AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
M'era Luna 2016


Czytano: 4960 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

W dniach 13-14 sierpnia 2016 odbyła się 16 edycja festiwalu M’era Luna. Nieoficjalnym pierwszy dniem jest poprzedzający główne wydarzenia piątek, idealny czas na zajęcie dogodnego miejsca na polu namiotowym, przywitalnie się ze stałymi bywalcami, zjedzenie buły z wieprzem z paleniska oraz wieczorne podskoki na dyskotece.
Po raz kolejny organizatorzy wykazali się niezrównanym profesjonalizmem, każdy detal dopięty na ostatni guzik, tegoroczną nowością był Gothic Garden – ekskluzywna część pola namiotowego, mieszcząca maksymalnie 400 gości, bardzo wygodne rozwiązanie, przyjeżdżasz na gotowe: namiot rozstawiony z pełnym wyposażeniem w środku, dodatkowo: dostęp do prądu oraz wi-fi.  Przewidzianych było kilka wariacji takiego, nazwijmy to pakietu, w skrócie: na festiwal możesz przyjechać tak jak stoisz – o całą resztę za Ciebie zatroszczą się organizatorzy – ogranicza Cię tylko i aż zdolność portfela;)

Ponadto; poszerzona została oferta gastronomiczna, relokowano stoiska w taki sposób, aby niemal z każdego miejsca dobrze było widać główną scenę.  Pogoda była jak na życzenie, nie za zimno, nie za gorąco i co najważniejsze bez deszczu - startujemy!
Tradycyjnie festiwal otwiera zwycięzca konkursu M’era Luna newcomer: formacja SHAÂRGHOT. Przeznaczone im 20 minut wykorzystali, co do sekundy, serwując już całkiem licznie zgromadzonej publiczności intrygującą mieszankę elektro z cięższymi gitarami. Wymalowanym w całości na czarno Francuzom daleko było do stonowanego występu, weszli na scenę z przysłowiowym buciorem, siejąc fantastycznie głośny chaos, w czym akompaniowała oklaskami widownia. Polecam wszystkim wielbicielom twórczości Roba Zombiego, wokalista Etienne na koniec występu pożegnał się słowami: "My name is Shaârghot and you are all my Shadows!" – liczę, że prędko obejmą sowim zasięgiem większą liczbę odbiorców.
Jak każdego roku, koncerty odbywały się naprzemiennie, między sceną główną ulokowaną na świeżym powietrzu oraz w hangarze, do którego ze względów bezpieczeństwa wpuszczana jest ograniczona liczba widzów, stąd przed wejściem zamontowano wielki telebim wraz z solidnym nagłośnieniem, tak by nikt nie czuł się poszkodowany.

Nie samą muzyką człowiek żyje, dlatego M’era Luna dla swoich gości przygotowała liczne atrakcje towarzyszące: odczyty literackie z udziałem autorów, stoiska handlowe z mnóstwem skarbów do upolowania, w tym roku zadebiutował stragan z oficjalną biżuterią festiwalu, do nabycia min. Srebrny pierścień z festiwalowym klaunem. Na stałe w programie zagościł pokaz mody, niestety możliwość fotografowania podczas jego trwania otrzymały tylko media wskazane przez projektantów, szkoda, ich strata. Ciekawe jak będzie w przyszłym roku.  Przechadzka po terenie festiwalu była udaną alternatywą oraz okazją do uwiecznienia, co atrakcyjniejszych stylizacji, uczestnicy sami w sobie są bardzo kreatywni, czego dowodem są obszerne galerie zdjęć.
Scenicznie z koncertu na koncertu tempo i temperatura rośnie za sprawą takich wykonawców jak: Vlad In Tears, Erdling, A Life Divided, Gothminister – występ na głównej scenie, jak zawsze w przypadku tego artysty nie obyło się bez dramy z udziałem kukiełki wilkołaka. Jedyny zarzut, do tego koncertu to umiejscowienie go na głównej scenie za dnia; Gothminister zdecydowanie korzystniej wypadają w zaciemnionych pomieszczeniach lub wieczorem, wówczas wszystkie świecące, dymne, mroczne atrakcje lepiej spełniają swoje zadanie.

Następnie wystąpili poczynając od hangaru: Chrom, Stahlmann, Noisuf-X – występ tej trójki idealnie oddają trzy słowa: szybko, głośno i mocno! Publiczność nie miała łatwego zadania by za nimi nadążyć.:)
Kolejnym przystankiem na dużej scenie był jak zawsze w przypadku tego wykonawcy, pełen humoru oraz energii występ zespołu Oomph! Widownia zarażoną adrenaliną ze sceny dotrzymywała kroku artystom – bawiąc się przez cały ich występ, czego zwieńczeniem był nurek w publikę w wykonaniu Dero – front mana Oomph! Nie zabrakło oczywiście ulubionych hitów jak: "Augen auf", "Labyrinth", and "Gott ist ein Popstar".
Następnie odbyły się koncerty kolejnych dwóch gigantów sceny: Diary of Dreams – na M’era Lunie po czteroletniej przerwie oraz Diorama w hangarze. Obydwa występy przyciągnęły tłumy celebrujących koncert fanów.
Późniejszy występ fińskiego zespołu Apocalyptica zdecydowanie na dłużej zapadnie nie tylko w mojej pamięci. Świetne show wspierane wokalnie przez Franky’ ego Pereza. Mimo nieubłaganie świecącego dokładnie na scenę późno popołudniowego słońca muzycy dali z siebie wszystko, grając poza dobrze znanymi i lubianymi utworami z repertuaru Metallica: "Master of Puppets" i "Seek & Destroy" kawałki z ostatniego albumu wraz z perfekcyjnym "Shadowmaker". Przysłowiową wisienką na torcie był mocny finisz w postaci "In the hall of the mountain king" – cover Edvarda Griega.

Zapewne każdy z Was ma grupę pośród swoich ulubionych wykonawców, takich, których koncerty może oglądać i słuchać niezliczoną ilość razy i za każdym razem, jest minimum rewelacyjnie. Jednym z takich na mojej liście jest VNV Nation. Publiczność zgromadzona pod główną sceną zdawał się podzielać moją opinię, wypełniając każdą wolną przestrzeń, aż po zasięg wzroku. Tryskający niesamowitą energia wokalista Ronan utrzymywał kontakt z publicznością, zagadując, co któryś kawałek oraz robiąc to, co potrafi najlepiej: dzielić się optymizmem, radością oraz swoim wokalem. Hity projektu jak: "Illusion", "Legion", "Control", poza uczestnikami festiwalu będącymi fizycznie na miejscu mogli obserwować również fani online. Podczas ballady "Nova" powstało morze światełek z telefonów, latarek, nawet może i nie przypadkiem;) rozproszyły się chmury zasłaniające księżyc, tworząc iście magiczny efekt. Absolutnie piękny koncert, zwieńczony dawno ni wykonywanym na żywo "Electronaut".
Ostatnim projektem podpijającym hangar w sobotę było meksykańskie HOCICO, mocarności tej dwójki nikomu nie trzeba przedstawiać. Tym razem byli wzmocnieni o dodatkowych dwóch perkusistów. Po początkowych "I Will Be Murdered" i "Sex Sick" impreza rozkręciła się na dobre.

Zbliżamy się do finału, a zaraz punktu kulminacyjnego festiwalu – koncert headlinera – Sisters of Mercy. Nie ukrywajmy, że lata świetności mają już dawno za sobą, jednak mimo to występ podobał się sporej ilości fanów zebranych pod sceną. Niestety kapela nie zgodziła się na emisję koncertu na telebimach oraz online.  Tona mgły wpuszczona na scenę niemal w całości zasłaniała ubranego żółty t-shirt Eldritcha, podobnie jak pozostałych członków zespołu. Kolejnym niestety była sama, jakość wykonania utworów, rozumiem fakt, że latka lecą, ale mogli się bardziej postarać lub nawet zagrać wszystko z playbacku, zostałoby, chociaż pozorne złudzenie, dawnego blasku i chwały Sisters of Mercy.
Ostatnim punktem sobotniego programu było Hangar disco, impreza niemal do rana, za play listę odpowiadali Martin Engler z MONO INC. i Sven Enzelmann.

Niedzielę na głównej scenie rozpoczęło norweskie trio Essence of Mind, budząc zbierającą się powoli publiczność lekkim rockiem z dodatkiem elektroniki. Początkowe występy trwają 20-30 minut stąd kolejni wykonawcy dbali, aby był to czas dobrze wykorzystany, byli nimi: Me The Tiger, Aeverium – zwycięzcy ubiegłorocznego konkursu dla młodych zespołów.  Wczoraj Hocico, dziś Rabia Sorda – Erk na scenie jest niepokonany, zdecydowanie byli pierwszą dużą gwiazdą hangarowej sceny.
Na M‘era Lunie zawsze się coś dzieje, tak wiem, można to powiedzieć o niemal każdym festiwalu, jednak tu jest coś wyjątkowego, coś, co zawsze umili spędzany czas w przerwie między koncertami lub gdy szukasz chwili wytchnienia. Polecam spacer po terenie festiwalu, by po prostu obserwować, co się dzieje, poznacie wiele ciekawych osób, chętnie dzielących się swoimi historiami lub zapraszającymi do wspólnego imprezowania, misternie stylizacje, w tym koleś na szczudłach rok w rok szykujący jakiś spektakularny strój i wiele innych zjawisk, (przykład: warsztat kowala), które na stałe wpisały się w kulturę tego miejsca.  Polecam doświadczyć na sobie:)

Punktem obowiązkowym niedzieli był koncert Combichrist – hasło "Party Time" widniejące na koszulce perkusisty idealnie oddawało atmosferę na i przed sceną. Mocne wejście, następnie "Slakt", "Skullcrusher" wprawiły publikę w szał, a ten podsycany był przez okrzyki i uśmiech wokalisty Andy’ego.  Nie byłoby koncertu Combiaków bez demolki na scenie – perkusiści nie zniszczyli zwyczajnie swoich instrumentów, rzucali do siebie przez całą długość sceny pałeczki, jednocześnie grając na bębnach.  Miażdżące "Get your Body Beat" i "Blut Royale" – dosłownie wyciskały siódme poty po obu stronach sceny, wszystko w pełnym słońcu, także fitness na dziś zaliczony ;) Zakończeniem tej potężnej imprezowej machiny był utwór "Maggots at the Party".
Niedziela była równie pełna wspaniałości i różnorodności muzycznych, co poprzedni dzień: wystąpili kolejno: Beborn Beton, Faun, S.P.O.C.K. – fani Stark Treka, dla was kapela obowiązkowa, Lord of the Lost w wersji akustycznej, Zeromoancer – świetny występ w hangarze, fani znający zespół nie byli zawiedzeni, szkoda tylko, że na scenę wpuszczono trochę za dużo dymu, zasłaniającego wokalistę Alexa.
Pozostali już sami weterani sceny, począwszy od Eisbrecher na głównej scenie po Suicide Commando w hangarze, którym wreszcie udało się pokonać przeszkody zdrowotne wokalisty, by po 2 latach odkładanego występu wystąpić przed publiką na M’era Lunie. "Welcome to my world, welcome to my hell!" – tymi słowami Johan van Roy rozpoczął koncert. Udowodniając wszem, że warto było czekać.
Zwieńczenie festiwalu należało do In Extremo, unikatowego w stylistyce IAMX oraz finał w wykonaniu Within Temptation, których show było podkreślone przez efektowne fireshow prosto spod sceny.
Wszystko pięknie, ale… wiecie, co będzie teraz najtrudniejsze? Czekanie na kolejną edycję, do zobaczenia za rok!
Autor:
Tłumacz: Toshiro
Data dodania: 2016-10-13 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: