CoCArt Music Festival 2009
Czytano: 7509 razy
Wykonawca:
Galerie:
- Soulbbönding Trip 2023 - 2023-09-13 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2015 - 2015-11-10 (Festiwale)
- Wave Gotik Treffen 2015 - 2015-06-02 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2014 - 2014-11-12 (Festiwale)
- Troum - 2012-02-11 (Koncerty)
- Trans/Wizje - 2011-10-31 (Festiwale)
- Wave Gotik Treffen 2010 - 2010-05-26 (Festiwale)
- Wave Gotik Treffen 2009 - 2009-06-04 (Festiwale)
- II CoCArt Music Festival - 2009-04-07 (Festiwale)
- Berlin Bruit Festival - 2008-09-04 (Festiwale)
- Wrocław Industrial Festival 2005 - 2005-12-04 (Festiwale)
Ostatnie tematy na forum:
- II CoCArt Music Festival - 2009-04-18
Pod koniec marca byliśmy świadkami kolejnej edycji toruńskiego festiwalu muzycznego CoCArt. Tak jak i w roku ubiegłym, organizatorami imprezy byli członkowie zespołu Hati oraz Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. CoCArt MusicFestival odbył się już po raz drugi i tym razem został wzbogacony o dodatkowe atrakcje. Oprócz wysłuchania uznanych muzyków, uczestnicy CoCArtu mogli wziąć udział w przeróżnych warsztatach oraz wystawach. Organizatorzy festiwalu zadbali aby każdy uczestnik znalazł coś dla siebie. Program tegorocznego festiwalu zapowiadał się naprawdę interesująco. Artyści, którzy przedstawiali nam swoją muzykę przybyli z różnych krajów, m.in. z USA, Anglii, Niemiec, Portugalii, Japonii, Szwecji i innych. Nie zabrakło również naszych rodzimych zespołów, które wcale nie wypadły gorzej niż goście z zagranicy.
Jak przypadło na tego rodzaju imprezy, skupiają one muzyków poruszających się w obrębie określonych gatunków i konwencji muzycznych. Co za tym idzie, opinie są zawsze podzielone. Tak samo i w przypadku drugiej edycji CoCArt Music Festival, spotkałam się z dużą ilością pozytywnych wrażeń jak i tych zupełnie przeciwnych dotyczących zarówno muzyków jak i samej strony organizacyjnej wydarzenia.
Niestety, nie udało mi się uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach oraz warsztatach, jako że program był naprawdę bogaty, ale to co zobaczyłam i usłyszałam było i tak wystarczające.
Pierwszym wydarzeniem, w którym miałam okazję uczestniczyć był bardzo kameralny koncert, który nie odbywał się w garażu podziemnym CSW, ale w pobliskim Muzeum Etnograficznym. Szwedzki muzyk, Herman Müntzing wprawił chyba całą zgromadzoną publiczność w ogromny podziw i zachwyt swoim jednym ale długim utworem zatytułowanym "Stockholm Serenity". Nikt nie śmiał nawet szeptać. Wszyscy uważnie obserwowali artystę i wsłuchiwali się w każdy produkowany przez niego dźwięk, co zresztą na samym końcu nagrodzili dużymi brawami. I rzeczywiście, występ był jedyny w swoim rodzaju, improwizowany od początku do końca oraz zagrany na "instrumentach" raczej niekonwencjonalnych. Herman Müntzing pisze o swoim instrumencie: 'Flexichord zbudowany jest z elementów dwóch gitar elektrycznych i litego drewna'. Natomiast, to czego używa do tworzenia swojej muzyki jest jeszcze bardziej zaskakujące: guma, metal, drewno, szkło, plastik, pałeczki, kamień itp.
Po koncercie w Muzeum Etnograficznym i po krótkim przemarszu do sali kinowej w CSW, pojawili się organizatorzy festiwalu, którzy zaprosili wszystkich na koncert audiowizualny studentów Emitera (Marcin Dymitr) i Ludomira Franczaka. Panowie z duetu Emiter Franczak poruszają się w obrębie szeroko pojętej sztuki oraz improwizacji, tak więc nic dziwnego że występ ich studentów również nie należał do banalnych. Tym razem występ wzbogacony został o elementy audiowizualne. Studenci, a w tym przypadku także i studentki, zadbali o unikalną atmosferę. Mimo, iż nie był to pokaz szalenie odkrywczy, to i tak warto było obejrzeć.
Kolejny i ostatni występ który miałam okazję oglądać tego dnia, to projekt Tomasza Mirta i Tomasza Gadomskiego (wspomagany podczas CoCArtu przez panią z Brasil and the Gallowbrothers Band). Projekt tych dwóch panów, to zderzenie dwóch odmiennych światów, które jednak uzupełniają się nawzajem. Z jednej strony stoją instrumenty perkusyjne i akustyczne, a z drugiej elektronika, ale mimo wszystko zachowana jest swego rodzaju równowaga oraz minimalizm. Co do utworów zaprezentowanych w Toruniu, Tomasz Mirt pisze: "w jednym utworze był tekst z '88 recorders' z płyty 'Si, Si', a jeden był na bazie 'murky pice with trumpet'".
Jak przypadło na tego rodzaju imprezy, skupiają one muzyków poruszających się w obrębie określonych gatunków i konwencji muzycznych. Co za tym idzie, opinie są zawsze podzielone. Tak samo i w przypadku drugiej edycji CoCArt Music Festival, spotkałam się z dużą ilością pozytywnych wrażeń jak i tych zupełnie przeciwnych dotyczących zarówno muzyków jak i samej strony organizacyjnej wydarzenia.
Niestety, nie udało mi się uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach oraz warsztatach, jako że program był naprawdę bogaty, ale to co zobaczyłam i usłyszałam było i tak wystarczające.
Pierwszym wydarzeniem, w którym miałam okazję uczestniczyć był bardzo kameralny koncert, który nie odbywał się w garażu podziemnym CSW, ale w pobliskim Muzeum Etnograficznym. Szwedzki muzyk, Herman Müntzing wprawił chyba całą zgromadzoną publiczność w ogromny podziw i zachwyt swoim jednym ale długim utworem zatytułowanym "Stockholm Serenity". Nikt nie śmiał nawet szeptać. Wszyscy uważnie obserwowali artystę i wsłuchiwali się w każdy produkowany przez niego dźwięk, co zresztą na samym końcu nagrodzili dużymi brawami. I rzeczywiście, występ był jedyny w swoim rodzaju, improwizowany od początku do końca oraz zagrany na "instrumentach" raczej niekonwencjonalnych. Herman Müntzing pisze o swoim instrumencie: 'Flexichord zbudowany jest z elementów dwóch gitar elektrycznych i litego drewna'. Natomiast, to czego używa do tworzenia swojej muzyki jest jeszcze bardziej zaskakujące: guma, metal, drewno, szkło, plastik, pałeczki, kamień itp.
Po koncercie w Muzeum Etnograficznym i po krótkim przemarszu do sali kinowej w CSW, pojawili się organizatorzy festiwalu, którzy zaprosili wszystkich na koncert audiowizualny studentów Emitera (Marcin Dymitr) i Ludomira Franczaka. Panowie z duetu Emiter Franczak poruszają się w obrębie szeroko pojętej sztuki oraz improwizacji, tak więc nic dziwnego że występ ich studentów również nie należał do banalnych. Tym razem występ wzbogacony został o elementy audiowizualne. Studenci, a w tym przypadku także i studentki, zadbali o unikalną atmosferę. Mimo, iż nie był to pokaz szalenie odkrywczy, to i tak warto było obejrzeć.
Kolejny i ostatni występ który miałam okazję oglądać tego dnia, to projekt Tomasza Mirta i Tomasza Gadomskiego (wspomagany podczas CoCArtu przez panią z Brasil and the Gallowbrothers Band). Projekt tych dwóch panów, to zderzenie dwóch odmiennych światów, które jednak uzupełniają się nawzajem. Z jednej strony stoją instrumenty perkusyjne i akustyczne, a z drugiej elektronika, ale mimo wszystko zachowana jest swego rodzaju równowaga oraz minimalizm. Co do utworów zaprezentowanych w Toruniu, Tomasz Mirt pisze: "w jednym utworze był tekst z '88 recorders' z płyty 'Si, Si', a jeden był na bazie 'murky pice with trumpet'".
Po występie przyszedł czas na after party. Oficjalne after party każdego dnia odbywało się w klubie NRD. Po ilości osób, które pojawiły się w klubie pierwszego dnia festiwalu, oraz po opiniach które usłyszałam, śmiem twierdzić, że jeśli ktoś nie dotarł do NRD, nie ma chyba za bardzo czego żałować. Większość uczestników, jak i muzyków wybierała alternatywne formy spędzenia czasu po koncertach w CSW. Nie mniej jednak to tylko zasłyszane subiektywne opinie.
Kolejny, drugi dzień festiwalu, to ten, na który osobiście czekałam z niecierpliwością. Miały się tu pojawić zespoły, których fanom tego rodzaju muzyki przedstawiać chyba nie trzeba, a mianowicie Troum oraz Reformed Faction, a przy okazji zupełnie nieoczekiwanie usłyszałam parę naprawdę ciekawych projektów.
Drugi dzień festiwalu otwarł występ polskiej formacji Videoturisten. Toruński występ Videoturisten był moim pierwszym spotkaniem z tą formacją i szczerze powiedziawszy niewiele pamiętam z tego koncertu. Może dlatego, że słyszałam ich po raz pierwszy, a może dlatego, że cały dzień upłynął pod znakiem mało zróżnicowanej muzyki, ciężko jest mi cokolwiek napisać. Jedyne co przychodzi mi do głowy to, że panowie stworzyli swoistego rodzaju kolaż muzyczny, łącząc brzmienia perkusji, trąbki oraz elektroniki z elementami wizualnymi. Występ ogólnie zaliczyłabym jednak do udanych, chociażby dlatego że udało mi się wytrwać od pierwszych dźwięków, aż do samego końca.
Teraz przyszła pora na dosyć duże zaskoczenie. Na scenie pojawili się Vitor Joaquim i Hugo Olim. Obydwaj panowie zasiedli przy jednym stole z laptopami przed oczyma i zaczęli grać. Wglądało to niepozornie, ale pozory mylą. Ten minimalistyczny i skądinąd subtelny występ Portugalczyków był naprawdę udany. Muzyka jaką zaprezentował Vitor Joaquim w połączeniu z wizualizacjami Hugo Olima, naprawdę wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Występ tego duetu chyba nie tylko mi przypadł do gustu, opinie publiczności to potwierdzają. Podczas występu mogliśmy wysłuchać 3 utworów. Jeden zatytułowany "The Devil is in the Detail" (który pochodzi z kompilacji wydanej przez Crónica Electrónica i jest dostępny do pobrania na: http://www.cronicaelectronica.org/?p=032), a dwa pozostałe utwory, jak zapewnia Joaquim, mają się dopiero ukazać na nowej płycie "Existence".
Nie zabrakło również organizatorów festiwalu wśród artystów prezentujących swoją muzykę na tegorocznym CoCArt. Toruński projekt Hati zagrał razem z wiedeńskim artystą, który znany jest jako Pure. Polacy nie mają się czego wstydzić, gdyż Hati&Pure wypadł naprawdę dobrze na tle pozostałych artystów grających tego dnia, jak i na tle pozostałych wydarzeń festiwalu. Połączenie elektronicznych brzmień wiedeńskiego eksperymentatora oraz akustycznych naszych rodzimych muzyków wypadło naprawdę nieźle.
Nie dało się jednak nie czuć napięcia podczas koncertu Hati, wiedząc że już za chwilę na scenie pojawi się Troum. Większość osób była bardzo ciekawa czym zaskoczą nas artyści z Troum. Tak jak i znakomita większość artystów, tak i Troum nie zaprezentowali utworów znanych, tylko uraczyli publikę mocną dawką improwizacji, pewnie w jakimś stopniu bazując już na dotychczasowym dorobku. Przez 40 minut duet w składzie Martin Gitschel i Stefan Knappe wprowadzali publiczność w trans swoja muzyką przesiąkniętą dronami oraz urozmaiconą różnymi instrumentami, jak np. bałałajka czy melodica. Jak zwykle, jedni są zachwyceni występem, chociażby publiczność która nagrodziła występ dużymi brawami, ale również są i tacy którzy byli zawiedzeni koncertem. Ja przychylam się do opinii pierwszej grupy. Niestety muzyki z tego występu nie można jeszcze posłuchać. Jeszcze, ponieważ nie jest ona nagrana, co jak wyjawił Stefan może się zmienić w przyszłym roku.
Kolejny, drugi dzień festiwalu, to ten, na który osobiście czekałam z niecierpliwością. Miały się tu pojawić zespoły, których fanom tego rodzaju muzyki przedstawiać chyba nie trzeba, a mianowicie Troum oraz Reformed Faction, a przy okazji zupełnie nieoczekiwanie usłyszałam parę naprawdę ciekawych projektów.
Drugi dzień festiwalu otwarł występ polskiej formacji Videoturisten. Toruński występ Videoturisten był moim pierwszym spotkaniem z tą formacją i szczerze powiedziawszy niewiele pamiętam z tego koncertu. Może dlatego, że słyszałam ich po raz pierwszy, a może dlatego, że cały dzień upłynął pod znakiem mało zróżnicowanej muzyki, ciężko jest mi cokolwiek napisać. Jedyne co przychodzi mi do głowy to, że panowie stworzyli swoistego rodzaju kolaż muzyczny, łącząc brzmienia perkusji, trąbki oraz elektroniki z elementami wizualnymi. Występ ogólnie zaliczyłabym jednak do udanych, chociażby dlatego że udało mi się wytrwać od pierwszych dźwięków, aż do samego końca.
Teraz przyszła pora na dosyć duże zaskoczenie. Na scenie pojawili się Vitor Joaquim i Hugo Olim. Obydwaj panowie zasiedli przy jednym stole z laptopami przed oczyma i zaczęli grać. Wglądało to niepozornie, ale pozory mylą. Ten minimalistyczny i skądinąd subtelny występ Portugalczyków był naprawdę udany. Muzyka jaką zaprezentował Vitor Joaquim w połączeniu z wizualizacjami Hugo Olima, naprawdę wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Występ tego duetu chyba nie tylko mi przypadł do gustu, opinie publiczności to potwierdzają. Podczas występu mogliśmy wysłuchać 3 utworów. Jeden zatytułowany "The Devil is in the Detail" (który pochodzi z kompilacji wydanej przez Crónica Electrónica i jest dostępny do pobrania na: http://www.cronicaelectronica.org/?p=032), a dwa pozostałe utwory, jak zapewnia Joaquim, mają się dopiero ukazać na nowej płycie "Existence".
Nie zabrakło również organizatorów festiwalu wśród artystów prezentujących swoją muzykę na tegorocznym CoCArt. Toruński projekt Hati zagrał razem z wiedeńskim artystą, który znany jest jako Pure. Polacy nie mają się czego wstydzić, gdyż Hati&Pure wypadł naprawdę dobrze na tle pozostałych artystów grających tego dnia, jak i na tle pozostałych wydarzeń festiwalu. Połączenie elektronicznych brzmień wiedeńskiego eksperymentatora oraz akustycznych naszych rodzimych muzyków wypadło naprawdę nieźle.
Nie dało się jednak nie czuć napięcia podczas koncertu Hati, wiedząc że już za chwilę na scenie pojawi się Troum. Większość osób była bardzo ciekawa czym zaskoczą nas artyści z Troum. Tak jak i znakomita większość artystów, tak i Troum nie zaprezentowali utworów znanych, tylko uraczyli publikę mocną dawką improwizacji, pewnie w jakimś stopniu bazując już na dotychczasowym dorobku. Przez 40 minut duet w składzie Martin Gitschel i Stefan Knappe wprowadzali publiczność w trans swoja muzyką przesiąkniętą dronami oraz urozmaiconą różnymi instrumentami, jak np. bałałajka czy melodica. Jak zwykle, jedni są zachwyceni występem, chociażby publiczność która nagrodziła występ dużymi brawami, ale również są i tacy którzy byli zawiedzeni koncertem. Ja przychylam się do opinii pierwszej grupy. Niestety muzyki z tego występu nie można jeszcze posłuchać. Jeszcze, ponieważ nie jest ona nagrana, co jak wyjawił Stefan może się zmienić w przyszłym roku.
Reformed Faction na żywo chyba mało kto miał okazję posłuchać. Zespół tworzą dwie osobistości, którym scena nie jest obca. Obydwaj panowie mają swoje własne projekty muzyczne. Mark Spybey związany jest z Dead Voices On Air, a Robin Storey ze swoim projektem Rapoon. Obydwaj również tworzyli w legendarnym już zespole Zoviet France. Czterdziestominutowy improwizowany koncert był jedyny w swoim rodzaju, a ten kto przegapił może tylko żałować. Muzyka Reformed Faction w połączeniu ze znakomitymi wizualizacjami naprawdę zdała egzamin celująco. Jedyny zarzut z mojej strony, to taki, że koncert był zdecydowanie za krótki. Ale to już chyba leżało w kwestii organizacyjnej festiwalu, a nie zależało od samych muzyków. Podejrzewam że mało kto wyszedł rozczarowany po tym koncercie.
Ostatni występ tego dnia, to audiowizualny koncert kolektywu pochodzącego z Anglii - Modulate. Niestety nie miałam okazji osobiście posłuchać występu, ale opinie które słyszałam od tych, którzy wysłuchali koncertu, były bardzo pozytywne.
Nasi niemieccy sąsiedzi tworzący zespół Column One, rozpoczęli ostatni dzień festiwalu. Grupa założona została w Berlinie i tworzy na muzycznej scenie od 1991 roku. Jest to dosyć ciekawy projekt, tym bardziej, że na ich twórczość duży wpływ wywarły m. in. "idee filozoficzne radykalnego konstruktywizmu", "twórcze ścieżki autorów cut-up" (np. W.S. Burroughs), "experymenty pop-terrorystów, jak Genesis P-Orridge oraz filmy Andrieja Tarkowskiego, Dereka Jarmana, Ingmara Bergmanna, Larsa von Triera czy Alejandro Jodorowskiego". I rzeczywiście, występ był niezapomniany i bardzo osobliwy. Panowie zaprezentowali unikalne połączenie muzyki i techniki cut-up. Nie pokuszę się o interpretację występu, gdyż chyba każdy odbierał go na swój własny sposób, co było widoczne po żywych reakcjach publiczności. Trzeba było zobaczyć to na własne oczy, a dla tych którzy opuścili występ, polecam zajrzeć do galerii zdjęć z tego wydarzenia.
Następny projekt, który gościł na festiwalowej scenie, to Karpaty Magiczne. Swoje brzmienie członkowie zespołu bazują na "połączeniu instrumentów tradycyjnych z
kręgu muzyki transowej i liturgicznej Eurazji z nowym podejściem do tworzonej na Zachodzie muzyki improwizowanej". Mimo, że zespół może poszczycić się już imponującym dorobkiem, to mnie ich sobotni występ nie zachwycił. Koncert przyzwoity, ale bez rewelacji.
Trzeci koncert, to zespół w składzie Richard Pinas, Jérôme Schmidt oraz Milosh Łuczyński, który zaprezentował naprawdę wysoki poziom. Występ naprawdę ciekawy i urozmaicony nie tylko wizualizacjami w wykonaniu Łuczyńskiego, ale również gitarowymi dźwiękami Pinasa, który to bez wątpienia jest żywą legendą francuskiego undergroundu. Panowie nie zawiedli publiczności i zagrali naprawdę wyśmienity koncert, emitujący optymizmem i świeżością, a dźwięków które docierały ze sceny można by słuchać godzinami.
Oren Ambarchi pojawił się jako czwarty wykonawca podczas ostatniego dnia festiwalu. Muzyka tworzona przez Ambarchiego "oparta jest na niekonwencjonalnym wykorzystaniu właściwości brzmieniowych gitary elektrycznej oraz generowaniu kakofonicznych płaszczyzn dźwiękowych". Na ten występ czekało wielu, wielu też wytrwało do końca. Jeżeli chodzi o mnie, zmęczenie chyba dało się we znaki i w odróżnieniu od poprzedniego jak dla mnie rewelacyjnego występu, tak tutaj niestety nie zniosłam ciężkich i dosyć monotonnych dronów i udałam się eksplorować nie zbadane jeszcze zakątki CSW.
Kolejny występ, był dla mnie zaskoczeniem. Po pierwsze zanim zdałam sobie sprawę, że występ się już zaczął to zdążyło minąć już parę ładnych chwil. Po drugie, miejsce też okazało się niekonwencjonalne, co jednak fanów Z’EVa dziwić nie powinno. Z’EV zwabił publikę w róg garażu (nie na scenę, gdzie odbywały się wszystkie inne występy) gdzie rozstawił swoje niesamowite instrumenty perkusyjne. Bez nagłośnienia, oraz zbędnych przygotowań po prostu zaczął grać. Ci, którzy zgromadzili się wokół muzyka, z zapartym tchem słuchali dźwięków jakie wydobywał ze swoich instrumentów. Całe przedstawienie przypominało swego rodzaju rytuał, który przypadł wszystkim do gustu. Oczywiście występ został nagrodzony ogromnymi brawami, a publiczność domagała się bisów, na które zresztą Z’EV odpowiedział.
Ostatni występ sobotniego wieczoru, jak i całego festiwalu zakończył Sunao Inami. Pochodzący z Japonii weteran japońskiej awangardy elektronicznej zaserwował nam sporą dawkę dźwięków, których nie dało się usłyszeć w żadnym z poprzednich koncertów. Porywająca, w całości improwizowana muzyka, pozostająca w stylistyce IDM nie wszystkim przypadła do gustu, ale większość mogła odetchnąć i odpocząć od ciężkich i trudnych dźwięków, które jednak chyba przeważały podczas tegorocznej edycji CoCArtu.
CoCArt Music Festival, pomimo iż była to dopiero druga edycja, wypadł naprawdę nieźle. Oczywiście można narzekać na dobór artystów, niedociągnięcia organizacyjne itp. Jednak należy pamiętać, że nie da się zadowolić wszystkich, więc opinie zawsze będą podzielone. Ja uważam, że festiwal wypadł przyzwoicie i mogę jedynie życzyć organizatorom aby kolejna edycja była jeszcze lepiej.
Ostatni występ tego dnia, to audiowizualny koncert kolektywu pochodzącego z Anglii - Modulate. Niestety nie miałam okazji osobiście posłuchać występu, ale opinie które słyszałam od tych, którzy wysłuchali koncertu, były bardzo pozytywne.
Nasi niemieccy sąsiedzi tworzący zespół Column One, rozpoczęli ostatni dzień festiwalu. Grupa założona została w Berlinie i tworzy na muzycznej scenie od 1991 roku. Jest to dosyć ciekawy projekt, tym bardziej, że na ich twórczość duży wpływ wywarły m. in. "idee filozoficzne radykalnego konstruktywizmu", "twórcze ścieżki autorów cut-up" (np. W.S. Burroughs), "experymenty pop-terrorystów, jak Genesis P-Orridge oraz filmy Andrieja Tarkowskiego, Dereka Jarmana, Ingmara Bergmanna, Larsa von Triera czy Alejandro Jodorowskiego". I rzeczywiście, występ był niezapomniany i bardzo osobliwy. Panowie zaprezentowali unikalne połączenie muzyki i techniki cut-up. Nie pokuszę się o interpretację występu, gdyż chyba każdy odbierał go na swój własny sposób, co było widoczne po żywych reakcjach publiczności. Trzeba było zobaczyć to na własne oczy, a dla tych którzy opuścili występ, polecam zajrzeć do galerii zdjęć z tego wydarzenia.
Następny projekt, który gościł na festiwalowej scenie, to Karpaty Magiczne. Swoje brzmienie członkowie zespołu bazują na "połączeniu instrumentów tradycyjnych z
kręgu muzyki transowej i liturgicznej Eurazji z nowym podejściem do tworzonej na Zachodzie muzyki improwizowanej". Mimo, że zespół może poszczycić się już imponującym dorobkiem, to mnie ich sobotni występ nie zachwycił. Koncert przyzwoity, ale bez rewelacji.
Trzeci koncert, to zespół w składzie Richard Pinas, Jérôme Schmidt oraz Milosh Łuczyński, który zaprezentował naprawdę wysoki poziom. Występ naprawdę ciekawy i urozmaicony nie tylko wizualizacjami w wykonaniu Łuczyńskiego, ale również gitarowymi dźwiękami Pinasa, który to bez wątpienia jest żywą legendą francuskiego undergroundu. Panowie nie zawiedli publiczności i zagrali naprawdę wyśmienity koncert, emitujący optymizmem i świeżością, a dźwięków które docierały ze sceny można by słuchać godzinami.
Oren Ambarchi pojawił się jako czwarty wykonawca podczas ostatniego dnia festiwalu. Muzyka tworzona przez Ambarchiego "oparta jest na niekonwencjonalnym wykorzystaniu właściwości brzmieniowych gitary elektrycznej oraz generowaniu kakofonicznych płaszczyzn dźwiękowych". Na ten występ czekało wielu, wielu też wytrwało do końca. Jeżeli chodzi o mnie, zmęczenie chyba dało się we znaki i w odróżnieniu od poprzedniego jak dla mnie rewelacyjnego występu, tak tutaj niestety nie zniosłam ciężkich i dosyć monotonnych dronów i udałam się eksplorować nie zbadane jeszcze zakątki CSW.
Kolejny występ, był dla mnie zaskoczeniem. Po pierwsze zanim zdałam sobie sprawę, że występ się już zaczął to zdążyło minąć już parę ładnych chwil. Po drugie, miejsce też okazało się niekonwencjonalne, co jednak fanów Z’EVa dziwić nie powinno. Z’EV zwabił publikę w róg garażu (nie na scenę, gdzie odbywały się wszystkie inne występy) gdzie rozstawił swoje niesamowite instrumenty perkusyjne. Bez nagłośnienia, oraz zbędnych przygotowań po prostu zaczął grać. Ci, którzy zgromadzili się wokół muzyka, z zapartym tchem słuchali dźwięków jakie wydobywał ze swoich instrumentów. Całe przedstawienie przypominało swego rodzaju rytuał, który przypadł wszystkim do gustu. Oczywiście występ został nagrodzony ogromnymi brawami, a publiczność domagała się bisów, na które zresztą Z’EV odpowiedział.
Ostatni występ sobotniego wieczoru, jak i całego festiwalu zakończył Sunao Inami. Pochodzący z Japonii weteran japońskiej awangardy elektronicznej zaserwował nam sporą dawkę dźwięków, których nie dało się usłyszeć w żadnym z poprzednich koncertów. Porywająca, w całości improwizowana muzyka, pozostająca w stylistyce IDM nie wszystkim przypadła do gustu, ale większość mogła odetchnąć i odpocząć od ciężkich i trudnych dźwięków, które jednak chyba przeważały podczas tegorocznej edycji CoCArtu.
CoCArt Music Festival, pomimo iż była to dopiero druga edycja, wypadł naprawdę nieźle. Oczywiście można narzekać na dobór artystów, niedociągnięcia organizacyjne itp. Jednak należy pamiętać, że nie da się zadowolić wszystkich, więc opinie zawsze będą podzielone. Ja uważam, że festiwal wypadł przyzwoicie i mogę jedynie życzyć organizatorom aby kolejna edycja była jeszcze lepiej.
Strony:
Inne artykuły:
- Deviant UK i Modulate - 2011-09-01 (Relacje)
- Troum - 2011-02-21 (Relacje)
- Wywiad z Rafałem Iwańskim, członkiem grupy Hati oraz współorganizatorem CoCArt Music Festival - 2010-08-13 (Wywiady)
- Wave Gotik Treffen 2010 - 2010-08-04 (Relacje)
- Wave Gotik Treffen 2009 - 2010-04-25 (Relacje)
- Energia Dźwięku #2 - 2007-05-15 (Relacje)
- V/A - Brewery In Piotrków Trybunalski - 2007-01-01 (Recenzje muzyki)
- Wrocław Industrial Festival IV - 2005-12-12 (Relacje)