AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Wave Gotik Treffen 2006


Czytano: 34279 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Jeśli miałabym opisać tegoroczne WGT jednym słowem to byłoby to niewątpliwe słowo FEINDFLUG!!!:D W bardziej rozbudowanej formie za pewne pojawiłyby sie także takie słowa jak Nitzer Ebb oraz VNV Nation, ale ponieważ zdaję sobie sprawę, że słowa te – aczkolwiek wymowne i apelujące do serc wielu – mogą nie oddać całości obrazu, dodam słów parę aby podsumowaniu WGT 2006 uczynić zadość.


PIĄTEK 02.06.

Przybyliśmy na miejsce kaźni nieco później niż część zjednoczonych sił polskich, mianowicie w piątek ok. 10, więc podczas odbierania biletów i różnych gadżetów napotykaliśmy na znajome twarze (niektóre już nieco zmaltretowane, wiadomo noc była długa i zimna ;p). Po rozlokowaniu się i odstaniu swojego pod prysznic (kwestia pryszniców jak i organizacji WGT to osobny rozdział, który z uwagi na delikatność uczuć pominę milczeniem) mogliśmy już ruszać na podbój terytorium wroga co też uczyniliśmy. Droga na pierwszy z koncertów – Witt – przebiegała powoli ponieważ przy okazji obserwowaliśmy co bardziej smakowite okazy prezentujące cudowności mody zarówno damskiej jak i męskiej. Spostrzeżenie trefnisia: trendy jakie obowiązują obecnie na gotyckim targowisku próżności sugerują, iż sklepy z bielizną nie zarobią w tym sezonie wiele na kobietach, natomiast mogą się pokaźnie wzbogacić na mężczyznach.
Kiedy dotarliśmy już do Werk II przestawiliśmy środek ciężkości z oczu na uszy i doprawdy warto było. Spóźniwszy się na Accesory wysłuchaliśmy koncertu Witt. Niemłody już wokalista zdawał się nawiązywać dobry kontakt z publiką, a wymiana zdań scena-publika była dość obfita (niestety z tej racji, iż nie władam niemieckim nie mogę stwierdzić o co chodziło). W każdym razie styl śpiewania tegoż wokalisty jest dość specyficzny – napięty, niecierpliwy i zaangażowany – doskonale komponował się z basami i perkusją.
Następnie postanowiliśmy zmienić lokal i ruszyliśmy do Moritzbastei. Jest to dość ciekawe miejsce samo w sobie – na górze znajdowały się kramiki gdzie ekipa pozbawiała się gotówki przy wtórze jakiegoś folkowego zespołu, który im przygrywał, na środkowym piętrze był bar a na dole coś w rodzaju bardziej eleganckiej stołówki i sala koncertowa. Tam to właśnie spędziłam większą część wieczoru bacznie obserwując poczynania Zeitgesist Zero, Culture Kultur oraz Schattenschlag. Ale po kolei.
Pierwszy z zespołów wywołał sporo uśmiechów na twarzach przybyłych, nie obyło się bez skojarzeń z wokalistką Flesh Field i jej występem na M'era Luna 2005. Pani upozowana była na nieco wyrośniętą gothic dziewczyneczkę (niegrzeczną warto dodać) z gumkami w kształcie czaszek na dwóch kitkach i nadąsanym wyrazie twarzy (momentami). W kwestii wyglądu oczywiście zawsze jest wolna ręka, a jednak nic nie poradzę na to, że skręcam się ze śmiechu na co lepsze wyrazy twórczego niepokoju... Jeśli chodzi o muzykę, cóż... wokal bardzo agresywny, neurotyczny i przesterowany, całość mocno średnia... Jeśli ktoś lubi histerycznie krzyczące panie o wyrazistej mimice twarzy w jazgotliwym futerale – smacznego...
Culture Kultur ruszyli całą niemalże salę do tańca i chyba nic dziwnego gdyż ten duet z Hiszpanii gra niezwykle taneczną i energiczną muzykę. Nie obyło się bez wpadek, tym weselszych, że prąd wysiadł akurat na numerze 'Wonder'... nie wiem czy siłom wyższym tak nie podobał się ten występ? ;) Hiszpanie zostali w każdym razie świetnie przyjęci, co mnie nie dziwi biorąc pod uwagę gust niemieckiej publiki.
Ostatni z zespołów był jednym z moich faworytów na tym festiwalu, swoistym must-see, ponieważ ich epka 'Gefuehlskalt' niezmiernie przypadła mi do gustu i chciałam zobaczyć co tez ekipa potrafi zdziałać na żywo...Powiem jedno – ekipa muzycznie potrafi, natomiast jeśli chodzi o sceniczność i teksty - jeszcze trochę im brakuje do poziomu 10/10. Muzyka jest świetna, elektroniczne tło, nieco przytłumiony wokal, szybkie tempo to jest coś co lubię. W tle odbywał się niezdecydowanie erotyczny (?) godowy (?) gra-wstępna-acz-nie-do-końca (?) taniec dwóch skąpo odzianych niewiast. Mimo wszystko Schattenschlag zostawili mnie z bardzo pozytywnymi wrażeniami. Z Combichrist zrezygnowaliśmy, ale ci co byli twierdzili, że był to jeden z lepszych koncertów tego zespołu z wieloma szalejącymi pod sceną fanami, hitami granymi ku uciesze publiki i pożegnaniem w stylu "a teraz idźcie na koncert pieprzonego Nitzera Ebba'a ".
Nitzer Ebb, koncert na który nie ma o ukrywać, czekałam z wielka niecierpliwością, wywołał mieszane uczucia... Czekaliśmy na nich ok. 20 minut, w tym czasie pod sceną kotłowali sie ludzie, jeden z nich wyskoczył na scenę z flagą (chyba) electro terror breslau - Jeśli ktoś widział cóż to było, niechże mnie oświeci, bo nie dostrzegłam czy to nie aby krajanie tak rządzili?:p Wywoływania, gwizdy, i okrzyki wyciągnęły w końcu zespół na scenę. Rozpoczęli od "Getting closer" i tłum oszalał. W pasie przed sceną działy się sceny dantejskie: wrzask, pisk, ścisk, regularne pogo, przepychanka, kto słabszy wiał w bezpieczniejsze rejony unosząc ciało w jednym kawałku. Fani wdzierający się na scenę zostali brutalnie zepchnięci do kanału dla fotografów, ach działo się, ach działo... A z drugiej strony grali same hity: "Join in the chant", "Fun to be had" i tak dalej... i muszę szczerze przyznać, że ta muzyka jest mi tak znana i swojska niczym piżama, a przecie piżamą się nikt za bardzo nie emocjonuje... toteż owszem – wyszalałam się jak rzadko kiedy, ochrypłam od wrzasku, ale pozostał pewien niedosyt – może nowatorstwa, niespodzianki, zaskoczenia? A może po prostu rozpaskudzona jestem, kto wie ;) Bis był, naturalnie, ale jak na mój gust jakiś słabiutki i trzeba było znów sporo się naklaskać i nagwizdać aby sie pojawili... no cóż McCarthy stwierdził, że dobrze jest powrócić... fani, w tym i ja, poczekają jaki to ciąg dalszy tego powrotu będzie...
Na after nie miałam tego dnia siły i runęliśmy do naszych zimnych namiotów.

SOBOTA 03.06

Całą sobotę spędziliśmy w jednym miejscu, tym razem w Agrze, ponieważ działy się tam rzeczy nader interesujące. Pierwszy występ był z mojego osobistego Top 10 tego festu; Imperative Reaction to zespół, który takimi swoimi hitami jak "Fault" (od którego zresztą zaczęli koncert), "Guilt", "Severed" czy "Arrogance" zawojował moje uszy raz na zawsze. Tym razem także było: Ted Phelps i jego charakterystyczny głos z pogranicza krzyku, lirycznej kołysanki i zgrzytliwego ślizgu oraz rytmiczne bity ruszyły zebraną pod sceną gawiedź do tańca. Kawałek z nowego albumu zatytułowany "Red" zapowiada całkiem porządną dawkę muzyki. Gdyby przybyli do naszego słodkiego kraju pokoncertować nie płakałabym, o nie:)
Necro Facility – zaprawdę powiadam, że ten zespół warto znać. Siedzę sobie teraz i słucham ich albumu z 2005 "The black paintings" i myślę sobie, że Szwedom te ich restrykcje alkoholowe nie szkodzą przesadnie na twórczość, może nawet przeciwnie... Dwóch młodych dżentelmenów pokazało klasę na scenie, chociaż prawdę mówiąc – nie znając ich wcześniej za ich pojawieniem się na scenie w mojej głowie zakołatała myśl – a cóż to za słodkie buziaczki na wagarach? Ale jak już zagrali... bardzo mocno i dynamicznie, chociaż problemy sprzętowe pojawiły się nieuchronnie. W tym czasie wokalista zagadywał publiczność snując zwierzenia jak to jest szczęśliwy będąc w kraju gdzie może pić 24/7 i jak to już po 8 piwach jest...
O Vigiliante nie mogę jakoś dyskutować, ponieważ pomimo tego, że stałam prawie pod samą sceną nie czułam się ani poruszona, ani tym bardziej zniszczona – no cóż, wokal i gitary, jak dla mnie nic specjalnego. Na szczęście zaraz później do akcji wkroczył Myer i Destroid w swoich kombinezonach z maskami na twarzach i przywrócili tętna do tej prędkości w jakiej powinny się znajdować podczas genialnych koncertów. Podczas tego występu, oprócz tego, że Myer wystąpił z wyznaniami "I love you friends" na wokalu pojawił się Seb Rydell.
SITD oraz Cat Rapes Dog przeczekałam w pozycji siedzącej, na wpół osuwającej się. Zmęczenie zaczynało brać górę, a do końca jeszcze przecież daleko. O SITD mogę rzec jeno tyle, że image mieli bardziej grunge'owy niż gotycki, ale wywołali euforię, zaprezentowali o ile dobrze kojarzę konstrukcję ramową koncertu (na bazie "Snuff Machinery"), a na CRP chyba przysnęłam na moment, więc i nie wypowiem się za bardzo, tyle tylko powiem, że mieli genialną pod każdym względem gitarzystkę ;).
No i nadszedł punkt kulminacyjny wieczoru - VNV Nation. Występ był nieco podobny do tego na M'era Lunie, ale porwał publiczność tak, że strzępkami do namiotów wracaliśmy. Oczywiście nie mogło zabraknąć "Chrome" ale pojawiły się również stare hiciory "Beloved", "Epicentre" czy "Carbon". Ronan Harris szalał na scenie, przemieszczał się z prędkością perszinga, zagadywał po niemiecku (oczywiście wprawiając tych anglojęzycznych jak ja w ślepą furię:p), zwymyślał niewybrednie kamerzystę, który jeździł mu przed nosem sprzętem, a generalnie minę miał niedowierzająco- uszczęśliwioną (chyba na widok euforii publiki). Był to piękny koncert z gatunku tych wzmagających produkcję endorfin i myślę, że jeśli ekipa tak da czadu to mamy się na co cieszyć w Bolkowie. Na after i tym razem nie mieliśmy siły po całym dniu hasania na koncertach i padliśmy jak kawki po namiotach jak tylko tam dotarliśmy.

NIEDZIELA 04.06

Niedziela to był czas noise'u, odkryć w tym gatunku, straszliwej masakry pod barierkami i zachwytu nad mocą maszyn. Ale zanim to nastąpiło udaliśmy się pokrętnymi ścieżkami, poprzez park (napastując po drodze wiewiórki) do Parkbuhne nacieszyć oczy występami Agonize i co by tam nadarzyło się ewentualnie (nadarzyło się XP 8 ale o tym za chwilę).
O koncercie Agonize muszę przez chwilę opowiedzieć, gdyż działo się tam wiele, można powiedzieć, że był to performance w stylu farba czerwono-biała, ale efekt odmalował się intrygujący:)Muzycznie była to siekanina taka, że publika trzymała się barierek lub siebie, z tyłu trwały taneczne zamieszki, całość bardzo rozrywkowa niczym w wesołym młynie... zębów wybitych brak, ran szarpanych i kłutych kilka, upadków na ziemię też ;)Uplasowaliśmy się tuż przy scenie więc obserwowaliśmy poczynania zespołu dość uważnie. A było tam i wbijanie sobie 'igły' w żyły i rozpryskiwanie krwi oraz inne krwawe operacje, i sikanie białawym płynem ze spodni:p i wariacka mimika frontmana – dość, że scena po całym koncercie wyglądała jak po igrzyskach, a ci stojący najbliżej nie uniknęli prysznica (np. jedna Japoneczka, zacięta fotografka, którą mówiąc dosłownie krew ze sceny zalała:p). Bardzo urozmaicony performance – i muzycznie i teatralnie.
Następnie, jak już powiedziałam, na scenę wyległo włoskie trio z XP 8, i musze powiedzieć, że czy to z racji kontrastu z Agonize czy samej muzyki zespołu – ale wypadli dość blado. Najlepiej chyba wyglądali, ale muzycznie zabrakło iskry. Paul Toohill, wokalista, sprawiał wrażenie, ze boi się użyć siły swojego głosu co w efekcie dało przygaszone brzmienie, zbyt mało siły i ekspresji. Więc i zmyliśmy się z amfiteatru nie czekając na ciąg dalszy i wróciliśmy do Werk II. a tam, jako się rzekło, królował noise w różnych odmianach.
Po tym dniu w Werk II, można powiedzieć jestem neofitką, gdyż wrażenie było piorunujące. Generalnie zawsze ciężko było mi słuchać tego rodzaju muzyki w domu, ale na koncercie – całkiem inna sprawa! Przybyliśmy w sam czas aby zobaczyć Neotek. Ci dwaj panowie, z których jeden prezentował styl na kształt naszego rodzimego Norbiego stanowili nie najgorszą rozgrzewkę przed tym co miało nastąpić. A nastąpić miał S.K.E.T, który to projekt całkowicie mnie zauroczył raz na zawsze amen. Tych dwóch panów grających rhythm-noise wprawiło znaczną część publiki w trans i katatoniczne drgania. "Baikonur", ich świeżutka płyta, jest z całą pewnością warta uwagi, a organizatorzy tego typu imprez jak WIF powinni, myślę, wziąć tenże projekt pod uwagę przy ustalaniu line-upów na kolejne festy (przynajmniej takie mam biedaczka pobożne życzenia:p).
Jeśli chodzi o dwa kolejne zespoły Bahntier oraz The Pain Machinery – nie wywołały już takich emocji, pierwszy prezentował wizualizacje niczym z rotten.com plus umiarkowanie poruszającą muzykę, zaś drugiego nie widziałam za bardzo, gdyż oddawałam się na zewnątrz czynnościom towarzyskim i tym służącym podtrzymaniu sił życiowych (niemieckie wino niczym zmieszane z wodą mineralną gazowaną pfeh).
Implant calutki przetańczyliśmy roztrącając bezlitośnie tych nie decydowanych obok. Niezmiernie szybka linia melodyczna i dynamiczny wokal – kombinacja wymarzona na dobijanie butów i coraz bardziej wycieńczonych tańcem ciał.
Co do pozostałych dwóch zespołów - Projecto Mirage i Winterkalte – były to shakery robiące koktajl z naszych mózgów; wokalistka PM śpiewała do mikrofonu przez megafon, więc jak łatwo sobie wyobrazić efekt był powalający. Z ostatniego koncertu wymknęliśmy sie chyłkiem z wielkim żalem do Agry aby zobaczyć jeszcze kawałek występu Deine Lakaien. Jeśli chodzi o ten konkretny koncert – obyło się bez specjalnych niespodzianek - zespół w pełnym składzie i głos Veljanova: poruszający do głębi, hipnotyczny i przejmujący oraz piękna muzyka – wszystko to razem stanowi rzadki klejnot, który za każdym razem olśniewa i czaruje w sposób niezwykły. Przynajmniej mnie, która to piszę ;) Kiedy na koniec rozległo się "Love me to the end" można było wyczytać z wielu twarzy, że Deine ma faktycznie miejsce w wielu serduszkach na zawsze (albo tak dobrze udawali hehe)
Po koncertach tym razem jakoś na nas siły spłynęły nie wiedzieć skąd, jakoś magicznie chyba i udaliśmy się na after do Agra 4.2 gdzie swój set miał prezentować Ronan Harris. Bawiliśmy się tam przednio - muzyka była fantastycznie dobrana, miejsce - obszerne i z wysokim sufitem, więc pomimo znacznej ilości ludzi, nikt nikogo nie napastował, nie tańczyliśmy sobie po plecach ani nogach (nie mówiąc o głowach) i obyło się bez bijatyki, sauny i uduszenia, o złych czy pogardliwych spojrzeniach nie wspominając Spostrzeżenie party animal: pomimo znacznego zmęczenia, które siłą rzeczy objawia się po kilku godzinach zabawy na koncertach warto wybrać się na after chociaż raz – po pierwsze dlatego, że można się genialnie zabawić, a po drugie- naprawdę perspektywa na imprezy ogólnie ustawia się w ciekawy sposób:p

PONIEDZIAŁEK 05.06.

Kohlrabizirkus i dla mnie osobiście ciasteczko całego WGT. Wychodzić z tego miejsca w zasadzie nie było sensu, bo skład przewidziany na ten dzień powalał łagodnie mówiąc. Ale zanim przejdę do koncertów, chciałabym poświęcić kilka słów samemu miejscu akcji – jest to ogromna hala, zwieńczona kopułą, z otworami na szczycie, tak, że gdy patrzyło się w górę można mieć wrażenie, ze patrzy się na rozgwieżdżone niebo. Kiedy na wewnętrznej stronie dachu przeciwległym do sceny And One wyświetlało wizualizacje – wyglądało to niesamowicie. Generalnie rzecz ujmując koncert w takim miejscu to niebywała gratka. Jeśli idzie o zespoły występujące tego dnia - większość grała tanecznie i dynamicznie tak jak Reaper (wokalista odziany był w maskę, tak, że wielu miało podejrzenia czy śpiewa na żywo czy z playbacku), Violent Entity, Taktical Sekt czy Glis. Przy tym ostatnim bardzo silnie reagowała pod sceną ekipa z Warszawy, być może pamiętająca jeszcze wyczyny tego artysty w ich mieście:p
God Module: frontman również wystąpił w masce – dawało to wrażenie jak na planie 'Monster' – powiedzmy, kiedy maskę zdjęto było już lepiej. W każdym razie spółka Jasyn Bangert & Byron C. Miller zmieniająca się na scenie potwierdziła swoją markę wysokiej klasy specjalistów od EBM.
Przy projekcie Sonar transowaliśmy bardzo przyjemnie, ale można powiedzieć, że było to zbieranie sił na Feindflug. No i Feindflug w końcu nastąpił. Ale wcześniej okopali się na scenie, gdzie większość instrumentów ukryta była za siatką, ustawiono tam też szubienicę oraz krzesło elektryczne, wyeksponowano jedynie bębny, które stały przy samej krawędzi sceny. Kiedy zespół się pojawił pod sceną zawrzało i zakotłowało się, nie będzie kłamstwem powiedzieć, że nastąpiła eksplozja energii. Każdy z członków zespołu był odziany stosownie do stylistyki: w maski gazowe, mundury i inne części osprzętu, wokalista miał maskę na twarzy (jak widać maski to był poniedziałkowy motyw przewodni, nie wiem co artystom przyświecało). No i koncert się rozpoczął wystawiając nasze zmęczone serca i mięśnie na nie lada próbę. "Truppenschau" na dobry początek, a później m.in mój ulubiony "Gulag". Przy "Stukas im Visier" wszystko aż wibrowało; wokalista świetnie panował nad publiką wpatrzoną w niego jak mistrza, kiedy zespół przy momentach przemówień wplecionych w ich numery stawał nieruchomo na scenie, publika jakby zamierała aby po chwili szaleć dalej... Przy jednym z numerów - proszę mi wybaczyć, nie pamiętam przy którym, w ferworze walki pewne informacje mi uciekły – zainscenizowano scenę egzekucji na krześle elektrycznym, co zostało przyjęte z entuzjazmem, a jakże. Koncert był genialny, rewelacyjny wprost i bardzo, bardzo widowiskowy.
Ostatnim koncertem festu - przynajmniej dla mnie – był koncert And One. Reakcja widowni przebiła chyba wszystko co do tej pory obserwowałam na koncertach, można by pomyśleć, że to bohaterowie narodowi objawili się na scenie - taki aplauz, szał i dzikie wycie wzbudzili. Grali naturalnie stare kawałki, a także nowe z płyty "Military Fashion Show". Ale byliśmy już zmęczeni, więc daliśmy nogę z koncertu i poszliśmy spać.

Podsumowując – były to fantastyczne 4 dni wypełnione genialną muzyką, spotkaniami towarzyskimi i obserwacją co słychać (i widać:p) w szerokim gotyckim świecie. WGT warto odwiedzić zawsze o ile finanse pozwalają i jest się w stanie wytrzymać kiepską pogodę i nie zawsze rewelacyjne warunki bytowania. Jednym słowem – czas zbierać kasę na 2007...


Strony:
Autor:
Tłumacz: khocico
Data dodania: 2006-06-12 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: