AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Aesthetic Perfection - 'Til Death


Czytano: 1700 razy

90%


Wykonawca:

Galerie:

Katalog płyt:
Pana Gravesa od zawsze lubiłem...

A mówiąc od zawsze mam na myśli od czasu, kiedy w moje ręcę wpadł "A Violent Emotion". Ach, jakiż to był krążek! Szybki, żywy, pełen energii, niezwykle chwytliwy melodycznie, a także nafaszerowany "pięknymi" obrazami nieco spaczonej miłości i depresją. Z marketingowego punktu widzenia – idealny konsensus między graniem pod publiczkę, a sztuką (co w żaden sposób nie rzutuje na jego wartość). Właściwie "A Violent Emotion" był jednym z pierwszych EBM-owych krążków jakie wpadły mi w ręce. Pod jego wpływem zapoznałem się również z "Close To Human" i "All Beauty Destroyed", które jednak, mimo niezaprzeczalnego potencjału artystycznego, okazały się płytami słabszymi. Gdy dowiedziałem się, że Daniel pracuje nad nową płytą od razu zacząłem pokładać w niej ogromne nadzieje...

Muszę się przyznać, że premiery kolejnych klipów do utworów z "'Till Death" zwyczajnie przespałem. Nie przespałem za to premiery singla "Big Bad Wolf", ba, nawet odsłuchałem go zaraz po wydaniu. Ależ to był szok! To, że Graves lubi śpiewać wiedzieliśmy już dawno, ale żeby od razu pop? "Bardzo gwałtowna zmiana stylistyki" – myślę sobie – "prawie tak jak Combichrist na No Redemption". Ale, o ile metalowe obliczego Andy'ego średnio mi się spodobało, o tyle w "Big Bad Wolf" coś było - coś co, pomimo prostoty utworu, sprawiało że człowiek chciał (i chce) do niego wracać. Jak mi się zdaje - tym czymś była tajemniczość.

Nie powiem – "Big Bad Wolf" bardzo podsycił moją chęć zapoznania się z całym materiałem i sprawił, że praktycznie liczyłem dni do jego premiery, ale jednocześnie, za jego sprawą, zacząłem odczuwać pewien niepokój. Bałem się, że reszta utworów okaże się banalnymi popowymi "hitami" na jeden sezon. Na szczęście album się obronił – i to na całej linii!

Będę szczery: na "'Till Death" nie ma słabych utworów – są tylko błędy kompozycyjne. I tak błędemi, choć nie rzutującymi na odbiór całości, są: nierytmiczna linia basu w "Lights Out" czy nachalne powtarzanie słówka "body" w "Antibody". Jednak kto z nas, słuchając rzeczonych kawałków, zwraca na to uwagę? Właśnie!

Siła albumu tkwi w prostych, acz nie prostackich, melodiach okraszonych chwytliwymi i jednocześnie nieco skrzeczącymi wokalami pana Daniela. Pomimo klasycznej budowy utworów (zwrotka-refren-zwrotka-refren-mostek-refren), szeroka paleta brzmień sprawia, że nie zlewają się one ze sobą. Całość zaczyna umiarkowany w środkach wyrazu "Happily Ever After", by po chwili przejść w energetyczny pop jakim jest wymieniony już wcześniej "Antibody". Słuchając dalej natrafiamy na "Lights out", a także na przywodzący na myśl "All Beuty Destroyed" - "Death Rattle". Począwszy od piątego utworu - czyli od urzekającego "Big Bad Wolf" atmosfera się zagęszcza i robi się coraz klimatyczniej. Na dodatek Graves nie boi się zaskakiwać słuchacza nowymi pomysłami. I tak w "Showtime" mamy okazję usłyszeć gitarę akustyczną – chyba pierwszy raz w historii AP. "Oh Gloria!" i "The Dark Half" to znowuż powrót do korzeni projektu; oba utwory spokojnie dałyby sobie radę na "Close to Human", a nawet mocno wzmocniłyby jego notowania. Dwa ostatnie kawałki to już stopniowe wyciszanie się. O ile o "The New Black" można powiedzieć, że jest jeszcze dosyć energetyczny, o tyle "Lovesick" to melancholijna kompozycja, która, mnie osobiście, przywodzi na myśl dźwięki znajdujące się na "Too Bright" – wydanym w tym roku albumie Perfume Geniusa. I gdyby nie fakt, że "'Till Death" było pierwsze powiedziałbym, iż Graves właśnie Geniusem się inspirował.

Ogólnie rzecz biorąc, krążek wywołał wśród publiki ogromne poruszenie, a także nie mniejsze kontrowersje (wystarczy przeczytać komentarze fanów AP na last.fm); jedni wychwalają kunszt Daniela i zwracają uwagę na niezaprzeczalną chwytliwość poszczególnych utworów – inni, będący w opozycji, podnoszą zarzuty jakoby "'Till Death" miało być materiałem skrajnie komercyjnym i jednocześnie stanowiącym ostatni gwóźdź do trumny, i tak już mocno zdewaluowanego, EBM-u. Mimo iż rozumiem zarzuty tych drugich, sam kwalifikuję się (z pewnymi zastrzeżeniami) do grupy pierwszej. Otóż mnie album uwiódł i na długi okres czasu, prawie w całości, zagościł na mojej playliście. Z czystym sercem mogę go polecić wszystkim fanom synth-popu spod znaku Apoptygmy Berzerk i Syrianu. A i inni pewno znajdą na nim coś dla siebie...

Tracklista:

01. Happily Ever After
02. Antibody
03. Lights Out (Ready to Go)
04. Death Rattle
05. Big Bad Wolf
06. Showtime
07. Oh, Gloria!
08. The Dark Half
09. The New Black
10. Lovesick
Autor:
Data dodania: 2018-08-16 / Recenzje muzyki


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: