AlterNation - magazyn o muzyce Electro, Industrial, EBM, Gothic, Darkwave i nie tylko
Castle Party 2011


Czytano: 23241 razy


Wykonawca:

Galerie:

Ostatnie tematy na forum:

Jakkolwiek niepozornym miasteczkiem może się Bolków wydawać statystycznemu Polakowi, tak dla każdego fana muzyki z kręgu dark owo miejsce znaczy bardzo wiele, jednoznacznie kojarząc się z festiwalem Castle Party. Co roku do Bolkowa ściągają tłumy wielbicieli dźwięków bardziej lub mniej mrocznych, aby uczestniczyć w wielkiej muzycznej fecie, gloryfikującej nieco bardziej alternatywne brzmienia. Tegoroczna edycja festiwalu nie była odstępstwem od reguły - ludzie z całej Polski, a także Europy, przyciągnięci powabem i niezwykłą atmosferą wydarzenia, licznie przybyli do Bolkowa, by oddać się rozkoszom czterodniowej dźwiękowej uczty, składającej się z szeregu tak uznanych wykonawców, jak Suicide Commando, Diary of Dreams czy też Project Pitchfork.

Początek wielkiej celebracji dał czwartek, który upłynąl pod znakiem imprez w bolkowskich klubach. Prawdopodobnie najbardziej przepełnionym w czerń obleczonymi ludźmi miejscem owego wieczoru była Hacjenda, w której zaprezentowali się polscy przedstawiciele sceny dark. Wypełniwszy swoimi agresywnymi beatami każdą szczelinę Hacjendy, wrocławskie H.exe nadało wydarzeniu odpowiednio dynamiczny ton, stymulując niemal każdą komórkę ciała zgromadzonych uczestników swojego show. Występy zarówno Lecter, jak i Synchropath, przesyciły panującą w klubie specyficzną atmosferę elektronicznymi dźwiękami, kończący zaś polską noc w Hacjendzie koncert Monstergod zdołał wyczerpać ostatnie rezerwy energii uczestników owej wyjątkowej demonstracji brzmienia najlepszych z najlepszych rodzimej sceny dark.



W związku z niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi wszystkie koncerty mające odbyć się w piątek zostały odwołane. Aby częściowo zminimalizować żal i frustrację spowodowane niefortunną kancelacją występów piątkowych gwiazd, festiwalowicze uciekli się do harców w wypełnionych po brzegi klubach. Jak zwykle o akuratny poziom zabawy zadbał szereg gotyckich wodzierejów, serwujących muzykę w każdym możliwym gatunku, od tych wyjątkowo popularnych (dark electro), do tych nieco bardziej dewiacyjnych, odbiegających od uznanych kanonów (electro-folk).

Sobota przywitała nas słońcem, festiwal rozpoczął się na dobre. Wrocławski monoLight już po raz drugi w swej karierze dostąpił zaszczytu grania na dużej scenie festiwalu; zespół uraczył publiczność większością utworów pochodzących ze swego debiutu, standardowo kończąc swój występ coverem Joy Division. Koncert dość udany, niewątpliwie mógł wzbudzić zainteresowanie słuchaczy twórczością zespołu.



Freakangel okazał się być dla wielu osób największym odkryciem i zaskoczeniem festiwalu. Electro serwowane przez Dmitriego Darlinga i jego kompanów porwało do tańca w pełnym słońcu zebraną pod sceną publiczność, co w mniemaniu wielu osób zakwalifikowało występ Freakangel do jednego z najbardziej żywiołowych koncertów tegorocznej edycji Castle Party.



Podczas chwili przerwy organizatorzy dwukrotnie prosili o wyprowadzenie spod sceny dzieci, ponieważ występ, który miał się właśnie zacząć, nie był przeznaczony dla nieletnich. Zwiastował owo poruszenie fakt, że zaraz zaprezentuje się Umbra et Imago. Jednakże ostrzeżenia były mocno na wyrost, ponieważ występ zespołu nie okazał się szczególnie pociągający czy obrazoburczy, pozostawiając pewien niedosyt wśród oczekujących ze strony zespołu postawy bardziej wyzwolonej.



Na koniec zaprezentował się headliner sobotnich występów na zamku – Diary of Dreams. Zagrali profesjonalnie i porządnie. W setliście dominowały utwory z nowszych płyt, starsze zaś zostały zagrane w bardziej rockowej aranżacji. Zdania odnośnie takich innowacji były podzielone: niektórym się taka zmiana podobała, niektórym już nie.



Początek niedzielnego grania wyznaczył Reactor7x. Projekt ten swoim debiutanckim albumem "Disorder", zdołał zaskarbić sobie sympatię sporej rzeszy słuchaczy, toteż występ ich przyciągnął niemałą audiencję. Pochodzące z debiutanckiego wydawnictwa szlagiery "Burn In" czy "Bloody Dreams" cechowały się wyjątkowo stymulującym brzmieniem, które we wzorowy sposób nastroiło zgromadzoną publiczność. Impreza jednak rozkręciła się na dobre, gdy na scenie pojawił się łódzki Controlled Collapse. Projekt ów, lubiany i uznany nie tylko na polskiej ziemi, lecz także na obczyźnie, występ dał na poziomie, obdarzając wszystkich bez wyjątku znaczną dawką energii, której poziom rósł proporcjonalnie do ilości zagranych utworów. Wśród kompozycji, którymi uraczył nas zespół, znalazły się między innymi "Trust", "Liar", "Inject" czy tez niepokojące "Halloween". Umiejętności performatywne Wojciecha Króla, przykładowo- pobudzające brzmienie, które zdecydowanie zyskuje na wyrazistości dzięki obecności żywych muzyków, sprawiły, że występ Controlled Collapse bezsprzecznie należy do jednych z najlepszych całego festiwalu, sam zespół stawiając w pozycji niekwestionowanego lidera w swej klasie.



Wkrótce potem scenę w posiadanie objęli Dope Stars Inc., którym przyszło po raz pierwszy w swej karierze występować przed polską publicznością. Niezwykle energetyczny, prawdziwie rock'nrollowy show włoskiej formacji spotkał się z licznymi owacjami ze strony Polaków, niezaprzeczalnie spragnionych pokaźnej dawki electro-industrialnego brzmienia w najlepszym wydaniu. Set obfitował głównie w utwory promujące najnowsze wydawnictwo grupy- "Ultrawired", czyli "Banksters", czy "Get Young", lecz wielbiciele poprzednich muzycznych odsłon DSI nie zostali zawiedzeni, albowiem w set wplecione zostały starsze kompozycje, jak "Bang your Head" oraz "It's Today". Na szczególne uznanie zasługuje wzorowo podtrzymywany kontakt chłopaków z audiencją. Ów wyjątkowo porywający koncert z pewnością zapisał się pozytywnie w pamięci wszystkich w nim uczestniczących, pozwalając na pokładanie nadziei w szybki powrót Dope Stars Inc. do Polski.



Kolejnym punktem wg rozpiski był występ Dioramy. Perfekcyjnie kontynuowali to, co wypracowało DSI, dodając od siebie swoje największe hity oraz kilka nowszych utworów. Żywiołowość Torbena udzieliła się wszystkim pod sceną.

Niekwestionowanym highlightem niedzielnego wieczoru był występ harszowej formacji Johana van Roya, Suicide Commando. Charakterystyczne, obezwładniające w swojej niewysłowionej sile beaty, których moc wzmocniona została dodatkowo przez żywą perkusję, przeplatane odpowiednio dostosowanymi do określonego utworu melodyjnymi wstawkami, całkowicie porwały publiczność, nieprzerwanie wibrującą w takt piekielnych hymnów sceny dark. Charyzmatyczny Johan van Roy totalnie zahipnotyzował i zawładnął atencją zgromadzonych, jawiąc się jako swego rodzaju profeta, uzmysławiający ludzkości prawdę o okrucieństwie świata, swój przekaz wzmacniając drastycznymi, acz wymownymi wizualizacjami. W setliście nie mogło zabraknąć szlagierów jak "Love Breeds Suicide", "Hate Me", "Bind Torture Kill", czy brawurowo wykonanego na bis "Hellraiser". Będąc sprawdzoną marką, nie dziw, iż koncert Suicide Commando przyciągnął rzeszę żądnych wrażeń festiwalowiczów, których oczekiwania w tym względzie bez wątpienia zostały spełnione.



Na końcu pojawił się Project Pitchfork, w okrojonym składzie, ponieważ jeden z muzyków źle się poczuł i niezbędną okazała się wizyta w szpitalu. Niestety, zespół dał występ całkiem pośledni, wręcz zamęczając publiczność standardowym zestawem hitów, zamiast wyzwalać w niej nowe pokłady energii. Brakowało pewnej dozy żywiołowości, królowała otępiająca zmysły atmosfera. Publiczność niemal zdawała się tylko czekać na zakończenie koncertu. Jedynym punktem godnym uwagi był klasyczny "Timekiller", podczas którego mozna było dostrzec wśród publiki umiarkowane ożywienie.



Mimo felernie odwołanych piątkowych koncertów, niedopisującej pogody czy wciąż trudnych do okiełznania problemów natury techniczno-organizacyjnej, Castle Party to wydarzenie, które swym osobliwym urokiem przyćmiewa wszystkie inne koncerty muzyki niekonwencjonalnej, bowiem oprócz występów znamienitych gwiazd kręgu dark, stanowi jedyną okazją na zaprezentowanie światu swojego imidżu, z której to możliwości większość uczestników skwapliwie korzysta, prezentując mniej lub bardziej wyświechtaną interpretację stylu gotyckiego oraz jego wariacji. Prywatnie apeluję o więcej oryginalności i zdrowego kiczu w kiczu w ogóle. Czym zaskoczy nas Castle Party w przyszłym roku? Na ów temat można by snuć wiele przypuszczeń, pewnym jednak pozostaje fakt, że osobliwa atmosfera pozostanie niezmienna, obdarzając festiwal nieodpartym powabem, który od lat nęci tłumy jego wielbicieli.

Strony:
Autor:
Tłumacz: murd
Data dodania: 2012-02-18 / Relacje


Inne artykuły:




Najnowsze komentarze: