recordings, naszych wspaniałych przyjaciół, oddanych fanów i wszystkich, z którymi do tej pory współpracowaliśmy. Stworzyliśmy nasz własny system supportowy, bez pomocy z zewnątrz. Być może niewiele, ale jestem z tego dumny.
Lucy: Gracie dużo koncertów?
Justin: Cóż... paradoksalnie duża ilość koncertów w obszarze z raczej małą grupą odbiorców nie jest dobrym posunięciem. Zazwyczaj gramy dwa lub trzy razy na miesiąc w Atlancie i okolicach, co nie znaczy, że każdorazowo mamy całą salę wypełnioną publicznością i odnosimy sukces, jakiego byśmy chcieli. Trzeba być ostrożnym i wyważyć optymalną ilość występów, żeby nie stracić dobrych relacji z organizatorami i nie zanudzić publiki.
Lucy: W wielu nagraniach Twój głos brzmi bardzo podobnie do wokalu Roberta Smitha z The Cure. Czy to jest zamierzone podobieństwo, czy raczej zbieg okoliczności? I co w ogóle myślisz o tym porównaniu?
Justin: Tak słyszałem... i wiem, że wielu dziennikarzy ma ochotę zadać mi to pytanie podczas wywiadu, lecz zwykle owijają w bawełnę i pytają o moją opinię na temat Roberta Smitha, moje "inspiracje" i tym podobne. Cieszę się, że jesteś bezpośrednia, szanuję to. Podobieństwo jest niezamierzone. Mam taki głos, jaki mam i nie zamierzam za to przepraszać. Wiem, że jeszcze przez długi czas nie odetnę się od tych porównań, ale nie przejmuję się tym. Interesuje mnie tylko to, żeby Feeding Fingers było tak płodne artystycznie, jak tylko jest to możliwe i wciąż komponowało i nagrywało najlepszą muzykę, jaką jesteśmy w stanie stworzyć. Prawdopodobnie nie będę przechodził kolejnej mutacji, więc jak na razie to jest mój głos i tak zostanie.
Lucy: Czy pamiętasz Wasz pierwszy wspólny występ live? Jak było?
Justin: Oczywiście! To było niezliczoną ilość koncertów temu. 4 listopada 2006 roku w, nieistniejącym już, ISP Space we wschodniej Atlancie. Graliśmy z damsko-męskim duetem Mad Happy z Florydy i hip-hopowym artystą Quan Star. Było zimno i padało. Dwie pozostałe kapele powinny być na miejscu około 20:00, jednak wciąż się nie pojawiali. Nikt też nie przyszedł, żeby ich oglądać. Jedyni ludzie na widowni przybyli na nasz występ. Zaczęło się robić późno. To było bardziej niż żenujące i kompletnie nieprofesjonalne. Co gorsza, organizator zarządził, że będziemy grać jako ostatni, ponieważ jesteśmy zespołem miejscowym a pozostali są gośćmi. Zdecydowaliśmy z Toddem przejąć inicjatywę, sami ustawiliśmy nasz sprzęt, dźwięk i zagraliśmy dla zebranej publiczności na własnych warunkach. Nie znoszę być tego typu łobuzem, ale niestety musiało tak być. Myślałem, że zupełnie popsułem nasze relacje z ISP z powodu naszego buńczucznego zachowania, jednak współpracowaliśmy z nimi jeszcze przez dłuższy okres czasu.
Lucy: Czy podczas Waszej działalności zdarzyło się coś dziwnego lub wartego opowiedzenia?
Justin: Za każdym razem dzieje się coś niezwykłego. To jeden z wielu powodów, dla których ludzie chcą się zajmować muzyką, chociaż finansowo nie przynosi dużych zysków. Robimy to z miłości i pasji. Jednak niektóre wydarzenia rzeczywiście są warte zapamiętania:
1) Martwa koza w plastikowej torbie w klubie The Drunken Unicorn w Atlancie to było coś. Graliśmy tam kilka razy, pewnego dnia przyjechaliśmy wcześniej, by rozłożyć nasze rzeczy. Dwóch ludzi zmywało mopem podłogę, wyglądali na wściekłych. Jeden z nich przeprosił nas za okropny zapach i obiecał szybko posprzątać. Wtedy poczułem woń rozkładających się zwłok. Gdy zapytałem co to, powiedzieli mi, że poprzedniego wieczoru był koncert w ramach amerykańskiej trasy jednego zespołu, który przywiózł ze sobą martwą kozę w plastikowym worku. Używali jej jako rekwizytu scenicznego i robili rozkładającym się szczątkom zdjęcia promocyjne.
2) Niemalże spaliliśmy miejsce koncertu w Savannah w Georgii, pełne wampirów i fetyszowych domin, tylko przy pomocy gniewu, drabiny i odrobiny folii aluminiowej.
3) Bezdomny naśladowca Trumana Capote zaproponował mi seks oralny w zamian za podwiezienie do restauracji McDonald's odległej o jakieś 50 metrów. Musiałem odmówić. Nie chciałem ryzykować zostania zgwałconym i jednocześnie obrzyganym, jeśli wiesz o czym mówię.
4) Poznałem weterana wojny w Wietnamie, Chew Choo z Florydy. Był "szczurem tunelowym" i kilkukrotnie został trafiony z broni maszynowej. Był ludzkim serem szwajcarskim. Jednak jakoś udało mu się przeżyć. W wyniku ran postrzałowych, stracił większość zębów i część szczęki. Był w stanie wydawać tylko świszczące dźwięki, jak lokomotywa.
Mógłbym długo wymieniać. Kiedyś prawie zabiliśmy naszego perkusistę, Danny'ego. Jadąc naszym vanem minęliśmy go o mniej niż centymetr. Byłby to zysk dla społeczeństwa, jednak tragiczny dla kreatywności naszej kapeli.
Lucy: Justin, planujesz lub może tworzysz jakiś animowany teledysk do któregoś z Waszych utworów?
Justin. Chciałbym. Planuję i mam nadzieję, że to zrobię. Wszystko jest kwestią czasu. Zwyczajnie nie wystarcza mi doby na zrobienie animowanego video. Poza Feeding Fingers, hipoteką i innymi bzdurnymi zobowiązaniami dorosłego człowieka, nie mam teraz czasu na zrobienie tego. Jestem jednak coraz lepszy w dzieleniu się odpowiedzialnością z innymi, we wspólpracy z ludźmi, aktywnie poszukuję również menagera zespołu, abym mógł wrócić do bycia artystą.
Lucy: Jakiej muzyki słuchasz prywatnie? Możesz coś polecić naszym czytelnikom?
Justin: Najczęściej słucham awangardowych i modernistycznych kompozytorów, takich jak Karlheinz Stockhausen, Witold Lutosławski, Steve Reich, i Krzysztof Penderecki, itd. Lubię też klimat proto-industrial/minimal z lat 70 i 80, czyli kapel typu Einsturzende Neubauten, S.P.K., D.A.F., Fad Gadget, Suicide i tak dalej. Ale, szczerze mówiąc, ostatnio właściwie niczego nie słucham. Prowadzę studio nagraniowe w Atlancie, gdzie produkuję sporo hip-hopu, R&B, rocka i innych rzeczy, więc zawsze jestem otoczony muzyką. Do tego stopnia, że po wszystkim cisza wydaje się bardzo miła.
Lucy: Dziękuję bardzo za wywiad! Może na koniec kilka słów od siebie?
Justin: Dziękuję wam wszystkim za wsparcie. Bądźcie w kontakcie i nie wahajcie się odezwać. Jak długo będziecie chcieli nas słuchać, będziemy tworzyć muzykę i dzielić się nią z wami. Mam nadzieję niedługo spotkać was osobiście. Będziemy sie starać, dopóki tak się nie stanie. Trzymajcie się!
Inne artykuły:
- Feeding Fingers - The Occupant - 2013-05-24 (Recenzje muzyki)